– Graffiti z natury ma być "złe". To pisanie po murach i nie da się tego nazwać inaczej. To coś spontanicznego, oddolnego i niezależnego. Zawsze cieszę się, gdy się pojawia, bo pokazuje, że ludzie dziś wciąż jeszcze mają ochotę wyjść i coś spsocić. Pokazać swój charakter i wprowadzić do przestrzeni miejskiej odrobinę chaosu. A przez to dać nam do myślenia – tak o swojej największej pasji mówi Cezary Hunkiewicz, prezes Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej, kurator, animator kultury oraz twórca Brain Damage Gallery.
W czasach, gdy dojrzewał, graffiti było jedną z głównych form spędzania wolnego czasu. Dziś rozmawia z rówieśnikami i okazuje się, że każdy zna kogoś, kto wtedy malował. Cezary Hunkiewicz w swoich szkolnych czasach, długie godziny spędzał w bibliotekach, grał w koszykówkę i robił graffiti. Ostatnia pasja wygrała i trwa do dziś.
Na przełomie wieków zajmował się tworzyłem graffiti w przestrzeni miejskiej. Znajdował się też w składzie redakcyjnym jednego z najważniejszych czasopism poświęconych szeroko pojętej sztuce ulicznej.
– Brain Damage Magazine był dużym międzynarodowym przedsięwzięciem, od którego wszystko się zaczęło. Ten magazyn wyprzedził trochę epokę i pojmowanie tego, że dziś sztuka uliczna jest w mainstreamie. W czasach, gdy pokazywaliśmy graffiti i street art, było to jeszcze bardzo hermetyczne działanie. Jednocześnie wszystko było prowadzone bardzo profesjonalnie. I to można zobaczyć, bo one dziś nadal się bronią i nie tracą na aktualności – wspomina Cezary.
Europejska fundacja na skalę światową
W 2007 roku w miejsce czasopisma powołano Europejską Fundację Kultury Miejskiej. Działalność wydawnicza zakończyła się, bo zdaniem twórców czasopisma temat sztuki ulicznej był już mocno wyeksplorowany. Brain Damage Magazine miał charakter międzynarodowy, twórcy organizacji już na poziomie jej nazwy chcieli więc pokazać, że działają poważnie i wyjdą daleko poza Lublin.
– Kiedyś nigdzie nie pokazywano artystów, którzy dziś są uważani za najważniejszych twórców sztuk wizualnych na świecie. My ich publikowaliśmy. Mogliśmy się wtedy pochwalić ponad stustronicowym magazynem, który sprzedawał się na całym świecie. Wyrobiło nam to markę, dzięki czemu dziś artyści chcą z nami współpracować – dodaje Cezary Hunkiewicz.
Początkowo nie był zadowolony z działalności w trzecim sektorze. Miał wrażenie, że ludzie z fundacją związani musieli wtedy iść na zbyt duże kompromisy, a nie zawsze szła za tym jakość. Walczyli o granty i próbowali przetrwać.
– Przed nami nikt chyba nie próbował zinstytucjonalizować czegoś, co w założeniu było niezależne, oddolne i spontaniczne, bo tak rozumiem sztukę uliczną. Nie podobało mi się, że na samym początku zaczęliśmy tworzyć projekty, które były formą "upupiania" tego street artu. Mieliśmy robić jakieś warsztaty, pokazy – to takie taplanie się w bagienku, które w ogóle nie rozwija instytucji ani zjawiska. Musieliśmy zrobić zwrot i po 3-4 latach funkcjonowania fundacji nadszedł czas na nowy początek. Trzeba było postawić sprawę na ostrzu noża, ale za to czuć się dobrze z tym, co się robi – wyjaśnia.
Fundacja nie jest duża, bo potrzebuje jedynie ludzi z określonymi kompetencjami, których brakuje. Zdaniem Hunkiewicza , trzeci sektor nie ma zbyt wiele do zaoferowania pod względem bytowym, więc niewiele osób może się temu w stu procentach poświęcić. Grupa jest hermetyczna i posiada prostą strukturę. Dwie osoby prowadzą główne działania, dwie kolejne współpracują przy konkretnych projektach.
"Nie musimy już upiększać graffiti"
Szef EFKM z uśmiechem tłumaczy, że największym sukcesem fundacji jest to, że w ogóle jeszcze istnieje. Jego zdaniem prowadzenie instytucji nie polega na wskazywaniu sukcesów, choć najbardziej dumny jest z wystawy "They Call Us Vandals" na otwarcie Brain Damage Gallery. Była to jedna z najlepszych wystaw poświęconych graffiti, jakie kiedykolwiek się pojawiły. Autorzy stworzyli ją bez dotacji, tylko i wyłącznie według własnej wizji.
– To był chyba pierwszy i jedyny jak do tej pory moment, w którym żałowałem, że nie jestem widzem własnych działań. Nie mogłem się odciąć, bo za bardzo przesiąkłem procesem tworzenia i wszystkim, co się z nim wiąże. Żałuję czasem nawet, że się tym graffiti zajmuję, bo za dużo wiem i bez tego pewnie byłbym mądrzejszym człowiekiem (śmiech).
Zdarzyło się też kilka projektów, których Cezary nawet nie chce wspominać, bo jak tłumaczy, na początku dał się złapać w pułapkę grantów i robił rzeczy, z których jakości nie jest zadowolony. Dziś podkreśla, że ma komfort proponowania działań. Nie musi gonić za finansowaniem, by przetrwać na rynku NGO-sów.
Albo dobrze, albo wcale
Hunkiewicz jest pewny swoich działań, bo wie, że niosą ze sobą jakość. Wkłada sporo wysiłku, by ją wypracować, wie też, że efekt jest tego wart. Wyraźnie dostrzega to Anna Bakiera, z którą prowadzi fundację:
– Cezary wiele wymaga, ale najpierw od siebie, a dopiero potem od innych. Zaczyna się zmieniać i widzi, że nie można wszystkiego robić idealnie. To nie znaczy, że odpuszcza, ale dozuje sobie dawki stresu. Wie, że czasem trzeba z czegoś zrezygnować, by iść dalej. Jest zdecydowanym idealistą i uważa, że wszystko na świecie musi być na sto procent, bo jeśli takie nie jest, to po co to robić. Albo róbmy dobrze, albo wcale. Tak, to jest zdecydowanie cały Cezary – śmieje się Anna.
W jednym z wywiadów podkreślał, że lubi tylko te projekty, co do których ma pewność, że będą się bronić za kilka czy kilkadziesiąt lat, nie tylko w Polsce. Konsekwentnie trzyma się tego założenia i uważa, że warto poświęcać czas tylko na to, co ma sens. A jeśli już coś robić, to robić to dobrze.
– Większość rzeczy, które zrobiliśmy już się broni. Świadczy o tym choćby fakt, że mogliśmy współpracować z międzynarodowymi artystami np. podczas wystawy amerykańskiej artystki Marthy Cooper. Pokazaliśmy jej rzeczy sprzed prawie 50 lat, a ich waga cały czas rośnie. Moim marzeniem było zaproszenie właśnie takich twórców. W pierwszych numerach Brain Damage pokazywaliśmy prace Banksy`ego, które dziś nadal są na szczycie. Takich przykładów jest wiele – wyjaśnia Cezary.
Działań jest wiele
Jak zaznacza Anna Bakiera, Cezary angażuje się w wiele rzeczy w tym samym czasie, ale przez to niekiedy towarzyszy mu poczucie, że coś można było zrobić lepiej. Jest perfekcjonistą i zawsze chce więcej i doskonalej.
Znają się od dawna, w wielu rzeczach się zgadzają i dlatego niemal rozumieją się bez słów. – Pamiętam sytuację, gdy ktoś zaproponował nam zrobienie w galerii studzienki kanalizacyjnej. Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedzieliśmy, że to nie to. Ta osoba nie rozumie po prostu specyfiki sztuki i miejsca, w którym się znajduje – wspomina Anna.
Jednym z większych działań, w które włączył się w ostatnim czasie jest mural poświęcony historii lubelskich Żydów. Został on wykonany na zamówienie, ale Cezary utożsamia się z tym projektem i podoba mu się miejsce, w którym powstał. Zaznacza też, iż podziwia pomysłodawców, czyli Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN i Tomasza Pietrasiewicza za pracę z historią i pamięcią.
– Odtworzyliśmy wygląd Lublina z konkretnego okresu. Nie musiałem przy tym projekcie z niczego rezygnować jako twórca. Jeśli ktoś nie chce, patrzy w drugą stroną, w tym przypadku akurat jest to galeria handlowa. Znam przypadki sztuki w przestrzeni miejskiej, których nie da się ominąć i uważam, że są złe właśnie przez swoją nachalność – wyjaśnia Cezary.
Kolejny przykład to LUBLOV. Projekt nie jest bezpośrednio związany z fundacją, ale łączą je cele. Mimo że jest prowadzony w formie działalności gospodarczej, nigdy nie miał przynosić zysku. Dla twórców jest to kolejny projekt kulturalny tworzony w nieco odmiennej formie. Sklep z alternatywnymi i autorskimi gadżetami to opowieść o Lublinie, ale i przestrzeń dedykowana temu miastu.
– Nie było wcześniej takiego miejsca, a okazało się bardzo potrzebne. Nie mówię, że ma być wydajne i zarabiać nie wiadomo jakie pieniądze, ale nikt nam do tej pory nie powiedział "Ej, to jest słabe" – podkreśla prezes EFKM.
Nie wszyscy chcą rozumieć sztukę
Na pytanie o autorytet Hunkiewicz nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć, czyja filozofia życiowa jest mu najbliższa. – Może być to Max Webber, bo zawsze lubiłem "głupich" ludzi (śmiech). Zamiast wskazywać autorytety, łatwiej powiedzieć, kogo szczerze szanuję. Lubię np. działania Szymona Pietrasiewicza, bo są bardzo szczere. W Katowicach takich człowiekiem jest Michał Kubieniec – wylicza.
Od wielu lat angażuje się w różne projekty, realizowane na terenie Lublina, a także daleko poza jego granicami. Często jego głos dotyczący sztuki traktowany jest jako opinia eksperta, co sprawia, że wiele osób szanuje również jego działania.
Szymon Pietrasiewicz z Pracowni Sztuki Zaangażowanej Społecznie Rewiry: – Jakieś osiem lat temu natknąłem się na Europejską Fundację Kultury Miejskiej i postanowiłem zapytać, czy nie pomogliby nam w realizacji jednego z projektów związanych z muralami. Organizowaliśmy wtedy w Lublinie Tektura Fest. Z czasem relacja zawodowa przekształciła się w bliższą znajomość. Od tego czasu zrobiliśmy już kilka bardzo ciekawych murali. Cezary jest wymagający, ale nie stanowczy. Dlatego dobiera sobie do współpracy rzetelnych partnerów, bo wie, że wywiążą się ze swoich obowiązków i nie musi ich pilnować.
Wspólnie zrobili kiedyś mural na lubelskich Bronowicach. Cezary realizował projekt, a Szymon był jego zleceniodawcą. Zebrali zgody od mieszkańców wybranej kamienicy, ale okazało się, że jeden z lokatorów nie był na liście sporządzonej przez właścicieli budynku i nie został poinformowany o planowanym projekcie. Wezwał policję, ta spisała Cezarego, a potem sprawa przeniosła się na drogę sądową.
– Okazało się, że ta osoba potraktowała nas jako wandali, bo prostu liczyła na jakąś gratyfikację. Wyrządzone przez nas "straty" oszacowano na 10 tysięcy złotych. Oczyściliśmy się z zarzutów, ale często wspominamy tę historię – dodaje Pietrasiewicz.
Wyjechać, by mieć po co wracać
Hunkiewicz uwielbia podróżować i docenia komfort, który obecnie daje mu możliwość łączenia tej pasji ze zobowiązaniami zawodowymi. Podkreśla jednak, że jeszcze bardziej lubi wracać do Lublina, bo wszystko nabiera sensu właśnie wtedy, gdy znów jest się w tym mieście.
– Cezary potrafi rano jechać do Wrocławia, by coś koordynować i jeszcze tego samego dnia wyjeżdża do Pragi na projekt. Następnego dnia rano wraca do Wrocławia, by wieczorem być już w Pradze i otwierać tam wystawę. Ale cały czas udaje mu się ze wszystkim wyrabiać na zakrętach, nie tracąc na jakości – podkreśla Anna Bakiera.
Mnogość obowiązków dostrzega i wyraźnie odczuwa też sam Cezary:
– Czuję się trochę zmęczony ciągłymi wyjazdami. Marzy mi się praca archiwizacyjna. Chętnie usiadłbym sobie w spokoju, spisał i udokumentował wszystko to, co udało nam się już zrobić. W domu mamy w tym momencie kilkaset tysięcy zdjęć sztuki ulicznej z całego świata, które czekają na selekcję i uporządkowanie do kolejnych projektów. Chcę doprowadzić do momentu, gdy nasza działalność w fundacji stanie się rzetelnym zapleczem i źródłem wiedzy na temat street artu – tłumaczy.
Za kilkadziesiąt lat nie chce być kojarzony jako twórca, bo się za niego nie uważa. Jest za to przekonany, że ktoś kiedyś powie po prostu "O, ten typ miał rację". W galerii pokazuje czasem filmy dotyczące graffiti, które w każdym innym miejscu byłyby uznane za wandalizm. A wandalizm to dla niego bardzo ciekawe narzędzie opisu miasta.
Poznaj ludzi sektora pozarządowego, dowiedz się, kto jest kim w NGO. Odwiedź serwis ludziesektora.ngo.pl.
Wystawa "They Call Us Vandals" na otwarcie Brain Damage Gallery to chyba pierwszy i jedyny jak do tej pory moment, w którym żałowałem, że nie jestem widzem własnych działań.
Źródło: inf. własna ngo.pl