Kiedyś był tu pub o wdzięcznej nazwie „Nokaut”. Dziś stoi duży stół, krzesła, kanapy, półki z książkami i grami planszowymi. Róg Ziemowita i Chemicznej to teraz adres „Cafe Sąsiad” – pierwszego miejsca aktywności lokalnej na Targówku.
Oprócz nas, jest dziesięcioletnia Oliwka* i siedmioletni Antek*. Dziś klub „Cafe Sąsiad” czynny jest od godziny 18:00. Jest niewiele po 16:00, ale część dzieciaków już przyszła. Pewnie zobaczyły światło w oknach. Oliwka układa puzzle, Antek lepi z plasteliny. „Proszę pani, czy ta plastelina jest o kolorze waniliowo-truskawkowym?”, „Proszę pani, nitki mnie zaatakowały!”, „A wie pani, że mój brat potrafi narysować tygrysa ołówkiem?”. Lawina dziecięcych pytań.
Hanna Nerć, przewodnicząca lokalnej rady osiedla, cierpliwie odpowiada na wszystkie. Wreszcie chwila ciszy. Parzy herbatę, siada i opowiada: – To dzieciaki z naszego osiedla. Nikt ich tu nie przyprowadza, same przychodzą. Część z nich pochodzi z trudnych rodzin. To miejsce daje im normalność. Tu jest ciepło i miło. I zawsze jest ktoś dorosły, kto odpowie na pytania, na które w domu nie znajdują odpowiedzi – mówi. Jeszcze kilka miesięcy temu dzieciaki, które przychodziły do klubu, przeklinały i wzajemnie się obrażały. Dziś wiedzą już, że tak nie wolno. A jeśli ktoś się zagalopuje, wie, że trzeba przeprosić.
– Lubisz tu przychodzić? – zagaduję Oliwkę o dużych, brązowych oczach. – Lubię, tu jest fajnie – odpowiada, trochę onieśmielona. Przychodzi Filip. – Jak w szkole? – pyta Hanna Nerć. – Normalnie, jak zawsze. Wczoraj mieliśmy wywiadówkę, ale nic się nie stało. Nie mam ani jednej jedynki na półrocze, ale mam za to jedną piątkę, z muzyki – cieszy się jedenastolatek. Nie wie, co chciałby dziś porobić. Cokolwiek. Czy ulepi coś z plasteliny? Pewnie, że ulepi. Kiedy Hanna Nerć wychodzi do sąsiedniego pomieszczenia po więcej plasteliny, Oliwka zagaduje (jakby po namyśle): – Proszę pana, a wie pan, że ja idę do domu dziecka? Ja tutaj czuję się dobrze i dlatego ciągle tu przychodzę. Teraz układam puzzle i o tym nie myślę – wyznaje. Zaczynam rozumieć, że „Cafe Sąsiad” to dla mieszkańców Targówka niezwykle ważne miejsce.
Społeczne dyżury
„Cafe Sąsiad” to pierwsze na Targówku miejsce aktywności lokalnej. Mieści się na parterze dwupiętrowego budynku na rogu Chemicznej i Ziemowita. Kiedyś był tu pub o wdzięcznej nazwie „Nokaut”. Dziś stoi duży stół, krzesła, kanapy, półki z książkami i grami planszowymi. Na korkowych tablicach wiszą rysunki dzieciaków, a w rogu stoi ubrana przez nie choinka.
Klubem opiekuje się rada osiedla, mieszkańcy pełnią społeczne dyżury. Grafik rozpisany jest w kalendarzu. – W poniedziałek były gry planszowe, we wtorek odrabianie prac domowych, czytanie książek i rozwiązywanie krzyżówek, w środę śpiew i gra na instrumentach – wylicza Hanna Nerć. – Wszystko jest zapisane, proszę spojrzeć – zachęca.
Sama ma dwa dyżury w tygodniu. Więcej nie może, bo na co dzień pracuje w przedszkolu. Ma dwójkę dorosłych dzieci i męża, który na jego szczęście rozumie, że aktywność społeczna nie jest pozbawiona sensu. – Skoro Bóg daje mi zdrowie i możliwości, to trzeba dać coś od siebie innym – mówi. Poza tym mieszka na Targówku od urodzenia i od dawna chciała, żeby jej dzielnica wreszcie zaczęła się zmieniać. – Wiele lat temu jeden z mieszkańców dał ogłoszenie do proboszcza, że ma wolne pomieszczenie. Ogłosił, że jeśli są osoby zainteresowane zmienianiem Targówka, to żeby przyszły. No to poszłam – wspomina. Tak powstała rada osiedla, która już od piętnastu lat działa na rzecz mieszkańców Targówka. – Nie byłoby tego miejsca, gdyby nie ci ludzie – przekonuje przewodnicząca.
Z potrzeby mieszkańców
– To, co wyróżnia to miejsce, to fakt, że powstało z autentycznej potrzeby mieszkańców – mówi Stefan Bobrowski, który w Centrum Komunikacji Społecznej zajmuje się miejscami aktywności lokalnej. Bobrowski to również pozarządowiec. Stowarzyszenie Mierz Wysoko, którego jest członkiem, powołało w zeszłym roku konsorcjum siedmiu organizacji pozarządowych o nazwie „My Targówek”, które zaczęło działać na rzecz mieszkańców Targówka Fabrycznego. – To bardzo specyficzne miejsce – mała wioska, odcięta od całej reszty miasta – mówi Stefan Bobrowski. – Z jednej strony ulica Radzymińska i tory kolejowe Warszawa – Wołomin, z drugiej – Szmulki i znowu tory. Jest tu sporo komunalnych budynków. Przesiedla się do nich ludzi, którzy nie płacą czynszu. Wielu mieszkańców ma problemy finansowe, ale nie tylko takie.
Fundacja „Na miejscu”, która współtworzy konsorcjum „My Targówek”, miała za zadanie przeprowadzić działania z mieszkańcami w przestrzeni, które miały odpowiadać ich potrzebom. – Na samym początku spotkaliśmy się więc z radą osiedla, by zapytać o potrzeby mieszkańców – opowiada Stefan Bobrowski. – Zrodził się pomysł, by zorganizować jakieś ogólnodostępne miejsce spotkań. Rozpoczęły się poszukiwania lokalu. Padło na dawny pub „Nokaut”. – Miejsce, które nie cieszyło się najlepszą reputacją. Ten pub to była straszna mordownia – opowiada Bobrowski. Fundacja „Na miejscu” wynajęła lokal od dzielnicy. Niestety mieli niewiele pieniędzy. Starczyło, by utrzymać lokal tylko przez trzy miesiące. – Organizacje, wchodzące w skład konsorcjum zaczęły animować mieszkańców wokół tego miejsca – mówi Stefan Bobrowski. I opowiada, jak pan Mariusz, bliski sąsiad, przychodził na kawę i lutował sąsiadkom piloty od telewizorów.
Inicjatywa lokalna
W sierpniu skończyło się finansowanie, trzeba było zawiesić działalność klubu. Dzielnicowi urzędnicy dostrzegli jednak potencjał miejsca, postanowili jakoś je wspierać. Urząd dzielnicy użyczył mieszkańcom lokal (nie muszą płacić ani rachunków, ani czynszu), a ci napisali wniosek o inicjatywę lokalną. W zamian za pracę społeczną członków osiedlowej rady, urząd dzielnicy wyremontował i wyposażył lokal: od stołu i szafy po gry planszowe i plastelinę. – Sporo urzędników zaangażowało się w tworzenie tego miejsca. Wytworzyła się fajna atmosfera współpracy – wspomina Stefan Bobrowski. – Poznaliśmy urzędników z drugiej strony. Okazało się, że też mają dobre serca i chcą zrobić coś dla innych – dodaje szefowa rady osiedla. Oficjalne otwarcie klubu „Cafe Sąsiad” miało miejsce w połowie listopada. Przyszli mieszkańcy, radni, urzędnicy, pozarządowcy oraz ksiądz. Było tłoczno, ale sympatycznie.
Finansowanie w ramach inicjatywy lokalnej skończyło się w grudniu. – Rachunków nie musimy płacić, więc dopóki starczy plasteliny i ciastek, nie musimy niczym się martwić – mówi pół żartem, pół serio Hanna Nerć. – Szukamy nowych sposobów na finansowanie tego miejsca – dodaje. – Proszę pani, czy to znaczy, że tego miejsca już nie będzie? – pyta zaciekawiona Oliwka. – Będzie kochanie, będzie – uspokaja Hanna Nerć.
- imiona dzieci zostały zmienione
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)