Byłam potrzebna, oni czekali - wyznania wolontariuszy w hospicjach
- Pewną kobietę wytargałam do ogrodu razem z łóżkiem. Siedziała pod drzewem i cieszyły się nawet jej ręce - przeczytaj historie wolontariuszy w warszawskich hospicjach. Dlaczego pomagają umierającym? Co ich przyciągnęło do hospicjum po raz pierwszy? Jak radzą sobie ze śmiercią?
Wanda Kormicka
od dziesięciu lat wolontariuszka w Hospicjum Onkologicznym na Ursynowie
- Nie jest łatwo. Na sto osób, które przychodzą, zostaje pięć. Ja od początku czułam, że to miejsce dla mnie. Chciałam zostać lekarką, ale nie dostałam się na medycynę. Jak przeszłam na emeryturę, od razu przyszłam do hospicjum.
Jestem tu z miłości do ludzi. To wielkie słowa, ale tak czuję. Wiem, że gdy mnie nie ma, pacjenci leżą i patrzą w sufit. Uwielbiają, gdy pojawia się ktoś z zewnątrz. Zwracają uwagę na wszystko. Kiedyś poprawiła choremu poduszkę, a on poprosił: "Niech pani jeszcze raz się pochyli, tak pięknie pachną pani perfumy".
Najtrudniejsze są pierwsze miesiące. Wiele osób nie wytrzymuje napięcia. Nie wiedzą, jak poradzić sobie z emocjami, które się pojawiają, gdy ktoś umiera. Zdarza się, że ciężko chorzy ludzie wychodzą do domów. A przychodzi młoda dziewczyna, witam się w z nią we wtorek, a gdy przychodzę w czwartek, już jej nie ma. Śmierci nie można oswoić. Od kiedy pracuję w hospicjum, inaczej na nią patrzę. Zawsze gdy stąd wychodzę, proszę Boga, aby mnie oszczędził cierpienia.
Gdyby nie hospicjum, nie poznałabym wielu niezwykłych ludzi. Przychodziła tu pani profesor i łatała dziury w ubraniach. Przyszywała guziki do piżam. Nigdy nie zapomnę siostry zakonnej Zofii, która poruszała się o kulach. Do tej pory, gdy coś mi nie wychodzi, mówię: "Zofia, pomóż".
Nie zapomnę też twarzy kobiety, która pół roku spędziła w szpitalu - z łóżkiem wytargałam ją do ogrodu. Siedziała pod drzewem i cieszyły się nawet jej ręce.
od trzech lat wolontariuszka w Warszawskim Hospicjum dla Dzieci
- Opiekuję się 8-letnią Dominiką, która nie mówi i nie chodzi. Uczę się przy niej cierpliwości i uważnej obserwacji. Już wiem, że mówią jej ręce, oczy, twarz. Każdy grymas coś znaczy. Chcę jej pokazać zasady komunikowania się za pomocą obrazków. Studiuję pedagogikę specjalną i myślę, że możemy dużo razem zrobić.
To może zabrzmi absurdalnie, ale Dominika daje mi mnóstwo pozytywnej energii. Cieszy się każdą chwilą i każdym drobiazgiem. A mnie się to udziela. Inaczej patrzę na swoje problemy. Niezdany egzamin to nic takiego. Zaczęłam doceniać to, co mam: zdrowie, szkołę, przyjaciół, rodzinę. W życiu należy się cieszyć z drobiazgów.
Dla mnie wolontariat to droga do dojrzałości. I odkrywania siebie na nowo. Co odkryłam? Że jestem silniejsza, niż mi się wydawało.
Przed Dominiką odwiedzałam 16-letniego Mateusza. Miał raka krtani, już nie żyje. Spotykaliśmy się ponad dwa miesiące. Chodziliśmy do kina, na zakupy, spacery. Zaprzyjaźniliśmy się. Gdy jechałam do niego po raz pierwszy, byłam pełna obaw. Pielęgniarka ostrzegała, że choroba powoduje nieprzyjemny zapach. Bałam się swojej reakcji. Gdy weszłam do domu byłam bardzo zdenerwowana. Jak tylko zaczęłam rozmawiać z Mateuszem, strach minął.
Wolontariusz patrzy na chore dzieci właśnie jak na dzieci, a nie jak na przypadek medyczny. Jestem też potrzebna ich rodzicom. Zaprzyjaźniłam się z mamą Dominiki. Opowiadam jej o swoich studiach, jak mi idzie prawo jazdy. Dla kobiety, która przez całą dobę opiekuje się dzieckiem, rozmowa o duperelach może być wytchnieniem.
Anna Popławska
od siedmiu i pół roku wolontariuszka w Hospicjum Onkologicznym na Ursynowie
- Przyszłam tu, gdy zachorowała ciocia. Zaczęłam pomagać też pani, która była z nią w sali. Ciocię przenieśli do innego pokoju, przybyli mi nowi podopieczni. Gdy ciocia odeszła, okazało się, że mam cztery osoby pod opieką. Nie mogłam przestać przychodzić. Byłam potrzebna. Czekali na mnie.
Jestem tu po to, by spełniać zachcianki pacjentów. Jeden chce pogadać. Inny, żeby go pogłaskać albo zrobić zakupy. Najczęściej chodzi o ciastka, soki, papierosy, ale zdarzają się nietypowe zamówienia. Jeden z panów poprosił o wino. Zapytałam pielęgniarkę, czy mogę - poleciła mi wziąć trochę mszalnego z kaplicy. Był przeszczęśliwy, gdy zobaczył kieliszek.
Śmierć nie jest najgorsza, najstraszniejsze są targi o majątek. Pamiętam rodzeństwo, które nad matki łóżkiem kłóciło się o podział spadku. Kto weźmie dom? Kto działkę? Ta kobieta wcale nie była w złym stanie, ale po tej kłótni szybko odeszła. Bywa, że rodzina do umierającego zamiast księdza wzywa notariusza.
Wolontariusz ma nie tylko pomóc nakarmić chorego czy go umyć. Jest potrzebny rodzinie. Gdy choroba spada na bliskich, nie wiedzą, co robić. Jak zachowywać się przy nieprzytomnymi tacie czy mamie. Są przerażeni. Uczę ich, żeby do nich mówili. Głaskali. Bo oni czują ich obecność.
Pewnie, że przyzwyczajam się do ludzi. I przykro mi, gdy odchodzą, ale byłam nauczycielką i umiem oddzielać życie prywatne od zawodowego. Jeśli ktoś umrze, modlę się za niego w autobusie. Gdy wchodzę do domu, żyję swoim życiem.
Dariusz Bałuk
od trzech lat wolontariusz w Warszawskim Hospicjum Społecznym na Żoliborzu
- Rok myślałem, zanim się tu zgłosiłem. Pamiętam swoją pierwszą podopieczną. Mieszkała przy Górczewskiej. Potrzebny był ktoś do pomocy przy myciu. Jechałem z duszą na ramieniu. Nie wiedziałem, jak zareaguję. Razem z kolegą przenosiliśmy panią do łazienki. Tam zajmował się nią mąż. To było przyjemne uczucie, że mogę pomóc. Teraz jestem koordynatorem wolontariuszy. Wysyłam ich do chorych, którzy są w domach.
W hospicjum nie trzeba dużo mówić. Trzeba słuchać i spełniać życzenia, a w tym jestem dobry. Zwykle spełniam przyziemne życzenia. Zawożę łóżko i materac przeciwodleżynowy, które można wypożyczyć z hospicjum. Robię zakupy. Chodzę do apteki. Sprzątam. Kiedyś kupowałem telefon komórkowy z dużymi przyciskami. Najbardziej obawiałem się, jak sobie dam radę, gdy będę musiał kogoś umyć lub zmienić pampersa. Przez dwa i pół roku nie musiałem tego robić. Gdy w końcu do tego doszło, poradziłem sobie. Widocznie byłem gotowy.
Zdarzają się nieprzewidywalne sytuacje. Odwiedzałem kiedyś chorego pana. Wyznał mi, że pod poduszką ma nóż. Miał go użyć, gdy żona pierwsza umrze. Nie zabrałem mu go. Widziałem, że panicznie boi się samotności. Jednak myślę, że nigdy by tego noża nie użył.
Skończyłem finanse i bankowość. Pracuję w organizacji pozarządowej, w której zajmuję się projektami unijnymi, ale coraz częściej myślę o tym, żeby zacząć studiować rehabilitację. Mógłbym lepiej pomagać. A to sens mojego życia.
Bożena Wierzbowska
od czterech lat wolontariuszka w Hospicjum Onkologicznym na Ursynowie
- W hospicjum nie każdy może pracować. Ja przeżyłam kiedyś śmierć kliniczną i chyba było mi łatwiej. Myślę, że człowiek nie umiera, tylko wyrusza w długą, przyjemną podróż, na przykład do Szczecina. Dlaczego tam? Jak byłam mała, odwiedzałam w Szczecinie ciocię. Wtedy wydawało mi się, że jest to na końcu świata. Gdy tak myśli się o śmierci, nie można jej się bać. To jak wycieczka, na której można zobaczyć kogoś, kogo dawno się nie widziało.
Kiedy ktoś odchodzi, jest mi smutno, ale krótko. Bo myślę, że rozstajemy się na chwilę. Poza tym nigdy nie wiadomo, kto z nas odejdzie pierwszy. Dzisiaj on, jutro ja.
Przez 30 lat pracowałam jako inżynier w telewizji. Zajmowałam się rejestracją magnetyczną. Przyszłam do hospicjum, gdy zmarł mój mąż. Skończyłam specjalny kurs dla wolontariuszy. Jedno z ćwiczeń w parach mnie zaskoczyło. Mieliśmy sobie wyobrazić, że jedno z nas umiera, a drugie go pociesza. Gorzej mi było umierać. Ciągle myślałam, że tyle rzeczy nie zrobiłam, a tu trzeba się pakować.
To, co teraz powiem, może zabrzmi strasznie, ale w hospicjum można zachwycić się umieraniem. Ludzie pięknie odchodzą. Trudne chwile są wtedy, gdy przyjmuje się nowego chorego. Czasami są przerażeni. Krzyczą. My uśmierzamy ich ból. Lekarze mają lekarstwa, my wolontariusze uśmiech i czuły gest. Trzeba pogładzić po głowie, pocałować w czoło. Po tu jestem.
Co Polacy wiedzą o hospicjach
Badanie PBS DGA z przełomu czerwca i lipca 2009 r.
96 proc. - oczekuje, że hospicja zadbają nie tylko o komfort fizyczny, ale także psychiczny i duchowy pacjentów
91 proc. - uważa, że hospicjum to też życie
85 proc. - uważa, że wolontariuszami mogą być tylko osoby odporne psychicznie
52 proc. - wie, że opieka jest bezpłatna
51 proc. - uważa, że to umieralnie
46 proc. - zadeklarowało, że gdyby mieli czas, mogliby zostać wolontariuszami
36 proc. - nie wiedziało, czy w ich mieście działa hospicjum
27 proc. - uważa, że do hospicjum oddają bliskich ci, którzy nie wystarczająco ich kochają
14 proc. - ma lub miało swoich bliskich pod opieką hospicjum
Źródło: gazeta.pl Warszawa