Cała naprzód na wstecznym! 10 lat działalności polskich europosłanek w kontekście praw kobiet i osób LGBTQ
Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, wybór posłanek oraz dotychczasowe ustawodawstwo europejskie rozbudziło nadzieje związane z możliwością poprawy sytuacji kobiet oraz osób LGBTQ. Jak więc wyglądała pierwsza dekada działalności polskich posłanek w Parlamencie Europejskim? Czy pojawiły się tematy związane z równymi prawami, szansami, rozwiązaniami antydyskryminacyjnymi? Na te i inne pytania odpowiada Anna Dryjańska.
[Fragmenty]
W 2004 roku w Polsce po raz pierwszy odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, wybór posłanek oraz dotychczasowe ustawodawstwo europejskie rozbudziło nadzieje związane z możliwością poprawy sytuacji kobiet oraz osób LGBTQ. Jak więc wyglądała pierwsza dekada działalności polskich posłanek w Parlamencie Europejskim? Czy obecność Polek wpłynęła na agendę tej instytucji? Czy pojawiły się tematy związane z równymi prawami, szansami, rozwiązaniami antydyskryminacyjnymi? Zanim odpowiemy na te pytania, przyjrzyjmy się faktom.
W latach 2004-2014 w Parlamencie Europejskim (VI i VII kadencji) zasiadało łącznie dwadzieścia polskich europosłanek. W tym czasie udział kobiet w polskiej delegacji wzrósł z 12,9% (2004) przez 22% (2009) do 23,5% (2014).
Małgorzata Handzlik (PO) reprezentowała Polskę przez dwie kadencje, a Lidia Geringer de Oedenberg (SLD-UP) jako jedyna europosłanka sprawowała mandat nieprzerwanie od 2004 roku.
Aktywność polskich delegatek w VI kadencji Parlamentu Europejskiego (2004-2009) w dziedzinie praw kobiet i osób LGBTQ
Zgodnie z przewidywaniami działalność polskich posłanek w dziedzinie praw kobiet i osób LGBTQ przebiegała zgodnie z podziałami partyjnymi. Reprezentantka LPR bezskutecznie dążyła do wprowadzenia zakazu przerywania ciąży w Unii Europejskiej i na świecie. Przedstawicielki Platformy Obywatelskiej zachowywały daleko posuniętą rezerwę, unikając zgłaszania projektów rezolucji na rzeczone tematy. Wyjątkiem była Barbara Kudrycka, z inicjatywy której w 2006 roku przyjęto zalecenie Parlamentu Europejskiego dla Rady Europy w sprawie walki z handlem ludźmi. Co ciekawe bardziej aktywne niż posłanki PO były reprezentantki PiS, które domagały się respektowania praw kobiet w Afganistanie, Japonii, Liberii i Haiti. Głosowały jednak przeciw sprawozdaniom na temat równouprawnienia argumentując, że dokumenty zawierają zapisy „kryptoaborcyjne”, sprzyjające pedofilom i dyskryminujące Kościoły o wielowiekowej tradycji. Przedstawicielka Socjaldemokracji Polskiej wspierała równouprawnienie kobiet wypowiedziami w debacie plenarnej i głosowaniami (nie składała odnośnych rezolucji), a reprezentantka Unii Wolności nie odnosiła się do tych kwestii, za to akcentowała kwestie związane z prawami osób z niepełnosprawnościami.
Aktywność polskich delegatek w VII kadencji Parlamentu Europejskiego (2009-2014) w dziedzinie praw kobiet i osób LGBTQ
Wybory europejskie w 2009 roku wyłoniły kobiecą reprezentację jedynie z list Platformy Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej – Unii Pracy. Posłanki wybrane z listy PO były bardziej ideowo zróżnicowane niż w poprzedniej kadencji. W kwestii poparcia dla praw kobiet i osób LGBTQ można było zauważyć wyraźne zróżnicowanie między posłankami. Konsekwentne wsparcie dla równości ze względu na płeć i orientację seksualną prezentowały posłanki wybrane z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej – Unii Pracy. Niekwestionowaną liderką pod względem liczby rezolucji na rzeczone tematy była Lidia Geringer de Oedenberg, która była współautorką pięciu dokumentów z dziedziny praw kobiet i – co warte podkreślenia – praw osób LGBTQ.
Podsumowanie / Cała naprzód na wstecznym
Gdy w 2004 roku kobiety uzyskały 12,9% mandatów do PE, ten udział był i tak mniejszy niż średnia unijna 25 lat wcześniej (1979; 16%). Kolejne wybory podniosły udział kobiet do 22%, a elekcja w 2014 r. do 23,5%, ale nadal nie dogoniliśmy średniej unijnej z 1994 roku. To zapóźnienie odnosi się nie tylko do udziału kobiet, ale i do jakości prowadzonej przez nie polityki równościowej.
Działania polskich europosłanek to w przeważającej części osobliwa mieszanka języka praw człowieka, postulatów pierwszej fali feminizmu i konserwatyzmu obyczajowego, czy wręcz tradycjonalizmu. W ten sposób można zgłaszać lub popierać rezolucje w sprawie brutalnej dyskryminacji kobiet w odległych częściach świata, a jednocześnie sprzeciwiać się dostępowi kobiet w Unii Europejskiej do edukacji seksualnej, antykoncepcji i aborcji. Można wygłaszać dziesiątki wystąpień dotyczących prześladowania działaczy opozycyjnych w Rosji i państwach postsowieckich, ale negować więzy rodzinne między osobami, które nie są heteroseksualne. Można wreszcie wykorzystywać język praw człowieka, by bronić możliwości uświęconej tradycją dyskryminacji.
Elementem tak rozumianej polityki równościowej mogą być też całkowicie dosłownie rozumiane ucieczki od „niewygodnych” tematów. Przykładem może być gremialne opuszczenie sali plenarnej przez posłanki (i posłów) Platformy Obywatelskiej podczas głosowania nad rezolucją o ochronie przed homofobią i dyskryminacją ze względu na tożsamość płciową na początku 2014 roku.
Podział na rzeczy „wygodne” i „niewygodne” w dziedzinie polityki równościowej nastąpił zarówno na poziomie problemów, jak i rozwiązań. Wygodne jest mówienie o równych szansach kobiet i mężczyzn na rynku pracy – niewygodne jest popieranie kwot i parytetów. Wygodna jest troska o zdrowie kobiet - póki nie wchodzi się w niewygodny obszar zdrowia i praw reprodukcyjnych. Wygodnie jest mówić o prawach kobiet związanych z macierzyństwem - o ile chodzi tylko o kobiety heteroseksualne w trwałych związkach.
Na tym tle nieliczne posłanki głosujące progresywnie – z SLD-UP, niektóre z PO – są wyjątkami. Te pierwsze aktywnie przeciwdziałają dyskryminacji ze względu na płeć i orientację seksualną zgłaszając projekty rezolucji i zabierając głos w dyskusjach. Te drugie skłaniają się raczej ku biernemu popieraniu progresywnych inicjatyw.
Polityka równościowa polskich posłanek w Parlamencie Europejskim jest emanacją krajowych uwarunkowań i partyjnych zakleszczeń. Współpraca posłanek ponad partyjnymi podziałami udaje się w kwestiach symbolicznych (przypomnienie zasług dla nauki Marii Skłodowskiej-Curie) i odległych od polskich czy nawet europejskich realiów (sytuacja kobiet w Afganistanie, Indiach, Pakistanie). Zasiadanie w Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia niejednokrotnie służy nie postępowi praw kobiet, lecz wciskaniu hamulca. Przykładem tego mechanizmu w najnowszej odsłonie, jest przystąpienie do Komisji względnie progresywnej Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz (byłej Pełnomocniczki Rządu ds. Równego Traktowania) i Jadwigi Wiśniewskiej, znanej z tradycjonalizmu po linii katechizmu Kościoła katolickiego.
Podsumowując, trudno oprzeć się dość oczywistej konkluzji, że kształtowanie polityki równościowej w PE należy zacząć od jasnego sprecyzowania kryteriów, jakimi kierujemy się w akcie wyborczym. Inaczej Polska nadal prezentować się jako państwo, w którym Katechizm Kościoła rzymskokatolickiego jest ważniejszy od Konstytucji, kunktatorstwo od praw człowieka, a europosłanki różnią się od europosłów w zasadzie jedynie krojem garniturów. Czy uda się zatem wprowadzić więcej równości i różnorodności w składzie i działalności polskiej delegacji? W obliczu wzrastającej popularności ugrupowań skrajnie prawicowych, które chcą cofnąć czas i wepchnąć kobiety do kuchni - nie mamy innego wyjścia.