Gdzie przebiega granica między wolnością wyboru a obowiązkiem troski? Co zrobić, gdy człowiek mówi „nie”, ale jego ciało krzyczy „ratunku”? Historia Pana Mikołaja* zmusza do pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi.
Pana Mikołaja znamy w społeczności od kilku lat. Z przygodami. Od kilkunastu lat Pan Mikołaj jest w kryzysie bezdomności. Mimo kierowanych przez ngo i pomoc społeczną ofert wsparcia, pan Mikołaj wybrał ulicę i butelkę. Jeszcze wcześniej: przez dwie dekady w zakładzie karnym. Jeszcze wcześniej: chuliganka, przemoc, ulica, dom rodzinny, którego nie można nazwać domem. Historia długa, splątana, jakich wiele, a które łatwo określać jako „patologiczne”. Tyle że słowo „patologia” niczego nie tłumaczy, ono wyłącznie pozwala nam przestać pytać.
Dziś Pan Mikołaj jest seniorem i jeździ na wózku. Ma amputowaną część stopy, a ta, która została – gnije. Dosłownie. W martwiczej ranie żyją larwy. Wychodzą z niej i z ubrań Pana Mikołaja. Otaczają go muchy i zapach tak intensywny, że podejść nie jest łatwo. A mimo to, ktoś podchodzi. Streetworkerki wspierające osoby przebywające na ulicy i animatorzy społeczności lokalnej. Czasem sąsiadki z bloku, w którego klatce ostatnio śpi pan Mikołaj. Czasem straż miejska, wezwana po tym, jak Pan Mikołaj „obalił flaszkę” i zaczął krzyczeć.
Była też karetka. Ratownicy spojrzeli, wzruszyli ramionami. „Sam sobie zapracował” – skwitowali. Zrugali zgłaszających. Bo medycznie Pan Mikołaj – nie kwalifikuje się. Psychicznie – nie współpracuje. Społecznie – zagraża. Systemowo – nie pasuje.
Pan Mikołaj nie chce pomocy. Tak mówi. A może to tylko jego ostatnia forma obrony? Jutro znowu przyjdą streetworkerki z ofertą pomocy. One się nie zrażają. Może znów usłyszą: „spier…”. A może nie. Może Pan Mikołaj akurat będzie miał lepszy dzień. Może uwierzy, że larwy można wyjąć, a ranę opatrzyć. Że warto zrezygnować z procentów na rzecz dachu nad głową.
Ale jeśli powie „nie”, to czy mamy zgodę, żeby odpuścić? I czy mamy do tego moralne prawo?
Czy mamy zgodę, by człowiek umarł na trawniku, w środku wojewódzkiego miasta, żywcem zjadany przez robaki? Skoro deklaruje, że taka jego wola? Bo przecież jest dorosły i ma prawo do takiej decyzji?
Czy zgadzamy się, by jego śmierć nie była ani godna, ani szybka, ani cicha? Czy to o szacunku do ostatecznej decyzji drugiego człowieka?
A może to znaczy, że to nie Pan Mikołaj się poddał. To my się poddaliśmy.