Czy organizacji w Polsce jest zbyt dużo? Za mało organizacji autentycznie społecznych
JUROS: Zamiast stawiać tego typu pytanie, lepiej zastanowić się nad tym, czy w Polsce jest wystarczająco dużo przestrzeni dla organizacji społecznych i podejmowania inicjatyw społecznych? A tej brakuje.
Co zrobiliśmy z tzw. „przestrzenią pomiędzy” sektorami? Jak odpowiedzieliśmy na diagnozę Adalberta Eversa, wskazującego, że tzw. hybrydyzacja (niesłusznie określana jako ekonomia społeczna) jest jedynie strategią przetrwania dogorywającej koncepcji państwa opiekuńczego? W czym powinien wyrażać się społeczny charakter organizacji, społeczny mandat władzy, społeczny charakter pracy (jakiejkolwiek pracy)? W tym kontekście celne są terminy i diagnozy użyte przez Kazimierza Frieske, jednego z wnikliwych i rzetelnych obserwatorów naszej sceny społecznej i politycznej. Mówi on o utopii inkluzji (to w odniesieniu do coraz większego ubóstwa, biedy, wykluczenia i kryzysu wspólnot: rodzinnej, religijnej i politycznej) oraz o migotaniu idei obywatelskiej partycypacji (utopijnie utożsamianej z partycypacją publiczną).
Konsekwencje braku organizacji społecznych
W Polsce jest zdecydowanie za dużo organizacji „nierządowych”, uzależnionych od środków publicznych, zabijających w nich ducha społecznego. Za dużo jest też struktur pozarządowych reprezentujących mniejszość, a pod płaszczykiem służby publicznej, działając na koszt podatnika, narzucających większości swoje partykularne idee (jedne utopijne, inne chore). Za mało jest natomiast organizacji autentycznie społecznych, będących rezultatem oddolnej samoorganizacji, opartych na pracy ochotniczej (nie mylić z amorficznym wolontariatem wykoślawiającym ideały pracy społecznej, ochotniczej). Wyniki badań dotyczących trzeciego sektora pokazują, że w okresie po 2004 roku ze sceny obywatelskiej zniknęła jedna trzecia organizacji społecznych (według GUS w bazie REGON ok 25% organizacji to podmioty już niedziałające). Większość z nich to autentyczne i oddolne inicjatywy obywatelskie z lat 90-tych. Brak tego szerokiego społecznego podłoża powoduje, że, po pierwsze, wyłaniające się struktury federacyjne, zamiast zajmować się faktycznym rzecznictwem interesów oddolnych inicjatyw obywatelskich, zaczynają być strukturami lobbystycznymi, które załatwiają (niekiedy swoje) interesy z władzą (rządową, samorządową), zasłaniając się profesjonalizacją, czy standaryzacją modelowych rozwiązań.
Po drugie, wskutek tego, przestrzeń społeczna jest zawłaszczana i dewastowana przez eskalację rabunkowej redystrybucji rosnących podatków i kontrybucji (w tym środków z podatków UE), a „jeden procent”, któremu towarzyszyło podniesienie podatku do 23%, służy przede wszystkim dużym organizacjom, z dużych miast i dużym przedsiębiorstwom. Po trzecie wreszcie, infrastruktura trzeciego sektora (do 2004 roku zdrowego) jest korumpowana środkami unijnymi, przejadanymi głównie na tzw. usługi wsparcia, zamiast faktycznie służyć inwestycjom społecznym. Przykładem może być niedoinwestowanie podmiotów ekonomii społecznej spowodowane wielokrotnym przekroczeniem planów wykorzystania środków UE na stworzenie infrastruktury wsparcia i usługi świadczone przez tzw. ośrodki wsparcia ekonomii społecznej – narzucone administracyjnie twory projektowe, z restrykcyjnymi procedurami, uniemożliwiające realizację inwestycji podwyższonego ryzyka, które niemal zawsze towarzyszy działaniom inicjowanym w obszarze tzw. ekonomii społecznej.
Nieistniejący dialog
Przestrzeń społeczna, w której obywatele mają szansę na samoorganizację, artykułowanie swoich potrzeb, aspiracji, marzeń i ich realizację, przestrzeń określona zasadami: pomocniczości, służebnego charakteru władzy publicznej w stosunku do inicjatyw obywatelskich, dialogu społecznego (obywatelskiego) i partnerskiego podejścia w tworzeniu, realizacji i monitorowaniu szeroko rozumianych programów społecznych, coraz bardziej się kurczy. W jej miejsce wchodzi zhybrydyzowana „przestrzeń pomiędzy” sektorami (alians organizacji, biznesu i władzy). Organizacje i inicjatywy społeczne, obywatelskie potrzebują niewiele do zaistnienia.
Niestety partie, zwłaszcza te będące u władzy, niejednokrotnie zapominają o swym obywatelskim charakterze, a te, które takimi się mienią, bliższe są ich pierwowzorowi struktur, o których wspomina George Orwell w książce „Rok 1984”. To one definiują przestrzeń zarówno publiczną, jak i społeczną, ponoszą odpowiedzialność za rozwiązania systemowe, które często są złe albo ich brakuje. Dialog ze społeczeństwem, którego rząd ma być konstytucyjnie i ustawowo gwarantem, od półtora roku nie jest realizowany. Obywatelskie inicjatywy legislacyjne (podpisane przez setki tysięcy obywateli) są ignorowane przez władzę. Ministrowie zdają się nie rozumieć znaczenia, a czasem wprost ośmieszają funkcję jaką pełnią (łac. minister oznacza sługa, pomocnik), nadwyrężają autorytet państwa. Natomiast urzędnicy służb publicznych, gubiąc ideał służby, niekiedy w działaniu mają problem z jej publicznym charakterem.
Niedotrzymane strategie
W takiej sytuacji nie wolno eufemistycznie mówić, bez wskazywania personalnej i politycznej odpowiedzialności, że: „Niewydolność polskiego trzeciego sektora w wymiarze realizacji zadań publicznych (często samorządy nie mają komu zlecać swoich zadań), samokontroli (przykłady działań nieetycznych), mobilizacji społecznej (przejęły to najnowsze ruchy społeczne) czy reprezentowania interesów (organizacje pozarządowe są coraz częściej kojarzone z lobby niż z oddolnymi interesami obywateli, udział w konsultacjach programów współpracy to raczej incydenty niż masowa aktywność) powoli przyjmuje charakter systemowy”. Należy zdecydowanie powiedzieć, kto jest odpowiedzialny za kształtowanie rozwiązań systemowych. Akceptowanie kolejnych rządowych, samorządowych strategii rozwoju sektora obywatelskiego, ekonomii społecznej (przy niezrealizowaniu poprzednich), nawet tylko poprzez inicjowanie dyskusji nad nimi, jest w przypadku osób mających reprezentować trzeci sektor nieporozumieniem.
A jest jeszcze gorzej kiedy się chce być ich współautorem, współodpowiedzialnym za ich wdrażanie. W sytuacji, gdy wszystkie poprzednie strategie nie zostały dotrzymane, pozostając na papierze, a pieniądze przeznaczone na ich realizację przez władzę i jej otoczenie zostały w sensie dosłownym przejedzone, to właśnie ludzie stojący na czele różnych federacji powinni być odpowiedzialni za skonsolidowanie struktur rzecznictwa interesów. Przed niemal dwudziestoma laty napisałem: „Rzecznictwo [własnych] interesów jest najbardziej naturalne na najniższym poziomie organizacji społecznej, kiedy osoba lub jej najbliżsi zabiegają o realizację cech, które każdemu człowiekowi przysługują czyli zdolności do poznania; miłości; wolności; religijności, podmiotowości prawnej, zupełności i godności (…). W każdym przypadku o możliwości przeforsowania nowych rozwiązań decydują zasadniczo dwa czynniki:
- zmiana sposobu postrzegania danej sprawy: (…) pokazanie, że wszystkie te osoby [organizacje] chcą dokładnie tych samych rzeczy, co pozostali członkowie społeczeństwa, a co więcej, to, czego pragną, może służyć wszystkim ludziom;
- jedność ruchu na rzecz danej sprawy: współpraca tradycyjnych grup z organizacjami nowatorskimi, radykalnie nastawionymi oraz szukanie sprzymierzeńców i budowanie koalicji”.
Papier wszystko przyjmie
Na koniec napisałem, że: „Tworząc różne inicjatywy samopomocy społecznej w Polsce, walczące o świadczenie usług i realizujące rzecznictwa interesów, nie powinniśmy zapominać, że najistotniejszym elementem działań tych grup jest ich wizja wspólnotowa… Społeczność jest bowiem sumą możliwości, jakie w nią wnoszą poszczególni jej członkowie, a nie braków. Wspólnota uzdalnia ludzi do dzielenia się własnymi talentami. Nawet ci, których uważa się za słabych, realizując rzecznictwo interesów, mogą wykazać się ogromną siłą i skutecznością”. Jeśli mamy więc budować jakieś strategie „rozwoju” społeczeństwa obywatelskiego, to winny być one strategiami samego społeczeństwa obywatelskiego, a nie władzy, zwłaszcza takiej, która nie respektuje wielu zapisów Konstytucji, ustaw, procedur administracyjnych.
Silne i zakorzenione wspólnotowo rzecznictwo chroni zarówno władzę, jak i społeczeństwo obywatelskie m.in. przed takimi sytuacjami, jak ta, kiedy to pewien wysoki urzędnik państwowy, nie dotrzymując podpisanej umowy o partnerstwie (dzisiaj członek opozycji parlamentarnej), mówi: „Andrzej, o co ci chodzi? Przecież to tylko papier. Papier wszystko przyjmie”. Federacje organizacji społecznych winny być wierne swojej misji i celom akcentującym współpracę między organizacjami, rzecznictwo interesów i kształtowanie sprzyjających postaw społecznych: „w imieniu i poprzez członków na rzecz silnego trzeciego sektora”. Natomiast nie ma się to dokonywać głównie poprzez zasiadanie w Komitetach, Radach, Sieciach, i tworzeniu aliansów z władzą (wspólnych projektów). Zaś partnerstwo tak, ale na ściśle określonych zasadach.
System nie działa
Diagnoza uwarunkowań, koniecznych zmian i działań w obszarze społeczeństwa obywatelskiego została już wielokrotnie dokonana (np. P. Gliński, A. Zybertowicz). Mamy wspaniałych liderów społecznych, przedsiębiorców społecznych, animatorów działań lokalnych i ogólnopolskich. Wszystkie elementy systemu istnieją, chwali nas za nie świat, jesteśmy z tego dumni. Brakuje natomiast prawidłowo funkcjonującego systemu, gwarantującego ład i porządek. McKnight i Paul Goodman, wskazując na problemy współczesnych społeczności, podkreślają potrzebę poszerzania sfer wolnego działania, ponieważ tylko to, ich zdaniem, buduje życie społeczne. Według nich: „Sfera wolnego działania obejmuje następujące wzajemnie powiązane charakterystyki: możliwość swobodnego wyboru; autorytatywne lokalne fora i odpowiednie narzędzia”. Jeśli to będzie, to o tym, ile i jakich organizacji potrzebujemy zadecydują ludzie i społeczeństwo, odbudowujące się we wspólnotach: rodzinnych, religijnych i politycznych.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)