Jedna ustawa dziennie i jedno rozporządzenie na godzinę. To efekt gorączki legislacyjnej, którą ogarnięci są nasi prawodawcy. Gorączka ta nie jest obojętna dla obywatela. 'Chaos prawny zagraża bezpieczeństwu państwa’ – ostrzega Janusz Wojciechowski, w materiale napisanym dla Gazety Prawnej. Chcąc lepiej opisać wysiłki posłów i urzędników ministerialnych coraz częściej używa się, mało parlamentarnego, choć trafnego określenia: biegunka legislacyjna. Czy znajdzie się lek na tą destrukcyjną chorobę trawiącą władze ustawodawcze?
O nadprodukcji aktów prawnych prasa donosi najczęściej pod koniec każdego roku. Posiłkując się
opiniami fachowców (prawników, konstytucjonalistów) publicyści stawiają jednoznaczną diagnozę i
łączą ją z apelem. Kolejne nowelizacje niczego już nie naprawiają, a wyłącznie psują. Potok nowych
aktów prawnych trzeba zatrzymać. Jeśli tego nie zrobimy nikt już nie będzie w stanie się
zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. W tym roku wysiłek, którego efektem ma być zapełnienie
jak największej ilości stron Dziennika Ustaw, podjęto również w połowie roku. Kończy się IV
kadencja Sejmu, na jesieni zmieni się rząd. Zarówno więc posłowie jak i urzędnicy chcą zostawić po
sobie jak najwięcej, a najlepiej obiecać, podarować coś przyszłym wyborcom. Ocenę skutków
postępującej inflacji prawa przedstawia Janusz Wojciechowski, poseł do Parlamentu Europejskiego z
ramienia PSL (były prezes NIK), w Gazecie Prawnej z 22 lipca 2005 r.
Wojciechowski, dołączając się do wcześniejszych apeli Gazety Prawnej, proponuje konkretne
rozwiązania mające poprawić proces stanowienia prawa, czyli powstrzymać lawinę zmian. Na pierwszym
miejscu stawia konieczność powołania Krajowej Rady Legislacyjnej. Rada miałaby monitorować cały
proces legislacyjny. Próba wykreowania tej instytucji nie powiodła się w 2003 r.
Ponieważ najwięcej nowelizacji powstaje w rządzie, na nim to właśnie koncentruje część swoich
uwag były Prezes NIK. Proponuje m.in. aby uczynić ministra sprawiedliwości głównym
legislatorem. To do niego spływałyby pomysły nowych ustaw, a właściwie założenia i koncepcje. Sam
proces pisania projektu odbywałby się właśnie w ministerstwie sprawiedliwości. Obecnie każde
ministerstwo tworzy swoje własne ustawy i chociaż większość z nich przechodzi etap uzgodnień
międzyresortowych oraz monitorowana jest przez Rządowe Centrum Legislacyjne, to jednak nie
zapobiega to chaosowi.
Komentarz
W proces tworzenia prawa coraz częściej wciągane są organizacje pozarządowe. Zgadzając się z powszechnymi opiniami, w tym również z opinią Janusza Wojciechowskiego, głoszącymi, że tworzenie prawa w Polsce jest obecnie - z zasady - jego psuciem, należy stwierdzić, iż w psucie to wciągane są również organizacje. Przykładem może być udział przedstawicieli trzeciego sektora w tworzeniu ustawy o spółdzielniach socjalnych. Same idee zawarte w tym akcie były godne poparcia. Jednak kalendarz pracy nad projektem i moment, kiedy trafił on do Sejmu, źle wróżył tej ustawie. "Fizycznie" możliwe było oczywiście przyjęcie projektu przez Sejm (czytaj: przepchnięcie przez Sejm). Posłowie nie raz już pokazali, że nad niektórymi projektami potrafią pracować zgodnie i w ekspresowym tempie. Niestety, takie właśnie narzucone tempo pracy nie pozwoliłoby na rzetelną refleksję i analizę. Nie wiadomo w jakim kształcie projekt wyszedłby z parlamentu. Czy na takich "przepchniętych" i nieprzemyślanych projektach powinno zależeć trzeciemu sektorowi? Można bardzo wierzyć w potrzebę uchwalenia danego aktu (projekt wyszedł od pomysłów i problemów sygnalizowanych przez ngo-sy) oraz cenić swoją pracę zainwestowaną w tworzenie i konsultacje projektu. Jednak nie można zgodzić się z przekonaniem, że dokument przyjęty przez radę ministrów, jest doskonały i wystarczy, żeby przeszedł przez maszynkę do głosowania, w jaką przemienił się ostatnio Sejm, aby wszystkim się poprawiło. Właśnie w ten sposób psujemy prawo - w tym przypadku na własne życzenie.
(prace Senatu, do których nawiązuje powyższy akapit opisuje Izabela Lewandowska w artykule "To samo w dwu ustawach", Rzeczpospolita 22 lipca 2005 r.
Źródło: Gazeta Prawna 142/2005