Z danych zgromadzonych przez Forum Darczyńców wynika, że donatorzy niezbyt chętnie wydają swoje pieniądze na wspieranie kultury. O wiele chętniej poświęcają środki na inicjatywy społeczne i edukacyjne. Czy da się przełamać ten trend i czy projekty kulturalne mogą liczyć na wsparcie filantropów?
Za młodzi na kulturę
By odpowiedzieć na pytanie, ilu darczyńców wybiera kulturę jako obiekt swojego wsparcia, należałoby najpierw odpowiedzieć na pytanie, czym jest kultura. Definicja kultury wymyka się jednak prostym miernikom. Forum Darczyńców przy okazji badania fundacji korporacyjnych podzieliło obszary wsparcia na kategorie, następnie podjęło próbę przypisania do nich poszczególnych organizacji. Efekt końcowy nie pozostawia złudzeń. Najchętniej prywatni donatorzy przeznaczają swoje środki na projekty związane z bieżącymi problemami społecznymi.
– Kultura nie znajduje się na samym dnie, ale rzeczywiście jest daleko w tyle. Pomoc czy opieka społeczna jest na górze stawki, nieco niżej plasuje się wsparcie dla projektów edukacyjnych. Dopiero za nimi są projekty związane z kulturą – wylicza Magdalena Pękacka z Forum. Dodaje, że organizacja zapytała darczyńców, dlaczego tak jest. Okazuje się, że fundacje korporacyjne czy prywatni donatorzy chętniej biorą się za rozwiązywanie bieżących, bardziej doraźnych problemów.
– Pewnie wynika to z tego, że są to zazwyczaj organizacje młode. Większość fundacji korporacyjnych skupia się na realizacji projektów skierowanych do dzieci i młodzieży. Tu popularne jest kierowanie pomocy do ośrodków czy domów dziecka. Na wsparcie mogą też liczyć projekty związane ze zdrowiem czy edukacją. Artyści są poza tym nawiasem – mówi.
Młode organizacje w ten czy inny sposób powiązane z biznesem priorytetowo traktują troskę o wizerunek.
– Dlatego podejmują działania bezpieczne wizerunkowo. Z artystami różnie bywa – podsumowuje Pękacka.
Współczynnik seksowności
Zdaniem Jarosława Lipszyca, prezesa Fundacji Nowoczesna Polska, o kierunku wsparcia filantropów decyduje to, co aktualnie jest popularne w debacie publicznej.
– Łatwo finansować projekty dla dzieci, bo uśmiech dziecka jest bezcenny. Łatwo finansować popularne imprezy, bo te dobrze przyjmą się w mediach, będą dobrze wyglądały na zdjęciach – mówi. Jego zdaniem dziś kultura ma współczynnik seksowności na bardzo niskim poziomie.
Zgadzają się z tym przedstawiciele organizacji, które mimo świadomości, że angażują się projekty niszowe, postawiły na kulturę. Wśród nich jest organizacja, a właściwie spółka należąca do Grupy Atlas, o nazwie Atlas Sztuki. Jej prezes, Jacek Michalak, nie pozostawia złudzeń:
– Nie jesteśmy gotowi jako ludzie i jako społeczeństwo masowo wspierać kultury – mówi. Dodaje, że Atlas Sztuki ma status organizacji pożytku publicznego i zbiera środki z jednego procenta. – Nic nam to nie daje, jeden procent jest bardzo niewielki. Na nasze konto wpływają co roku śmieszne kwoty: tysiąc czy tysiąc pięćset złotych – wylicza.
Od wielu lat na minusie
Atlas Sztuki rozpoczął swoją działalność w 2003 roku jako ujście dla prywatnych zainteresowań właścicieli Grupy Atlas. Organizacja, która jest spółką prawa handlowego, ma w Łodzi niewielką galerię, w której organizuje wystawy i performance współczesnych polskich i zagranicznych artystów. Przez galerię przewinęło się sporo znanych i uznanych w świecie sztuki nazwisk, również wielu odwiedzających. Każdą wystawę ogląda kilka tysięcy osób. Wstęp jest bezpłatny, a koszty zorganizowania przedsięwzięcia niemałe. – Na koncie mamy 67 wystaw artystów takich jak Opałka, Lynch, Libera czy Wodiczko. Roczny budżet to około 700 tysięcy złotych. Połowę tej kwoty jesteśmy w stanie zarobić, drugą połowę dokładają właściciele spółki – mówi Michalak. – Bilans nie jest trudny do wyliczenia. Spółka każdego roku przynosi straty. Można byłoby ją postawić w stan upadłości, jednak każdego roku właściciele wspólnie decydują, by kontynuować jej działalność.
– To pokazuje, że bez mecenatu sztuka nie będzie się rozwijała – mówi Michalak. Oczywiście można wskazać pojedyncze przedsięwzięcia, które się samofinansują, ale co do zasady tak nie jest – dodaje.
Jak to sprzedać?
Zdaniem Michalaka projekty kulturalne potrzebują nie tylko mecenatu prywatnego, ale i państwowego. Bo w to, co wspierają prywatni donatorzy, nikt nie ma prawa ingerować. – Ja uważam, że ważne jest pokazanie twórczości Opałki, pan może tak nie uważać. A jednak to nasza sprawa, co chcemy wspierać – mówi. – Państwo musi z kolei myśleć o wszystkich potrzebach do zrealizowania. Nie można w całości przerzucać tej odpowiedzialności na podmioty prywatne. Jeśli podmioty prywatne chcą i działają, to chwała im za to. Ale trzeba zostawić im swobodę.
Michalak twierdzi, że właśnie dlatego prywatni mecenasi nie są nastawieni na zysk i nie kierują się ani popularnością, ani korzyściami wizerunkowymi.
Inne przykłady działalności darczyńców pokazują jednak, że projekty kulturalne mogą być i popularne i przynieść donatorowi profity wizerunkowe i marketingowe. Klucz do sukcesu tkwi w odpowiednim zaprojektowaniu swojej działalności, tak by kulturę wpleść w szerszy kontekst.
Na takiej zasadzie działa Fundacja Orange, prowadząc od lat cykliczny projekt Akademia Orange. Co roku w jej ramach przyznawane są granty. Łączna pula na 2013 rok to 900 tysięcy złotych. Maria Adamiec, koordynatorka Akademii wyjaśnia, jak fundacji udaje się działać w obszarze kultury na tak dużą skalę:
– Przekazujemy granty organizacjom i instytucjom kultury, ale nie chcemy poprzestać tylko na wydawaniu pieniędzy. Chcemy, aby programy były realizowane przy wykorzystaniu nowych technologii, żeby opierały się na kreatywnej pracy z dziećmi i młodzieżą.
Akademia Orange łączy więc kulturę z edukacją, a połączenie to jest z korzyścią dla kultury. Według Marii Adamiec tych dwóch obszarów w ogóle nie należy rozdzielać:
– Poprzez kulturę młodzież tworzy społeczeństwo oparte na wiedzy, na pasjach, społeczeństwo świadome. Akademia pozwala budować kompetencje i uczy postaw, takich jak choćby uczestnictwo w kulturze – mówi.
Jak zmierzyć efekt?
Fundatorzy patrzą jednak z nieufnością na kulturę z jeszcze jednego powodu. Tym powodem jest trudność w przeprowadzeniu miarodajnej ewaluacji. Projekty związane z edukacją czy pomocą społeczną łatwo podsumować i wyrazić w liczbach – ile wydano posiłków, ile zakupiono podręczników. Kultura w liczbach się nie mieści, a korporacje lubią liczby.
Michael M. Thoss, dyrektor niemieckiej Allianz Kulturstiftung uważa, że inwestycji w kulturę nie da się zmierzyć, bo to inwestycja w ludzkie relacje. – Projekt kulturalny, który kończy się sukcesem, to projekt długotrwały. Trudno od razu zobaczyć jego efekty – mówi.
Przedstawiciele fundacji korporacyjnych przyznają, że wszelkie dotychczasowe próby podsumowania działalności w obszarze kultury kończyły się fiaskiem.
– W Akademii Orange możemy podać liczby: mamy 130 animatorów, pracowaliśmy z pięcioma tysiącami dzieci. Te liczby niewiele jednak mówią. Musielibyśmy sprawdzić, jak kształtuje się życie każdego z tych dzieci po siedmiu czy dziesięciu latach po projekcie – mówi M. Adamiec.
Fundatorzy są też zgodni, że projekt nigdy nie może być podporządkowany ewaluacji, a w przypadku kultury to bardzo poważne zagrożenie.
14 lutego w Warszawie odbyło się seminarium pod tytułem „Co się liczy i czy można to obliczyć. Inwestycja w kulturę okiem darczyńców – motywacje, metody i efekty” zorganizowane przez Forum Darczyńców i Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)