Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Wszędzie kręcą się ludzie, którzy robią coś wartościowego. Na dobrą sprawę nie jest tak ciężko ich wyłapać i zaprosić do współpracy. W każdą taką aktywną osobę warto inwestować. To później owocuje, powstają nowe pomysły, działania, często już poza biblioteką. Ale to przecież tylko lepiej – mówi Beata Leńczuk-Bachmińska, dyrektorka biblioteki w Radziechowym-Wieprzu.
Ignacy Dudkiewicz: – Powiedziała pani kiedyś, że „nie ma sensu się rozdrabniać”. To znaczy?
Beata Leńczuk-Bachmińska, dyrektorka Gminnej Biblioteki Publicznej Radziechowy-Wieprz: – Biblioteka publiczna powinna zaspokajać potrzeby kulturalne mieszkańców gminy. To zarówno dzieci, młodzież, dorośli czy seniorzy. Działania biblioteki powinny być więc kierowane możliwie szeroko, a przede wszystkim dostosowane do sygnalizowanych przez środowisko potrzeb. Powinniśmy być zorientowani na mieszkańca, odbiorcę naszych usług...
Usług? Tak po prostu?
B. L-B.: – Działalność biblioteki jest działalnością usługową i jako taka powinna być traktowana – z wszelkimi tego konsekwencjami. Naszym celem jest rozwój kultury i czytelnictwa, a staramy się go osiągać, świadcząc usługi, które powinny być dostosowane do potrzeb odbiorcy. Także biblioteka publiczna, chociaż może nie w tak oczywisty sposób, podlega prawom rynku. Bardzo ważna jest w tym względzie elastyczność. Musimy wciąż udowadniać, że jesteśmy potrzebni, że przydajemy się społeczności. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której pokutuje przekonanie, że biblioteka jest, bo musi być, ale tak naprawdę oprócz możliwości wypożyczenia kilku, często starych książek, nic więcej nie wnosi.
Udaje się?
B. L-B.: – Tak. Na pewno kiedyś było o naszej bibliotece ciszej, mniej się działo, mniej było wspólnych inicjatyw biblioteki i różnych instytucji czy organizacji pozarządowych. Często trafiają do nas po raz pierwszy osoby, które nie były czytelnikami, ale wzięły udział w naszych działaniach albo przychodzą, bo słyszały, że w bibliotece dużo się dzieje. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat pojawiło się w naszym otoczeniu wiele osób – przedstawicieli wszystkich grup wiekowych, które często wracają do nas ze swoimi inicjatywami i pomysłami.
Poda pani przykład?
B. L-B.: – Mamy bardzo fajną grupę dzieciaków i młodzieży, naszych wychowanków, którzy pięć lat temu mieli lat naście, a teraz są świeżymi studentami. Niedawno przyszedł jeden z nich i powiedział, że robi grę karcianą. Swoją kartę w niej mam i ja, i pani bibliotekarka, są też specjalne karty w rodzaju „noc w bibliotece”, która daje duże bonusy do rozgrywki. Jest to dla nas sygnał, że nasza działalność weszła już ludziom pod skórę.
Przychodzą działać?
B. L-B.: – Jeśli ktoś przychodzi do nas i chce z nami coś robić, to rzucam się na niego z pazurami, zagarniam go pod nasze skrzydła. W ramach spotkań tematycznych dla pań, które organizujemy, ściągnęliśmy instruktorkę, która przeprowadziła u nas warsztaty jogi. Proszę sobie wyobrazić, że od lipca tamtego roku, po jednych zajęciach, cały czas działa u nas grupa kobiet, do których owa instruktorka przyjeżdża co tydzień. To dzieje się już niezależnie od biblioteki. Robimy dalej swoje, ale dzięki naszej inicjatywie zawiązała się grupa, która funkcjonuje dalej.
Wracając do tej karty „noc w bibliotece”...
B. L-B.: – Nocy w bibliotece organizujemy w ciągu roku kilka. To tematyczne spotkania dla młodzieży w wieku mniej więcej 14 – 25 lat. Początkowo kolejne odsłony działy się głównie z mojej inicjatywy i to ja określałam temat i przygotowywałam „scenariusz” spotkania. Po może trzech „nockach” przerzuciłam ciężar stworzenia zarysu spotkania i jego reżyserowania na uczestników. Śmieję się, że to przez lenistwo – lubię, kiedy nie muszę się napracować, a efekty i tak widać. Oczywiście, to nie do końca prawda. Trudno jest udźwignąć w kilka osób coraz większą liczbę inicjatyw i imprez, a do tego utrzymać zainteresowanie tymi, które weszły na stałe do kanonu naszych działań. To dlatego inicjujemy działania, a następnie „oddajemy je” w ręce uczestników. To nie tylko zwiększa ich zaangażowanie i gwarantuje ciągłość, ale też sprawia, że pojawiają się świeże pomysły, na które ja bym pewnie nie wpadła. Ale z mojego punktu widzenia najważniejsze jest to, że mieszkańcy dostają sygnał: „to jest Wasze miejsce, przyjdźcie i zagospodarujcie je tak, jak tego chcecie, tak, jak tego potrzebujecie”. To bardzo istotne, bo na terenie gminy Radziechowy-Wieprz zdecydowanie brakuje ogólnodostępnej przestrzeni do działań. Na „nockach” zawsze mamy pełną obsadę. Są uczestnicy, którzy przyjeżdżają do nas z tej okazji z Żywca, a więc 40-tysięcznego miasta, do naszej wioski, w której mieszka niecałe pięć tysięcy osób. Już się u nas zadomowiły.
Całą robotę udało się pani „zrzucić” na dzieciaki?
B. L-B.: – Trochę im pomagam, podnosząc poprzeczkę. I kiedy zaproponowali, byśmy porozmawiali o wampirach, to nie oglądaliśmy „Zmierzchu”, tylko najpierw posłuchaliśmy wprowadzenia filmoznawcy i kulturoznawcy na temat mitu wampira, czytaliśmy „Giaura” Byrona, a na koniec obejrzeliśmy „Nosferatu – symfonię grozy”, a więc film niemy. I, proszę sobie wyobrazić, to chwyciło. Uczestnicy mieli mnóstwo pytań, słuchali i oglądali z zainteresowaniem. Bo młodzież jest fajna, chłonna, pojętna i otwarta na nowe doświadczenia, nowe tematy. Ich fascynacja poszła w zupełnie innym kierunku niż ten najbardziej popkulturowy obraz wampira.
Kultura to jest bardzo szerokie pojęcie. Młodemu człowiekowi trzeba ją serwować w przystępny sposób, tak ustawiając poprzeczkę, żeby się o nią nie potykał, ale żeby też potem czuł satysfakcję z jej przeskoczenia.
I z tych działań powstał później „Klub Włóczykija”, organizujący w bibliotece „Tydzień fantastyki”?
B. L-B.: – Tak, to jest właśnie ekipa dzieciaków, które przychodziły kiedyś do biblioteki i siedziały przy komputerach. Zagaiłam, czy wiedzą, czym jest RPG. Od tej krótkiej rozmowy zaczynając, ich fascynacja rozwinęła się do całego „Tygodnia fantastyki”, w którego ostatniej edycji uczestniczyłam tylko o tyle, że zaprosiłam paru zewnętrznych gości. Całą resztę, od przygotowania programu, promocji, aż po przeprowadzenie poszczególnych punktów – zrobili sami.
Z inicjatywy biblioteki zostało powołane również partnerstwo na rzecz rozwoju gminy...
B. L-B.: – Chciałam nie skupiać się na jednej sprawie, tylko spojrzeć na problemy gminy szeroko. Zrobiliśmy więc spotkanie, na którym omówiliśmy istotne i drażliwe kwestie dla mieszkańców. Ale, szczerze powiedziawszy, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to okazuje się, że tak szerokie spojrzenie nie do końca się sprawdziło.
Dlaczego?
B. L-B.: – W przypadku małej biblioteki, z niewielkimi zasobami, przede wszystkim kadrowymi, rzucanie się na dzień dobry na tak głęboką wodę jak wszechstronny rozwój całej gminy, okazało się błędem. Mniejsze partnerstwa zadaniowe okazują się w naszych warunkach bardziej skuteczne. Łatwiej jest ludzi skupić wokół jednego, konkretnego problemu czy zadania, niż budować całą strategię rozwoju.
I to działa?
B. L-B.: – Po konkretnych warsztatach czy spotkaniach mamy największy odzew. Wtedy właśnie widać, że ludzie się aktywizują. Nie mówię tylko o czytaniu książek czy przychodzeniu do biblioteki, ale o dostrzeżeniu, że w pewnych kwestiach warto się wypowiadać, upomnieć się o swoje, zastanowić się nad tym, co jeszcze można byłoby zorganizować, co poradzić na dany problem.
Co było spośród tych konkretnych inicjatyw największym sukcesem?
B. L-B.: – Chyba „Bibliomania”, a więc projekt, który zrealizowaliśmy we współpracy z Żywiecką Fundacją Rozwoju – grupą bardzo fajnych, zaangażowanych i otwartych ludzi. Obejmował cały szereg działań i warsztatów. Totalne szaleństwo: warsztaty filmowe, fotograficzne, dziennikarskie, ceramiczne i dwa razy warsztaty literackie. Zainteresowanie było tak duże, że – wobec braków w komunikacji na terenie gminy – wraz z prowadzącymi poszczególne wydarzenia woziłyśmy dzieciaki między miejscowościami, by mogły wziąć udział w kolejnych punktach programu.
I o takie zaangażowanie wam chodzi?
B. L-B.: – Tak. Kiedy najpierw robiliśmy warsztaty fotograficzne, to ktoś zapytał: „a może by tak zajęcia z obróbki graficznej?”. To zrobiliśmy. Kolejna osoba przyszła: „to może zrobimy warsztaty filmowe?”. Zrobiliśmy więc warsztaty z animacji poklatkowej, przyjechali do nas z wykładem twórcy „Reksia” i „Bolka i Lolka”, warsztaty animacji poprowadzili członkowie stowarzyszenia „Montaż” z Bielska. I to też dalej trwa, znalazły się osoby, które swoje pierwsze spotkanie z tworzeniem filmu odbyły w projekcie i postanowiły zająć się tym w przyszłości. Pamiętajmy, że to są bardzo młodzi ludzie, ich droga wielokrotnie jeszcze zmieni kierunek, ale to, jak wiele inspiracji i wsparcia dostaną z otoczenia, wpływa na nich bardzo mocno już dziś.
Jaki był cel „Bibliomanii”?
B. L-B.: – Chodziło o wzmocnienie oferty biblioteki, kreowanie jej wizerunku jako miejsca nowoczesnego, otwartego, elastycznego, ukierunkowanego na odbiorcę. Staraliśmy się więc działać niestandardowo.
To znaczy?
B. L-B.: – Zorganizowaliśmy między innymi konkurs na „Mistrza QR skrawków”. Zakodowaliśmy w postaci kodów QR cytaty z książek i poukrywaliśmy je na terenie gminy. Należało je znaleźć, sczytać i zidentyfikować. Zwyciężył chłopiec, który na 109 kodów znalazł prawie dziewięćdziesiąt, a ponad sześćdziesiąt zidentyfikował. Okazało się, że po terenie całej gminy jeździł razem z tatą, wujek pomagał sczytywać kody, a na wręczenie nagród przyszli całą rodziną. To było przeurocze. Podpowiedzieli nam, że warto byłoby kolejne polowanie na QR skrawki przeprowadzić w wakacje – mogliby wtedy jeździć na wycieczki rowerowe po okolicy i szukać kolejnych cytatów z książek.
Kładzie pani duży nacisk na pracę z grupami nieformalnymi.
B. L-B.: – Wszędzie kręcą się ludzie, którzy robią coś wartościowego. Na dobrą sprawę nie jest tak ciężko ich wyłapać i zaprosić do współpracy. Działa wtedy efekt śnieżnej kuli: jeżeli zachęcę do współdziałania jedną osobę aktywną, to często poleci nam ona dwie kolejne. Pierwsze projekty, jakie realizowaliśmy, zanim zaczęliśmy współpracować z organizacjami pozarządowymi, robiliśmy właśnie z grupami nieformalnymi, którym użyczaliśmy osobowości prawnej i wsparcia. W każdą taką aktywną osobę warto inwestować. To później owocuje, powstają nowe pomysły, działania, często już poza biblioteką. Ale to przecież tylko lepiej. To dowód na to, że biblioteka może być skutecznym inicjatorem rozwoju i zmiany w środowisku.
Beata Leńczuk-Bachmińska – ukończyła studia bibliotekoznawcze i podyplomowo zarządzania kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim, jest absolwentką Szkoły Liderów PAFW. Od pięciu lat jako dyrektorka Gminnej Biblioteki Publicznej Radziechowy-Wieprz realizuje różnorodne, często postrzegane jako „niebiblioteczne”, działania kulturalne. Aktywizuje, angażuje i zmienia, ale przede wszystkim, świetnie się bawi, bo praca na rzecz lokalnej społeczności to jej pasja.
Źródło: Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.