PORAWSKI: Nie sądzę, by zapisy ustawowe zapisy o budżecie obywatelskim były potrzebne, zwłaszcza jako „gwarancje”.
Ustawa – co najwyżej – powinna stwarzać organom miasta/gminy/powiatu możliwość wydzielania „obywatelskiej” części budżetu. I to tylko dlatego, że dziś niektóre organy nadzoru mają z tym problem. Tymczasem każdy myślący człowiek (zakładam, że w Regionalnej Izbie Obrachunkowej czy u wojewody czasami jednak myślą…) powinien akceptować tę formę inicjatywy uchwałodawczej obywateli, bo to w końcu obywatele stanowią wspólnotę samorządową, co zaznaczono wyraźnie w prawie. Niektóre organy nadzoru traktują udział obywateli w tworzeniu budżetu jako formę… konsultacji – niech im będzie, choć to ma się nijak do traktowania mieszkańców jako PODMIOTÓW wspólnoty samorządowej. No, ale odkąd wojewoda dolnośląski uchylał uchwały rad gmin przyznające obywatelom prawo do inicjatywy uchwałodawczej (czyli de facto wnoszenia projektów uchwał pod obrady swojej rady), może trzeba to jakoś zapisać… Wszak pamiętajmy, że w różnych miejscach procedurę budżetu obywatelskiego udało się już wprowadzić, co dowodzi, że w istniejącym stanie prawnym, mimo oporów ze strony nadgorliwych nadzorców, budżet obywatelski zaczął działać.
Samorządność nie polega na pustych gwarancjach
Jeśli byśmy się decydowali na zapis ustawowy, powinien on zatem dotyczyć udziału obywateli w projektowaniu budżetu, bo ostatecznie budżet uchwali organ stanowiący na wniosek organu wykonawczego (ta zasada jest właściwa). Udział ten już dziś może być uregulowany – i to wcale nie tylko (jak chcą niektórzy nadzorcy) w uchwale o zasadach prowadzenia konsultacji, ale przede wszystkim w uchwale o procedurze prac nad budżetem, a jeśli organ wykonawczy chciałby włączyć mieszkańców wcześniej, wówczas w stosownym zarządzeniu wójta lub w uchwale zarządu powiatu. I zawsze powinien mieć formę „mogą”, a nie „muszą”. Bo samorządność nie polega na pustych gwarancjach lecz na stworzeniu możliwości wolnego, dobrowolnego udziału.
W skrajnym przypadku: referendum
Do tego, aby budżetowanie partycypacyjne było powszechne trzeba przede wszystkim edukacji, to znaczy upowszechnienia dobrych praktyk. I to nie tylko polskich. W różnych miastach (choć niezbyt wielu) na świecie ta forma demokracji ma bowiem daleko większy niż obecnie u nas wymiar. W kilku miastach w Brazylii i Hiszpanii poważna część wydatków majątkowych (20-50%) jest kształtowana według priorytetów wskazywanych przez mieszkańców, w skrajnym przypadku w formie referendum, a więc wiążącej dla burmistrza i rady miasta. Trzeba podkreślić, że w Polsce jest to dziś w pełni możliwe, bo ustawa o referendum lokalnym daje mieszkańcom prawo decydowania o ważnych sprawach lokalnych. Wówczas wiele zależałoby od formy postawienia mieszkańcom „pytań” referendalnych – ale i tutaj są przykłady, więc nie trzeba wyważać otwartych, a przynajmniej uchylonych drzwi.
W ramach tak rozumianej edukacji trzeba otwarcie mówić o wszelkich doświadczeniach, także nienajlepszych – uczyć się można bowiem też na błędach.
Trzeba też trochę fantazji, zwłaszcza u prawników (zarówno własnych radców prawnych, jak i tych z nadzoru). Polscy prawnicy – mistrzowie litery prawa, którym pojęcie ducha prawa jest zupełnie obce – zbyt często mówią: „to jest niemożliwe”… No i sporo odwagi u lokalnych decydentów, którzy te opory radców i nadzorców będą musieli przełamać.
Źródło: inf. własna ngo.pl