– Zobaczyłam szansę w tym, że żyjąc w kraju będącym poniekąd sercem Europy, podlegamy zmianom, przychodzącym z Zachodu na Wschód, a zatem prędzej czy później zmiana mentalności do nas też przyjdzie. Kobiety zaczną być bardziej niezależne – mówi Joanna Sajko, założycielka Fundacji „La Loba”.
Czym się zajmuje?
– Zawsze wiedziałam, że chcę założyć fundację, pracować z kobietami, jednak dopiero kiedy przeczytałam „Biegnącą z wilkami” Clarissy Pinkola Estess, pomysł zaczął się konkretyzować – wspomina. – Wiedziałam już, że fundację nazwę „La Loba” (ta, która wie). Książka ta nieraz uratowała mi życie w trudnych sytuacjach, znajdowałam w niej odpowiedzi na moje poszukiwania dotyczące kobiecej natury. Uważam, że to swoista biblia kobieca, zbiór baśni terapeutycznych. Nie wyobrażam sobie, że kobieta pracująca z kobietami mogłaby jej nie przeczytać.
Zacznę od początku. Po ukończeniu studiów współpracowałam z Fundacją „Rodowo” – prowadząc warsztat „She. Women’s rights”. Był on skierowany do liderów i członków międzynarodowych organizacji, działających na rzecz kobiet z różnych państw i grup kulturowych – z Europy Wschodniej (Ukraina, Litwa, Słowacja) i Zachodniej (północne Włochy, Belgia, Niemcy, Francja). Zobaczyłam, jak ogromne są różnice między naszymi kulturami i postrzeganiem kobiet. Nie będę przekonywać Ukrainki, że samotne wychowywanie dziecka to żaden problem, gdy w jej kraju to jest problemem. Jednak pokazanie, że niemalże za miedzą postrzega się to zupełnie inaczej jest wstrząsem i może jej pomóc.
Kiedy przyznałam się, że jestem samotną matką, w przerwie szkolenia jedna z dziewczyn pocieszała mnie: „Asia, jesteś taka fajna, taka ładna, może jest szansa że ktoś cię jeszcze zechce”. To był dla mnie szok. Ja w ogóle nie myślałam w tych kategoriach. Byłam dumna z tego, że świetnie sobie radzę. Oczywiście, wielu rzeczy mi brakowało, ale widziałam w tym wyzwanie. Miałam dziecko, studiowałam, pracowałam, miałam w sobie tyle energii! Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że 26-letnia ukraińska samotna matka w powszechnej opinii jest nikim. Tymczasem w Niemczech takim kobietom buduje się pomniki! Jeżeli kobieta tkwi w związku patologicznym, na Zachodzie nikt jej nie wesprze, ponieważ ona sama działa na swoją niekorzyść. Jeśli zaś była na tyle silna, by wyjść z toksycznego układu, wtedy z każdej strony płynie pomoc – od państwa, od przyjaciół, znajomych.
Zobaczyłam szansę w tym, że żyjąc w kraju będącym poniekąd sercem Europy, podlegamy zmianom, przychodzącym z Zachodu na Wschód, a zatem prędzej czy później zmiana mentalności do nas też przyjdzie. Kobiety zaczną być bardziej niezależne.
W lipcu 2008 r. powstała „La Loba”. Największą motywacją do założenia fundacji były dla mnie osobiste spotkania z kobietami. Kiedy prowadziłamw Urzędzie Pracy, grupę aktywizacji zawodowej, zobaczyłam, że przychodzące panie naprawdę chcą się uczyć i rozwijać, poszukują, pragną realizować swoje marzenia, stwierdzają, że wreszcie chcą zacząć żyć. Dostrzegłam w tym pole do działania.
Czy jestem feministką? Jeśli feminizm oznacza, że kobiety dbają o siebie i o swój rozwój, to jestem w 100% feministką. Jeżeli zaś oznacza walkę z mężczyznami, równość, pojmowaną w takich w kategoriach, że mężczyźni coś powinni lub czegoś nie powinni, to absolutnie nią nie jestem. Wiem, że feminizmowi wiele zawdzięczamy, ale nie identyfikuję się z jego ostrą formą. My, kobiety różnimy się od mężczyzn i trzeba dbać o relację z nimi, gdyż ważne jest to, by się uzupełniać i rozumieć. Walczyć o kobiety – tak, ale przy pomocy mężczyzn!
– Celem fundacji jest przede wszystkim rozwój kobiet – stwierdza. – Oczywiście, przychodzą też panie, których celem nie jest zmiana, ale wygadanie się bądź wypłakanie, znalezienie złotego środka, zrzucenie z siebie poczucia winy. Często wysłuchuję ich, bo to też pomaga, jednak głownie staram się zachęcać je do zmiany, odkrywania pasji, wyznaczania celu.
„Klub Kobiety” to jedno z działań Fundacji. Są to bezpłatne, cykliczne spotkania z ekspertami na zasadzie talk-show, każde ma konkretny temat. Klub działa w Siedlcach i coraz bardziej nabiera rozpędu. Odbyło się już bardzo dużo spotkań, w wydzielonych blokach, jak komunikacja, motywacja, antymanipulacja, uroda, psychologia, dzieci, związki. Trzeba trafić w potrzeby, nie można robić czegoś, co się podoba tylko autorowi. Jedna z nas chce się nauczyć sztuki makijażu, a druga opanować sztukę komunikacji.
Teraz same kobiety dzwonią i pytają o kolejne spotkania. Co ważne – przychodzą ze swoimi pomysłami, garną się do nas. Na ostatnim szkoleniu przewidziałam 30 osób, lista zamknęła się na 50 osobach, a na spotkanie przyszło 80 kobiet! Nie wszystkie się zmieściły. Takie zainteresowanie bardzo motywuje i uskrzydla.
Dlaczego to robi?
– Daje mi ogromną satysfakcję fakt, że robię to, co kocham; motywuje mnie do pracy, gdy widzę jak dokonują się pozytywne zmiany. Chciałabym pomagać kobietom w odzyskiwaniu kobiecości i pasji. Każda kiedyś marzyła o tym, co chciałaby robić w życiu. Uwielbiam ten nagły błysk w oku, który pojawia się na myśl o tym marzeniu! Kiedy się to udaje, jestem szczęśliwa. Robię to dla ludzi, ale to jednocześnie jest moją pasją, poniekąd dla siebie. I jestem przekonana, że mogę to robić do końca życia: „Idź za głosem serca, rób to, co kochasz”. To jest moje hasło!
Bardzo motywują mnie informacje z zewnątrz, że moja praca ma sens, motywuje mnie też moja rodzina. Cały czas dostrzegam nowe szanse. To jednak wymaga wysiłku, trzeba ciężko pracować nad urzeczywistnieniem swoich marzeń, krok po kroku. Każde działanie zaczynam od zaplanowania, ukonkretyzowania poszczególnych etapów. Najgorsze przychodzi wtedy, gdy człowiek przestaje planować.
Funkcjonuję na bardzo wysokim poziomie energetycznym. Czuję, jak tę energię przekazuję ludziom, w domu bywam całkowicie wyczerpana. Skąd biorę siłę? Z dziennej drzemki – śmieje się – z budzikiem w ręku, dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut.
Największy sukces?
– Paradoksalnie, pomimo iż mówię o zmianie, to moim sukcesem jest to, że się nie zmieniłam. Mam wciąż ogromną otwartość na ludzi. Pozostałam sobą, pomimo trudnych doświadczeń. Mogłam rzucić studia, a urodziłam synka i podjęłam nowe. Popełniam błędy, ale jestem w stanie wyciągnąć wnioski, by nie postąpić tak samo w przyszłości.
Moim życiowym sukcesem jest optymizm, nadzieja, to, że wciąż myślę o sobie i innych dobrze.
Największa porażka?
– Nie mam takiej porażki, która dziś wciąż stanowi dla mnie porażkę – zapewnia. – Każda decyzja, każde wydarzenie może być trudne w danym momencie, ale staje się sukcesem, jeśli uda się je przyjąć jako doświadczenie i przewartościować. Jeżeli uwierzysz głęboko, że porażka była ci do czegoś potrzebna, wtedy dzięki niej możesz się czegoś ważnego nauczyć. Jeśli zaś zatapiasz się w swojej przegranej – możesz sobie tylko pomarzyć o zmianie. Możesz coś zmienić, jeśli przewartościujesz, rozważysz, w jaki inny sposób można postąpić. Choć złoszczę się, kiedy popełniam błąd, ale kolejny krok to jest moja decyzja – co ja z tym zrobię – czy siądę i będę płakać, czy raczej pomyślę, co dalej.
Wiara w powodzenie jednym przychodzi łatwiej, innym trudniej. Mi szczęśliwie przychodzi łatwiej. Jednak Martin Seligman (profesor psychologii, „ojciec” psychologii pozytywnej – przyp. aut.) twierdzi, że optymizmu można się nauczyć. Sytuacje, które nam się w życiu przytrafiają można różnie interpretować. Jedni twierdzą, że uśmiechnięta osoba do nich się uśmiecha, drudzy, „ona się ze mnie śmieje”. Nawet jeśli optymiści oszukują czasem siebie, to oszukują też pesymiści, czy nie lepiej oszukiwać się pozytywnie?
Co lubi?
– Lubię być w stanie euforii i uniesienia, czuć, że jestem na swojej drodze, we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Cieszy mnie, że mogę realizować swoje plany – swoim działaniem potwierdzam to, że to właśnie planowanie pozwala realizować marzenia.
Pomimo iż mam mnóstwo obowiązków, dążę w życiu do równowagi: po pierwsze ludzie – życie rodzinne i dziecko, związek, relacja z partnerem, przyjaciółmi. Zaraz obok pasja, jako wartość nadrzędna. Nie wyobrażam sobie emerytury, chcę pracować do końca życia! Nawet w wieku dziewięćdziesięciu lat chciałabym robić to, co kocham i czuć, że wciąż się rozwijam.
Z jednej strony lubię poznawać ludzi i „uczyć się” ich, np. prowadząc szkolenia, ale cenię też czas tylko dla siebie, na łonie natury – w górach, w lesie, nad wodą. Lubię wyładować energię przez sport, taniec, a także bawić się, pielęgnować w sobie dziecko. Jestem przekorna. Lubię robić coś po prostu dlatego, bo mam na to ochotę, a nie z konieczności. Czytać książki, których nie muszę czytać i oglądać filmy, których nie muszę oglądać.
Kocham podróże. Gdybym dostała bilet na nielimitowane podróże, to wzięłabym Cypriana na plecy i wyjechała – śmieje się.
Jakie ma plany na przyszłość?
– Planuję utworzyć pierwszy w Polsce Instytut Mars Venus. Od co najmniej roku przygotowujemy się do tego, certyfikując się w coachingu pod superwizją Johna Graya (terapeuta amerykański, autor m. in. bestsellera „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus.” – przyp. aut.).
Uczestników moich warsztatów bardzo zaskakują proste prawdy na temat różnic między psychiką kobiety i mężczyzny – „to ja nie muszę się zmieniać?” – pytają. Ważne jest, aby pokazywać, jacy jesteśmy, a przede wszystkim uczyć, jak „pojednać Marsa z Wenus”. Pora zakopać topór wojenny, a zacząć wzbogacać się tym, co nas różni.
Joanna Sajko: założycielka i prezeska zarządu Fundacji „La Loba”, założycielka „Klubów Kobiety”. Wykładowczyni w szkołach prywatnych (uczy etyki, psychologii społecznej i socjologii pracy oraz języka angielskiego), niegdyś nauczyciel akademicki (uczyła poradnictwa zawodowego i zawodoznawstwa). Pełni też rolę doradczyni zawodowej oraz trenerki.
W życiu prywatnym mama 7-letniego Cypriana, pasjonatka tańca, teatru, zapalona żeglarka.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.