Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Publicystyka
Co trzecia organizacja wiejska ma przynajmniej jednego reprezentanta w lokalnym samorządzie
Magda Dobranowska-Wittels, ngo.pl (opr.)
Czy tak bliskie relacje między sektorem pozarządowym i samorządem dobrze służą lokalnym społecznościom? Zapytaliśmy o to działaczy pozarządowych.
Mikołaj Gassen-Piekarski, prezes Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju
Wsi Sokołowo
Według mnie takie relacje dobrze służą lokalnym społecznościom. Gdy nie ma w samorządzie nikogo, kto działa w jakiejś organizacji pozarządowej, to ze strony lokalnych władz jest mniejsze zrozumienie dla tego, co robią takie organizacje. Ich praca jest mniej doceniana. Dobrze jest mieć swojego reprezentanta, np. w gminie, bo wtedy jest łatwiej przekonać osoby w urzędzie, żeby wsparły konkretne projekty czy aktywności. Oczywiście nie chodzi o załatwianie niczego po znajomości.
s. Małgorzata Chmielewska, przełożona polskiej Wspólnoty Chleb Życia
Nasza organizacja nie ma przedstawicieli w lokalnym samorządzie, dlatego nie mam doświadczenia wynikającego z takich relacji. Wierzę jednak, że takie zbliżenie jest korzystne dla obu stron, zwłaszcza, że samorządy są bardzo upolitycznione. Natomiast pracownicy organizacji pozarządowych mają ogromne doświadczenie w pracy społecznej, znają potrzeby ludzi i na pewno warto korzystać z tej wiedzy. Każda współpraca między lokalną władzą a organizacjami pozarządowymi jest dobra, pod warunkiem jednak, że obie strony pracują dla społeczności, a nie wykorzystują kontaktów dla własnych interesów.
Zbigniew Wejcman, Stowarzyszenie BORIS
Każda oddolna inicjatywa powinna być ceniona i wspomagana. Problem rodzi się wówczas, gdy inicjatorem nowej organizacji pozarządowej jest osoba, zawodowo pracująca w instytucji samorządowej lub radny. Problem jest pozorny, o ile samorządowiec otwiera tę społeczną instytucję na mieszkańców, na współudział w jej zarządzaniu i rozwoju. Praktyka wskazuje, że osoby aktywne w swoim samorządowym miejscu pracy – urzędzie, ośrodku pomocy społecznej, szkole, domu kultury – poszukują dodatkowych metod działania dla społeczności wiejskiej. Są naturalnymi liderami, którym łatwiej niż komukolwiek innemu zorganizować ludzi, określić najważniejszy problem, podzielić odpowiedzialności i zadania. Każdy z nich chce mieć też wpływ na kształt i funkcjonowanie takiej inicjatywy w jej początkach. W tym czasie należy już szukać aktywnych członków, zachęcać do własnej inicjatywy, kreować ich na kolejnych liderów. To model, który widzę w wielu znanych mi organizacjach wiejskich – inicjator z kręgu samorządu, zachęcający własnym przykładem do działań obywatelskich.
Jeśli jednak ten model nie zadziała, organizacja zamyka się na społeczność i jest monopolizowana przez lidera – przedstawiciela samorządu. Stowarzyszenia, których prezesami są wójtowie, a w zarządach ich zaufani, szybko stają się atrapami działań obywatelskich. Organizacje takie nie starają się pozyskać nowych członków spośród mieszkańców, efekty ich pracy są dla ludzi niewidoczne, często – co jest chyba najbardziej nieetyczne – ubiegają się o dotacje z własnego samorządowego budżetu. Widzimy wówczas zjawisko podstawiania swoich stowarzyszeń do ogłaszanych przez te same osoby konkursów.
Marzena Łotys, prezes Stowarzyszenia „Edukacja inaczej” z Aptynty
W pytaniu podano tylko wskaźnik ilościowy. Trzeba by jednak przyjrzeć się także innym sprawom, ponieważ można to oceniać i dobrze, i źle. Jeżeli zachowana jest wspólnota celów, przy różnej formie działań – jest w porządku. Ale jeżeli nie wykorzystuje się prawnych form współpracy, które przewiduje np. ustawa o działalności pożytku publicznego – to niedobrze. Wtedy, szczególnie w małych społecznościach, takie relacje prowadzą do zubożenia aktywności społecznej. A chodzi o to, aby jak najwięcej osób włączało się w działalność społeczną. Jeżeli ta sama grupa działa w samorządzie i organizacjach – wtedy tych aktywnych osób jest mniej, a do tego zaciera się specyfika dwóch sektorów.
Według mnie takie relacje dobrze służą lokalnym społecznościom. Gdy nie ma w samorządzie nikogo, kto działa w jakiejś organizacji pozarządowej, to ze strony lokalnych władz jest mniejsze zrozumienie dla tego, co robią takie organizacje. Ich praca jest mniej doceniana. Dobrze jest mieć swojego reprezentanta, np. w gminie, bo wtedy jest łatwiej przekonać osoby w urzędzie, żeby wsparły konkretne projekty czy aktywności. Oczywiście nie chodzi o załatwianie niczego po znajomości.
s. Małgorzata Chmielewska, przełożona polskiej Wspólnoty Chleb Życia
Nasza organizacja nie ma przedstawicieli w lokalnym samorządzie, dlatego nie mam doświadczenia wynikającego z takich relacji. Wierzę jednak, że takie zbliżenie jest korzystne dla obu stron, zwłaszcza, że samorządy są bardzo upolitycznione. Natomiast pracownicy organizacji pozarządowych mają ogromne doświadczenie w pracy społecznej, znają potrzeby ludzi i na pewno warto korzystać z tej wiedzy. Każda współpraca między lokalną władzą a organizacjami pozarządowymi jest dobra, pod warunkiem jednak, że obie strony pracują dla społeczności, a nie wykorzystują kontaktów dla własnych interesów.
Zbigniew Wejcman, Stowarzyszenie BORIS
Każda oddolna inicjatywa powinna być ceniona i wspomagana. Problem rodzi się wówczas, gdy inicjatorem nowej organizacji pozarządowej jest osoba, zawodowo pracująca w instytucji samorządowej lub radny. Problem jest pozorny, o ile samorządowiec otwiera tę społeczną instytucję na mieszkańców, na współudział w jej zarządzaniu i rozwoju. Praktyka wskazuje, że osoby aktywne w swoim samorządowym miejscu pracy – urzędzie, ośrodku pomocy społecznej, szkole, domu kultury – poszukują dodatkowych metod działania dla społeczności wiejskiej. Są naturalnymi liderami, którym łatwiej niż komukolwiek innemu zorganizować ludzi, określić najważniejszy problem, podzielić odpowiedzialności i zadania. Każdy z nich chce mieć też wpływ na kształt i funkcjonowanie takiej inicjatywy w jej początkach. W tym czasie należy już szukać aktywnych członków, zachęcać do własnej inicjatywy, kreować ich na kolejnych liderów. To model, który widzę w wielu znanych mi organizacjach wiejskich – inicjator z kręgu samorządu, zachęcający własnym przykładem do działań obywatelskich.
Jeśli jednak ten model nie zadziała, organizacja zamyka się na społeczność i jest monopolizowana przez lidera – przedstawiciela samorządu. Stowarzyszenia, których prezesami są wójtowie, a w zarządach ich zaufani, szybko stają się atrapami działań obywatelskich. Organizacje takie nie starają się pozyskać nowych członków spośród mieszkańców, efekty ich pracy są dla ludzi niewidoczne, często – co jest chyba najbardziej nieetyczne – ubiegają się o dotacje z własnego samorządowego budżetu. Widzimy wówczas zjawisko podstawiania swoich stowarzyszeń do ogłaszanych przez te same osoby konkursów.
Marzena Łotys, prezes Stowarzyszenia „Edukacja inaczej” z Aptynty
W pytaniu podano tylko wskaźnik ilościowy. Trzeba by jednak przyjrzeć się także innym sprawom, ponieważ można to oceniać i dobrze, i źle. Jeżeli zachowana jest wspólnota celów, przy różnej formie działań – jest w porządku. Ale jeżeli nie wykorzystuje się prawnych form współpracy, które przewiduje np. ustawa o działalności pożytku publicznego – to niedobrze. Wtedy, szczególnie w małych społecznościach, takie relacje prowadzą do zubożenia aktywności społecznej. A chodzi o to, aby jak najwięcej osób włączało się w działalność społeczną. Jeżeli ta sama grupa działa w samorządzie i organizacjach – wtedy tych aktywnych osób jest mniej, a do tego zaciera się specyfika dwóch sektorów.
Artykuł ukazał się w miesięczniku organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 03 (51) 2008; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.