Każdego dnia jednostki straży pożarnej w całym kraju wyjeżdżają do pożarów, interwencji związanych z pogodą czy zdarzeń komunikacyjnych. Strażacy gaszą płonące budynki, ocalają dobytek, ale przede wszystkim ratują życie ludzkie, jednocześnie narażając własne. W świadomości społecznej giną strażacy – ludzie, którzy zdecydowali się wykonywać niebezpieczną pracę. Ale w świadomości rodzin – giną bliscy: mężowie, ojcowie, synowie. Zostaje po nich nie tylko wspomnienie bohaterskiej śmierci, ale także pustka, żal, tęsknota i ogromny ból.
Straż pożarna interweniuje przez cały rok, niezależnie od pogodny, pory dnia i nocy. Wyjeżdża do tzw. zagrożeń miejscowych, czyli m.in. usuwania skutków opadów deszczu, wichur i emisji tlenku węgla. Zimą zagrożenie powodują m.in. piece, kuchnie w których pali się węglem i drewnem, ale też warunki atmosferyczne wpływające na bezpieczeństwo na drogach. Jedynie w ciągu ostatnich dni, strażacy interweniowali ponad 2 tysiące razy, najwięcej zgłoszeń związanych było z szalejącymi wichurami. Choć sytuacje i zdarzenia mają różny charakter, zawsze wiążą się z różnym poziomem zagrożenia zdrowia i życia. Dla wszystkich: i dla ich ofiar i dla strażaków.
Gdy strażak nie wraca z pracy
Jacek Supera, Starszy Sekcyjny Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Brzezinach koło Łodzi, otrzymał wezwanie do kolejnej akcji 24 stycznia 2004 r. Żegnając się z żoną i z dziećmi – 8-letnim Kamilem i 13-letnią Justyną, nie przeczuwał, że robi to po raz ostatni. Podczas walki z ogniem zawaliła się na niego ściana płonącego budynku. Jacek Supera stracił wiele krwi. Pomimo kilkugodzinnych wysiłków lekarzy nie zdołano go uratować.
Gdy Jacek Supera zmarł, zamarło też życie jego bliskich, a ustalony przez lata tok życia rodzinnego zaczął się rozpadać. Bo to on jako jedyny miał prawo jazdy i woził wszystkich do lekarzy i na zakupy. Dbał o zapas opału i zimą palił w piecu. Troszczył się o stan techniczny domu. Odszedł tak nagle, że nie zdążył bliskim zostawić instrukcji co i jak robić, gdy jego zabraknie.
Kamil pamięta wspólne chwile z Tatą. – Najbardziej lubiłem, gdy Tata pozwalał mi wejść pod podwozie naszego „Garbusa” i coś w nim dokręcić – wspomina z uśmiechem Kamil.
Julia Pasztetnik na takie wspomnienia szansy od losu nie dostała.
„W styczniu 2003 roku Państwowa Straż Pożarna z Jelcza-Laskowic w województwie dolnośląskim otrzymała wezwanie do pożaru w bloku na ulicy Tańskiego. Ogień uwięził dwóch mężczyzn w mieszkaniu na ostatnim piętrze bloku”. To była ostatnia akcja 31-letniego strażaka Mariusza Pasztetnika – Taty Julii. Udusił się z braku tlenu. Julia miała wtedy dwa latka.
Dzieci, które dorastają zbyt szybko
– Gdy Taty zabrakło, najtrudniej radziłem sobie z piecem – opowiada Kamil, dziś 23-letni syn Jacka Supery. – Zimą wstawałem przed szóstą rano, żeby przynieść opał, oczyścić piec po nocy, załadować, ustawić odpowiednią temperaturę, rozpalić lub podtrzymać w nim ogień. Pamiętam, jak zawsze ostrożnie otwierałem drzwiczki pieca, żeby ogień nie buchnął mi w twarz. A na ósmą musiałem dotrzeć do szkoły.
Ludzie nieśli pomoc rodzinie Superów dopóki pamięć o bohaterskiej śmierci Jacka była w nich żywa. Ale ta szybko gaśnie. – Potem za „pomoc” musieliśmy płacić. A że płacić często nie było czym, a i tych „opłaconych pomocników” było coraz mniej, jako 12-latek przejąłem obowiązki „jedynego mężczyzny w rodzinie”. Przyglądałem się fachowcom, szperałem w internecie, szukałem ludzi, którzy podzieliliby się ze mną swoją wiedzą – wspomina Kamil.
Koleżanki i koledzy ze szkoły Kamila wiedzieli, co się stało z jego ojcem i… omijali go. Bali się z nim rozmawiać, aby nieopatrznie nie powiedzieć mu czegoś przykrego. A Kamil zamknął się w sobie tak bardzo, że nie potrafił nawiązać z nimi kontaktu.
Dzieci, które dorastają bez ojca
Kilka lat po śmierci Mariusza Pasztetnika, Julia zaczęła mówić „Tato” do innego mężczyzny, który stał się jej opiekunem i przyjacielem. Ale tego Pierwszego Taty, jego twarzy, gestów, głosu wciąż szuka. – Wpatruję się w jego zdjęcia, które mama trzyma w starym pudełku. Wsłuchuję się w piosenki, które dla mnie nagrywał na kasetach, gdy wyjeżdżał za granicę. Powtarzam w myślach jego śpiewne zapewnienia: „Juleczko, kocham Cię, niedługo do Ciebie wrócę, czekaj na mnie.” Nie zdążyłam Taty poznać ani zapamiętać. Szukam go więc w pamięci innych i w rzeczach. Myślę o nim zwłaszcza wtedy, gdy dotykam płyty jego grobu albo wygładzam klapy swojego własnego… galowego munduru strażackiego – mówi Julia.
Bo gdy Julia miała 13 lat, poszukiwania ojca zaprowadziły ją do Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej. Zaczęła bywać w remizie, brać udział w zawodach pożarniczych, trzymać sztandar OSP na różnych uroczystościach. Rozmawiała też dużo ze strażakami. – Czułam z nimi jakąś więź – opowiada dziś już 19-letnia Julia. – Podziwiałam ich: ludzi, którzy na każdy dźwięk syreny alarmowej rzucają wszystko, zrywają się o każdej porze dnia i nocy, aby ratować ludzkie życie. Porzucają prace, zostawiają bliskich bez pewności, że jeszcze do nich wrócą. Czułam dumę i przyjemność, gdy zakładałam swój mundur.
Julia jest już po maturze. Studiuje inżynierię środowiska na Wydziale Inżynierii, Kształtowania Środowiska i Geodezji Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Ma też wiele innych pomysłów na przyszłość. Jedno postanowienie jest trwałe: być strażaczką ochotniczką.
Dorosnąć do nowego życia
Kamilowi, w otwarciu się na ludzi, życie, nowe emocje i plany pomogli specjaliści z Fundacji Dorastaj z Nami. – O Fundacji powiedzieli nam dawni przyjaciele Taty ze straży. Najpierw podopieczną Fundacji została moja siostra, a potem ja. Najbardziej mi pomogło wsparcie doradcy edukacyjnego, który odkrył we mnie „smykałkę” do techniki i do pisania. Dzięki rozmowom z nim odnalazłem własną drogę. – mówi Kamil.
Dzięki Fundacji Dorastaj z Nami i jej darczyńcom Kamil mógł opłacać przez 3,5 roku czesne w Wyższej Szkole Informatyki i Umiejętności w Łodzi, na której uzyskał dyplom licencjacki. Obecnie pracuje, usamodzielnił się finansowo i studiuje na Politechnice Łódzkiej. Chce być informatykiem programistą.
Julia dostała się „pod skrzydła” Fundacji Dorastaj z Nami, gdy była w szkole podstawowej. – Dzięki Przyjaciołom z Fundacji mogłam jeździć na kolonie letnie i obozy z ciekawymi kursami np. z nauką pływania, czy z językiem angielskim. Pomagają mi zresztą do tej pory. Pokrywają część kosztów zakupu książek na uczelnię, biletów komunikacji miejskiej oraz czynszu za mieszkanie, które wynajmuję we Wrocławiu – mówi Julia.
– Dziękujemy Wam, że pomogliście nam dorosnąć do własnego życia. Ale po bohaterach, którzy zginęli, ratując Wasze życie, zostało jeszcze wiele dzieci. Pomóżcie dorosnąć także i im – apelują Julia i Kamil, którzy wspierają kampanię „Dorosnąć do nowego życia” realizowaną przez Fundację Dorastaj z Nami w okresie od 1 listopada 2019 do 30 kwietnia 2020r.
Aby poznać historię Julii, Kamila oraz innych podopiecznych Fundacji, a także wesprzeć ich drogę do nowego życia wystarczy wejść na stronę www.dorastajznami.org
Źródło: Fundacja Dorastaj z Nami