Przyzwyczailiśmy się do traktowania Unii Europejskiej jako ambasadora i sponsora ekonomii społecznej. To dzięki środkom unijnym w Polsce pojawiło się dużo nowych, dobrych przedsiębiorstw społecznych oraz zbudowano system wsparcia. Ta sama Komisja Europejska, która deklarowała poparcie dla przedsiębiorstw społecznych, teraz negocjuje za zamkniętymi drzwiami umowę handlową z USA - pisze Maria Świetlik dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
Pytanie, czy demokracja może istnieć bez demokratycznej kontroli gospodarki leży u samego źródła ekonomii społecznej, której celem jest właśnie powiązanie w skali mikro trzech elementów – działalności biznesowej, demokratycznego systemu podejmowania decyzji i wrażliwości na społeczne konsekwencje prowadzonej aktywności. A wszystko po to, by działając lokalnie, osiągnąć zmianę systemową.
Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że na poziomie systemowym, a więc tam, gdzie tworzy się polityki publiczne, mogą zachodzić procesy znacznie ograniczające szansę na realizację tego zamiaru. Jak przekonał się niejeden przedsiębiorca społeczny, inicjatywy lokalne prędzej czy później docierają do bariery w postaci systemu gospodarczo-politycznego promującego działania dalekie od prospołecznych ideałów. W takim systemie, w którym najbardziej opłaca się obniżać koszty pracy, oszczędzać na jakości i bezpieczeństwie produktów czy usług, działać nie zważając na koszty środowiskowe i społeczne, podmioty ekonomii społecznej, zachowując swoje wartości, nie mogą skutecznie konkurować.
Tymczasem coraz bardziej prawdopodobne staje się, że te środki jak i wysiłki działaczek i działaczy propagujących społeczną przedsiębiorczość, zostaną zniweczone przez negocjowane właśnie w Brukseli porozumienie o wolnym handlu i inwestycjach ze Stanami Zjednoczonymi (ang. TTIP).
Porozumienie to, intensywnie promowane przez Komisję Europejską, budzi ogromny krytycyzm zarówno ze strony organizacji pozarządowych, aktywistek i aktywistów jak i związków zawodowych po obu stronach Atlantyku. Co ciekawe narasta też sprzeciw wśród organizacji zrzeszających mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa, w tym także producentów rolnych.
Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny (EKES), unijny organ doradczy zrzeszający partnerów społecznych, już rok temu podkreślił, że przy konstruowaniu umowy istotne jest, by korzyści z niej były równomiernie rozłożone wśród przedsiębiorstw, pracowników, konsumentów i obywateli. Kilka miesięcy temu EKES ponownie wyraził zaniepokojenie wieściami dotyczącymi TTIP i zwrócił się do Komisji Europejskiej o przeprowadzenie nowej oceny skutków umowy dotyczących MŚP, bardzo małych przedsiębiorstw i mikroprzedsiębiorstw oraz wolnych zawodów, niezależnie od tego, czy zajmują się one eksportem do USA, czy też nie, także w odniesieniu do etyki zawodowej. I to mimo bezustannych zapewnień Komisji, że to właśnie MŚP zyskają najwięcej na tym porozumieniu. Problem jednak w tym, że chociaż być może niektóre sektory zwiększą swoją wymianę handlową, w żaden sposób nie oznacza to korzyści dla większości przedsiębiorców i pracowników, czy gospodarstw rolnych i ich właścicieli.
Ministerstwo Gospodarki poproszone o odpowiedź na pytanie, jak ocenia wpływ umów transatlantyckich na sektor ekonomii społecznej, zapewniło, że „Polska administracja rządowa w negocjacjach umowy TTIP popiera zniesienie barier handlowych i obciążeń regulacyjnych właśnie po to, by wesprzeć nasze przedsiębiorstwa, w tym szczególnie te z sektora MŚP. Eksport do USA prowadzi aktualnie ponad 3,5 tys. polskich MŚP. TTIP stanowi więc szansę dla polskich MŚP, które dotychczas rezygnowały z walki o amerykański rynek ze względu na ryzyka i bariery celne i regulacyjne”. Jednocześnie przedstawiciele ministerstwa podkreślili, że „przyszłe bezpośrednie skutki umowy TTIP na MŚP trudno dziś jednak jednoznacznie skwantyfikować. Będzie to zależało od faktycznego poziomu determinacji partnerów i ostatecznych wyników negocjacji”.
Oczywiście, trudno dziś z pełnym przekonaniem mówić o konkretnych korzyściach czy zagrożeniach, skoro prace jeszcze trwają. Niestety, postawa władz sprawia, że trudno na finisz negocjacji spokojnie czekać w przekonaniu, że nasz interes jest dobrze przez urzędników zabezpieczony.
Zasadniczy problem związany z TTIP jest bowiem taki, że ma ono ułatwić ekspansję dużym firmom transnarodowym. W tym celu ma nastąpić usunięcie tzw. barier pozataryfowych między Unią a Stanami Zjednoczonymi, takich jak różnice w regulacjach dotyczących bezpieczeństwa żywności, kosmetyków, ochrony środowiska i zwierząt, praw konsumenckich a nawet praw człowieka. To duża zmiana w stosunku do starego typu umów handlowych, których głównym przedmiotem było ustalenie taryf celnych i kwot importowych (które swoją drogą TTIP również ma znieść).
Rzecz w tym, że krytycy TTIP nie są przeciwnikami wymiany handlowej jako takiej, czy nawet rewizji różnych regulacji w celu uwspólnienia standardów, tam gdzie może się to odbyć bez strat dla konsumentek, środowiska czy dobrostanu zwierząt. Takie procesy muszą być jednak przejrzyste, otwarte na głosy wszystkich interesariuszy i poddane demokratycznej kontroli, powinny też być prowadzone bez pośpiechu narzucanego przez agendę polityczną. Nie mogą też ograniczać prawa poszczególnych państw do zmiany w przyszłości tych postanowień, jeśli pojawią się nowe okoliczności polityczne czy zmieni się stan badań naukowych.
Tu właśnie należy postawić pytanie o to, jak mamy realizować demokrację, jeśli państwa nie będą miały możliwości prowadzenia suwerennej polityki gospodarczej, której jednym z podstawowych celów była ochrona własnych producentów przed konkurencją cenowa ze strony zagranicznych firm. Jak mają powstawać nowe miejsca godnej pracy w Polsce, kiedy większość towarów i usług taniej będzie sprowadzić z zagranicy niż wytwarzać na miejscu?
Szczególnie wyraźnie widać ten problem na przykładzie żywności – jakie ma szanse polski rolnik produkujący żywność zgodnie z wysokimi unijnymi standardami w konkurencji z rolnikami amerykańskimi proponującymi jedzenie tanie, m.in. dlatego że niskiej jakości,? A jeśli europejskie normy bezpieczeństwa żywności zostaną obniżone w ramach "harmonizacji" (jedna z dyskutowanych podczas negocjacji TTIP kwestii), kto poniesie koszty leczenia otyłości, cukrzycy, nowych alergii, będących już i tak jednymi z najpoważniejszych problemów zdrowotnych Europy?
Ten proces globalizacji handlu przedstawia się czasem jako „naturalny” czy „nieuchronny”, tak jakby nie istniała wobec niego żadna alternatywa. Tymczasem, tak jak w skali mikro PES pokazują, że można prowadzić działalność gospodarczą prospołecznie, tak i wobec dalszej liberalizacji handlu i deregulacji, istnieje kontrpropozycja.
Ważne jest, aby wszelkie umowy handlowe zawierały mechanizmy chroniące prawa człowieka, prawa pracownicze, środowisko i dobrostan zwierząt i inne zdobycze ruchów społecznych. By ta ochrona była skuteczna, potrzebna jest m. in. możliwość narzucania sankcji na przedsiębiorstwa łamiące te zasady.
Przy pewnej dozie dobrej woli można nawet dostrzec w negocjacjach TTIP szansę na harmonizację standardów na najwyższym (a nie najniższym) poziomie. Jest szansa, że przyczyniłoby się to z czasem do podniesienia tych standardów także w innych państwach, co miałoby szczególne znaczenie w kwestiach ochrony praw pracowniczych i środowiska. Wymagałoby to jednak od negocjatorów całkowitej zmiany nastawienia. Pytanie brzmi, czy chcemy świata, w którym gospodarka kontroluje społeczeństwa, czy takiego, w którym to społeczeństwo kontroluje gospodarkę?
Dla przedsiębiorczyń i przedsiębiorców społecznych w Polsce to także pytanie o to, czy nie dobrnęli właśnie do tej systemowej bariery w rozwoju i czy w związku z tym, nie czas zacząć poważnie interesować się polityką Unii Europejskiej. Inaczej będzie ona kształtowana wyłącznie na potrzeby „konwencjonalnego” biznesu, który wykorzysta brak demokratycznej kontroli po to, by skonstruować reguły społeczno-gospodarczej gry betonującej na dobre system, który ekonomia społeczna pragnie rozkruszyć.
Maria Świetlik, aktywistka koalicji UwagaTTIP.pl, dla Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl