Fundacja Kobieca eFKa powstała w 1991 roku jako jedna z pierwszych organizacji feministycznych w Polsce. W czasach, w których słowa: „feminizm” i „kultura kobieca” były skrajnym odstępstwem od normy, Beacie Kozak i Sławomirze Walczewskiej udało się zbudować silny ośrodek feministyczny. Żelazna konsekwencja, ogromne poczucie humoru i cenna umiejętność żonglowania trafnymi ripostami – te cechy Beaty Kozak pomogły im stworzyć kawał historii polskiego feminizmu.
Kontakt Beaty Kozak z feminizmem zaczął się od feministycznych książek i porównywania ich treści z rzeczywistością. Wszystko się zgadzało. – To trochę tak, jakby ktoś nastawił aparat fotograficzny na największą ostrość – wyjaśnia.
W Polsce w latach PRL nie było łatwo działać na rzecz kobiet. – Mimo że władze PRL oficjalnie głosiły afirmację kobiecości, w praktyce wyglądało to nieco inaczej. Siedmiu pierwszych sekretarzy partii to byli mężczyźni, a tylko jedna pani sekretarz – mówi Sławomira Walczewska, jedna z pierwszych polskich feministek, autorka książki: „Damy, rycerze i feministki” i współzałożycielka Fundacji Kobiecej eFKa.
Beata Kozak, ówczesna studentka germanistyki w Niemczech Zachodnich, na ulotkę o działalności polskich feministek w Krakowie natknęła się w Bonn. Przeczytała wtedy o Sławomirze Walczewskiej i skontaktowała się z nią. Szybko znalazły wspólny język i założyły eFKę, która była podbudową późniejszych działań feministycznych.
Fundacja Kobieca?!
– Razem rejestrowałyśmy eFKę w sądzie w Warszawie – opowiada Beata Kozak. – Wtedy istnienie czegoś takiego, jak fundacja kobieca czy solidarność kobieca było czymś bardzo radykalnym. Zdarzało się często, że przy podawaniu danych do faktury w sklepie sprzedawca pytał: „Jak to „fundacja kobieca”? Czy słyszała pani o istnieniu fundacji męskich?!”. Odpowiadałam zazwyczaj, że nie, ale jeśli uważa, że powinna, to przecież może taką organizację założyć.
Dziś takie opowieści są już reliktem przeszłości, a eFKa jest jedną z najstarszych organizacji kobiecych w Polsce – obok Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Polskiego Stowarzyszenia Feministycznego i Centrum Praw Kobiet. Wszystkie łączy wspólny mianownik: działanie na rzecz kobiet.
Nie tylko ciało
Beata wiedziała, że działanie w pojedynkę nie ma sensu, a feminizm opiera się na solidarności kobiet i mężczyzn. Widziała, że gdyby można było kulturę postawić na wadze, na której szalach są po przeciwnych stronach kobiety i mężczyźni, to szala męska zdecydowanie przeważa.
– Wtedy jeszcze nie znałam prof. Jolanty Brach-Czainy, filozofki, autorki „Szczelin istnienia” i redaktorki m. in. „Od kobiety do mężczyzny i z powrotem”, która pierwsza powiedziała, że ten przechył na stronę męską jest szkodliwy dla całej kultury – mówi Beata Kozak.
– Dlatego i my, i inne organizacje feministyczne, starałyśmy się wypracować przestrzeń dla głosów kobiet. Chodziło o to, żeby kobiety mogły wyrażać swoje zdanie i poglądy, i wpływać na rzeczywistość. Żeby nie były traktowane wyłącznie jako istoty seksualne.
W czym się takie traktowanie przejawiało? Kiedy nowo powstała feministyczna fundacja zleciła zrobienie swojego logotypu, niemal wszystkie projekty przedstawiały oczy z długimi, podkręconymi rzęsami albo zarysy bioder czy pośladków – mówi Beata Kozak. – Ze słowem „kobiecy” zarówno grafikom, jak i graficzkom kojarzyło się tylko i wyłącznie ciało. Dopiero po wielu próbach i tłumaczeniach, że logo ma oddawać w jakiś sposób to, o co chodzi w feminizmie, powstał znak feminki, który jest naszym logotypem do dziś.
Motywujące przeszkody
Sławomira Walczewska zaczęła już pod koniec lat osiemdziesiątych organizować w Krakowie konferencje feministyczne. – Nie było łatwo, bo wtedy organizacją kobiecą była jedynie partyjna Liga Kobiet i dlatego panowała spora nieufność – opowiada Sławomira Walczewska.
– Na naszą pierwszą Feministyczną Sesję Marcową przyjechało kilkanaście kobiet, na początku było trochę zabawnie i dziwacznie. Ale ta mała otwartość i dystans jedynie zachęcały do dalszej pracy. Każda z obecnych osób była bardzo aktywna, przyjechało sporo pisarek i wykładowczyń. Mimo mało sprzyjającej atmosfery, czuło się, że coś może z tego wyjść – dodaje Sławomira.
Potem eFKa nawiązała kontakt z niemiecką organizacją FrauenAnStiftung i z Fundacją im. Boella, które wsparły młodą fundację finansowo. Dzięki temu wsparciu eFKa zaczęła prowadzić w Krakowie Centrum Kobiet, w którym dużo się działo: był Telefon Zaufania dla Kobiet, porady prawne, szkolenie dla trenerek WenDo, feministyczna biblioteka i czytelnia, konferencje, kręgi kobiece, spotkania autorskie z pisarkami, np. z Olgą Tokarczuk.
„Zadra” łączy ludzi
Fundacja Kobieca eFKa wydaje kwartalnik „Zadra”, jedyne w Europie, obok niemieckiej „Emmy”, pismo feministyczne, jedyne w Polsce wydawane regularnie od 17 lat. Przed Zadrą było pięć numerów „Pełnym Głosem”, które pisało o tożsamości i dyskursie polskiego ruchu feministycznego. Zadra miała być o wiele lepiej dostępna i popularna.
– Pierwszy numer „Zadry” wydałyśmy jesienią 1999 roku. Przez pierwszych siedem lat Fundacja im. Boella wspierała nas finansowo, co oznacza, że miałyśmy pieniądze na druk, skład i honoraria. Potem trzeba było stanąć na własnych nogach. I od dziesięciu lat ciągle na nich stoimy – opowiada Beata Kozak.
Przez jakiś czas „Zadrę” można było kupić w Empiku, ale z powodu wysokich marż i sztywnych warunków dystrybucji Beata Kozak zdecydowała się przestawić „Zadrę” na tryb sprzedaży w prenumeracie.
– Obliczyłam, ile kosztuje skład i druk pisma, czyli dwie główne płatności. Zmniejszyłam częstotliwość wydawania „Zadry” do dwóch numerów rocznie, ale za to pismo jest teraz dwa razy grubsze – wyjaśnia. – Tak powstała Akcja 500 Prenumerat, czyli prosty rachunek: 500 prenumerat po 24 złote, co pokrywa koszt wydania dwóch 114-stronicowych numerów pisma w roku. Opieramy się na czytelniczkach i czytelnikach. W gruncie rzeczy to od nich zależy teraz, czy pismo będzie nadal istnieć.
„Zadra” jest pismem popularnofeministycznym, które wyróżnia się nowoczesną formułą, przystępną dla każdego, kto jest zainteresowany feminizmem. Mimo perypetii finansowych „Zadra” nadal się ukazuje, a wokół niej trwa społeczność sympatyczek i sympatyków.
– To bardzo ważne medium dla polskiego feminizmu. Przystępny język, krytyczna narracja wobec rzeczywistości, wreszcie pewnego rodzaju lekkość mimo ważności i powagi wielu zagadnień, to niewątpliwe atuty „Zadry” – mówi Bernadetta Darska, autorka książek o prasie kobiecej, wierna czytelniczka i stała współpracowniczka pisma. – Efektem starań jest jednoczenie kobiet o różnym doświadczeniu biograficznym, miejscu zamieszkania oraz statusie społecznym i materialnym.
„Papierek lakmusowy” feminizmu
Akcja 500 prenumerat „Zadry”, czyli finansowanie jej przez czytelników i czytelniczki, to prawdziwy sprawdzian dla polskich feministek i coś więcej niż papierek lakmusowy. – Te 24 złote to – mówiąc łopatologicznie – dwa piwa w roku. Albo jeden bilet do kina. Albo pół ceny książki. To jak coroczny test autentyczności naszego feminizmu. Jeśli ktoś raz w roku przeleje 24 zł na prenumeratę Zadry, to po prostu aktywnie przyczynia się do podtrzymania w Polsce feministycznego pisma – mówi Beata Kozak.
W krajach Zachodniej Europy kultura dotacji jest o wiele bardziej rozpowszechniona. – W Niemczech nazywa się to Spendenkultur i jest jedną z cech społeczeństwa obywatelskiego. To regularne lub też spontaniczne wspieranie najróżniejszych sensownych organizacji czy działań choćby małą kwotą, na przykład 5 euro – mówi Beata Kozak.
– Tu nie chodzi o zamożność wspierającej osoby, bo robi to bardzo wielu ludzi. Ustawiają sobie comiesięczne automatyczne wpłaty na dwie lub trzy organizacje i w ten sposób je utrzymują, pozwalają im rozwijać się. Kultura dotacji to bardzo ważna sprawa. Oddolnie, bez zdawania się na władze czy urzędników, ludzie sami utrzymują to, co uważają za potrzebne czy dobre.
W Polsce jest nieco inaczej: wspieramy pożyteczne, dobre cele najchętniej z okazji jakiegoś większego wydarzenia, na przykład WOŚP czy Szlachetnej Paczki.
– To się wpisuje w stereotyp Polaków, którzy najlepiej sprawdzają się w zrywach, w jednorazowych, spontanicznych akcjach, ale mają problem z codzienną pracą, konsekwencją, organizowaniem się. W 2014 roku trwała antyrównościowa ofensywa, przez co w niektórych miastach akademickich zamknięto gender studies, pojawiały się coraz to nowe ataki na równość kobiet i mężczyzn, Kościół straszył, że gender i Europa chcą przerabiać chłopców na dziewczynki.
– W czasie histerycznej nagonki Kościoła i prawicy na wymyśloną „ideologię gender”, kiedy feministki traciły i tak skąpe dotacje, okazało się, że „Zadra” jest w świetnej sytuacji – bo nikt nas nie finansuje, nie zależymy od nikogo oprócz nas samych, od prenumeratorek i prenumeratorów. Żaden urzędnik, rektor czy ksiądz nie mogą nam niczego zabronić ani zabrać, a jeśli jedna drukarnia nie wydrukuje pisma, pójdziemy do innej. Dla „Zadry” to sytuacja paradoksalnie komfortowa – podsumowuje Beata Kozak.
I dodaje ze śmiechem: – Gdyby tak jeszcze wszystkie nasze medialne koleżanki feministki zechciały wesprzeć „Zadrę” 24 złociszami, okazać solidarność z tymi ok. 40 osobami, które piszą artykuły dla „Zadry” bez honorariów, wtedy „Zadra” miałaby kilkanaście prenumerat więcej.
Chcemy całego życia
Wielu ludzi odżegnuje się od feminizmu, wciąż myśli się o nim stereotypami. Niektórzy upatrują w nim zagrożenia i narzędzia, które dzieli ludzi.
– Ciągle jeszcze wiele kobiet mówi: „nie jestem feministką” i „osobiście nigdy nie spotkałam się z dyskryminacją” – mówi Sławomira Walczewska. – Ważne jest jednak nie tylko nasze własne doświadczenie, trzeba mieć oczy i uszy otwarte na innych. Kobiety, które mówią, że nie są feministkami, mają podobną wizję świata do naszej. Każdy chce równouprawnienia.
Mimo blisko stuletniej rocznicy wywalczenia praw wyborczych przez kobiety, sytuacja kobiet w Polsce jest daleka od ideału. – Miałyśmy ogromną energię, działy się rzeczy niesamowite: już ponad sto lat temu pierwsze emancypantki organizowały tajne kongresy dla kilkuset osób, na które przyjeżdżały kobiety ze wszystkich zaborów. Dyskutowano na przykład o prawach prostytutek, dzięki emancypantkom ograniczono handel ludźmi. Młoda Zofia Nałkowska krzyczała: „Chcemy całego życia!” – opowiada Beata Kozak. – To były tak ważne rzeczy, że powinniśmy uczyć się o nich na lekcjach historii.
Jak to się stało, że tak dobry początek polskiego feminizmu przerodził się w sytuację, w której kobiety muszą ciągle walczyć o prawa do własnego ciała i reprodukcji?
– Emancypantki działały bardzo prężnie w międzywojniu, ale gdy wybuchła wojna, działania były utrudnione. Po wojnie nie mogło być oczywiście żadnego ruchu emancypacyjnego, obowiązywała jedyna słuszna linia. Działania feministyczne były zamrożone aż do 1989 roku. W czasie, gdy na Zachodzie trwała rewolucja studencka, różne eksperymenty i działania, u nas głównie było wyrzucanie Żydów z Polski w 1968, a potem gierkowska stabilizacja – mówi Beata Kozak.
Zaangażowanie kobiet w „Solidarność” wyszło na światło dzienne dopiero po długim czasie, dzięki detektywistycznej, archeologicznej pracy feministycznych badaczek. Te historię ciekawie opowiada film i książka Marty Dzido „Kobiety Solidarności”.
Siła Czarnego Protestu
O tym, że w kobietach jest siła, przekonaliśmy się dzięki Czarnemu Protestowi w całej Polsce i w polskich społecznościach za granicą. Zdaniem Beaty Kozak to dowód na potencjał i odwagę dziewczyn i kobiet, które spontanicznie i bez oglądania się na przywódczynie zorganizowały się i wyszły tłumnie na ulice w obronie swoich praw.
– To szansa dla kobiet na to, żeby uwierzyły, że jednak coś od nich zależy, że mają moc, że ich wkurzenie wykrzyczane na ulicach może coś zdziałać, zahamować ewidentną dyskryminację. To piękny kontrast wobec „kobiecistycznych” kongresowych spotkań w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Ich organizatorki chciały m.in. pokazać tzw. zwyczajnym kobietom, że feminizm jest ważny, a kobiety nie są tylko dodatkiem do mężczyzn, że feministki to „panie” medialne, zamożne, świetnie wykształcone i światowo ubrane. Gdzieś wśród oklasków i entuzjastycznego machania w Sali Kongresowej feminizm zamienił się w kobiecizm.
Czarny Protest jest oddolnym ruchem, głosem zwykłych kobiet i dziewczyn na temat prawa do własnego ciała i życia, do samych siebie. Pomysłodawcami nie były feministki ani panie z kongresowej gali, lecz dziewczyny, które widzimy na co dzień.
– W feminizmie ważna jest solidarność i wzajemne wspieranie się kobiet, a nie walka z kimkolwiek – mówi Beata Kozak. – Nie chodzi o to, żeby tworzyć sto różnych inicjatyw w Internecie i konkurować między sobą, chodzi o wspólne działanie. I to właśnie pokazał Czarny Protest: jeśli chcemy, to potrafimy się zorganizować. Internet był tylko pomocnym narzędziem – uważa.
Prawo do aborcji nie jest tematem zastępczym, to prawo do decydowania o sobie. W 1993 roku władze odrzuciły referendum w sprawie ustawy aborcyjnej i wprowadziły jedno z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych w Europie. – Obowiązująca ustawa to nie jest kompromis. Jeśli próbuje się kobiety kontrolować i zabiera im się możliwość wyboru, trudno dziwić się, że przeciwko temu protestują – mówi Beata Kozak.
Wolność „przez deseczkę”
WenDo oznacza dosłownie „drogę kobiet” i jest samoobroną dla kobiet i dziewcząt. Jej celem jest obrona własnych granic i asertywność, nie jest to sztuka walki.
– Jestem bardzo dumna z tego, że kilkanaście lat temu udało nam się zorganizować trzyletnie szkolenie trenerek WenDo w Polsce, które potem zaczęły kształcić kolejne trenerki. Przedtem kursy WenDo odbywały się sporadycznie, bo trzeba było zapraszać trenerki z Niemiec, a to było drogie – mówi Beata Kozak.
– Udało nam się stworzyć sieć trenerek w Polsce, na Białorusi i Ukrainie. WenDo to bardzo dobra metoda zapobiegania przemocy – dla kobiet w wieku od siedmiu do osiemdziesięciu lat. Opiera się przede wszystkim na trickach psychologicznych.
Jednym z przełomowych elementów WenDo jest symboliczne uderzenie „przez” deskę tak, aby ją złamać, a jednocześnie nie zranić siebie. To symbol pokonania własnych słabości i poczucia swojej mocy.
– Myślisz najpierw: jeśli mam się nauczyć bronić siebie, to po co łamać jakieś deski? Nikt na początku nie tłumaczy, o co chodzi, tylko niemal arogancko stawiają przed tobą deskę i raptem dziewczyny jedna po drugiej przełamują ją jednym uderzeniem pięści. Kursantki dostają przedtem oczywiście instrukcje, jak to zrobić, wszystko jest bezpieczne – tłumaczy Beata Kozak. – W momencie koncentracji dziewczyny uderzają nie w deskę, lecz „przez” nią, w podłogę. I po złamaniu jej pojawia się niedowierzanie i wielka euforia.
Dyskusje zbyt grzeczne
Od 1998 roku przez prawie dziesięć lat Beata Kozak prowadziła założoną przez siebie internetową listę dyskusyjną Gender, wokół której była skupiona społeczność ponad 500 osób z całego świata. – To była bardzo aktywna grupa, toczyły się bardzo żywe dyskusje. Były dni, kiedy na listę przychodziło 70 maili i sporo osób było od listy Gender uzależnionych. Kiedy nadeszła era mediów społecznościowych, dyskusje przeniosły się właśnie tam – opowiada Beata Kozak. – Teraz dyskusje przybrały bardziej oficjalny ton i są grzeczniejsze, bardziej ugłaskane.
Plany? – Zawsze chciałam, żeby redakcja „Zadry” liczyła co najmniej kilkanaście osób, żeby toczyły się zażarte dyskusje, kłótnie, tumult wokół tego wszystkiego – śmieje się Beata Kozak. – Bardzo bym też chciała, żeby co roku znajdowało się minimum 500 osób, dla których feminizm, a więc też feministyczne pismo, to coś naprawdę ważnego i sensownego, wartego prenumeraty w wysokości 24 złotych.
Bernadetta Darska podziwia Beatę Kozak i Sławomirę Walczewską za wytrwałość w działaniach. – „Zadra” to cenny wkład w polską opowieść o współczesności – mówi. – Redaktorkom trzeba dziękować za współtworzenie historii kobiet w XXI wieku. Obydwie mają ogromną wiedzę na temat feminizmu, świadomość wagi podejmowanych tematów, są otwarte na współpracę z różnymi osobami oraz zdeterminowane – wyjaśnia.
Jaka jest Beata Kozak za co dzień? – Ma dwie cechy, które mogą wydawać się biegunowo różne. Ma świetne poczucie humoru i dystans wobec rzeczywistości, ale rewersem tej lekkości jest niesamowita konsekwencja i upór. Za to właśnie ją bardzo podziwiam – podsumowuje Sławomira Walczewska.
Źródło: inf. własna [ngo.pl]
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.