W małym pokoiku na zapleczu Kina Muranów połączenie między Europą i Azją ani na chwilę nie może zostać przerwane. Kilka osób dzień w dzień dwoi się i troi, żeby trochę azjatyckiej kinematografii na chwilę sprowadzić do Warszawy. Pod koniec października zostanie zaserwowana mieszkańcom stolicy. Z kulturą, polityką i społecznymi zawiłościami w tle.
W repertuarach kin azjatyckie filmy nie pojawiają się prawie wcale, a jeśli już coś się wkradnie, to przeważnie jest to albo superprodukcja albo dzieło wybitnie znanego twórcy. W Warszawie są jednak ludzie, którzy od pięciu lat starają się chociaż na chwilę to zmienić. To ekipa Festiwalu Pięć Smaków, która po raz piąty od 19 do 26 października zaprosi nas na prawdziwą ucztę azjatyckiego kina.
Dla Polaków, dla Azjatów
Festiwal w dzisiejszym kształcie nie przypomina tego, od czego się zaczynał. Pierwszy pokaz filmów z cyklu w kalendarzu stołecznych imprez znalazł się w 2007 roku. Zaczęło się od filmów wietnamskich i przypadkowo nawiązanej przyjaźni między Jakubem Królikowskim i Wietnamczykiem mieszkającym wówczas w Warszawie Thanhem Quoc Nguyenem. Obu panów połączył wspólny cel:
– Nie mieliśmy jeszcze planów robić z tego imprezy cyklicznej. Chcieliśmy tylko pokazać fragment wietnamskiej kultury i przy okazji jakoś dotknąć problemów Wietnamczyków w Polsce – wspomina Jakub Królikowski. Fascynacja sąsiednim kontynentem i chęć pomocy mniejszości żyjącej w trudnych warunkach społecznych; nawet pieniądze pozyskane od miasta gwarantem sukcesu się jednak nie okazały.
– Trudno było zdobyć filmy i zlokalizować twórców, którzy żyją wszędzie tylko nie w Wietnamie. Musieliśmy zorientować się jak właściwie wygląda wietnamski przemysł filmowy – dodaje.
Pierwsze trudności udało się jednak pokonać i kiedy festiwal ruszył szybko okazało się, że azjatyckie kino Polaków przyciąga. – Było to dla nas sporym zaskoczeniem. Sala była wypełniona po brzegi. Jedno nas tylko zasmuciło i zdziwiło zarazem: przyszło zaledwie kilku Wietnamczyków.
– Problem był oczywisty, choć na początku go zignorowaliśmy – mówi Thanh Quoc Nguyen. – Wietnamczycy żyjący w Warszawie nie wychodzili sobie od tak do kina, bali się wychodzić. Powinniśmy się więc byli spodziewać, że i do nas nie przyjdą.
Podczas drugiej edycji było nieco lepiej przede wszystkim dzięki materiałom promocyjnym, które zostały przygotowane w języku wietnamskim i odpowiednio rozdystrybuowane. Prawdziwy przełom przyniosła jednak dopiero trzecia odsłona festiwalu.
– Po drugiej edycji musieliśmy wszystko jeszcze raz dobrze przemyśleć, zastanowić się, co poprawić i jak zorganizować – przyznaje Jakub K. i dodaje, że jasne stało się, że Wietnam już nie wystarczy i trzeba poszukać nowych kierunków i nowego kina.
Na pierwszy ogień w tak zwanej retrospektywie poszła Tajlandia. – Zrobiliśmy obszerną retrospektywę tajskiego kina plus dorzuciliśmy kilka nowych wietnamskich pozycji – mówi Dam Van Anh, która od trzeciej edycji festiwalu na stałe dołączyła do jego zespołu.
– Dzięki aktywnemu wsparciu naszych znajomych Wietnamczyków w końcu się udało: na festiwal przyszło bardzo dużo osób z Wietnamu. Pokazaliśmy też dwa polskie filmy. Oba opowiadały o społeczności wietnamskiej żyjącej w Warszawie – uzupełnia J. Królikowski. – Od tamtego czasu Wietnamczycy stanowią poważną część naszej widowni – dodaje.
Łamanie stereotypów, przełamywanie barier
Festiwal Pięć Smaków rośnie w siłę i zdobywa też powoli renomę na świecie. O ile jeszcze kilka lat temu zdobycie danego filmu dla organizatorów było nie lada wysiłkiem, teraz twórcy sami zgłaszają się do festiwalu proponując swoje obrazy.
– Po tylu edycjach i spotkaniach mamy bardzo rozbudowane kontakty z twórcami i dystrybutorami w Azji. Czasami dzwonią, bo usłyszeli o nas i chcieliby przesłać film – mówi Dam Van Anh.
Jak się okazuje festiwal cieszy się uznaniem także z innego powodu. Jest nim fakt, że jak na razie żaden inny festiwal kina azjatyckiego w tej części Europy nie rozwija się na taką skalę i w takim tempie.
Zauważyła to Sofia Setyorini z Indonezji, która o festiwalu dowiedziała się będąc przypadkiem w Polsce. Po dwóch latach czyli w tym roku Sofia ponownie zawitała nad Wisłę, tym razem jako współorganizatorka festiwalu. Stało się to dzięki przyznanemu przez Fundację Forda stypendium.
– Pierwszy raz na Pięciu Smakach pojawiłam się z ciekawości. Chciałam zobaczyć, czy ktoś w ogóle przyjdzie – mówi Sofia. – Zaskoczenie było wielkie, sala pękała w szwach. Przejrzałam repertuar i stwierdziłam, że organizatorzy wybrali naprawdę śmietankę azjatyckiego kina. Dlatego postanowiłam do nich dołączyć – wspomina Sofia, która przy piątej edycji jest odpowiedzialna za transport kopii filmów.
– Rzeczywiście staramy się wybierać takie produkcje, które jak najlepiej pokażą polskiemu widzowi prawdziwe społeczeństwo danego kraju, jego kulturę i to, jak się żyje – potwierdza J. Królikowski.
– Azja nie jest jednolita i wskazywanie tych różnic jest dla nas bardzo ważne. Coraz więcej ludzi z Polski podróżuje do Azji i warto, żeby mogli sobie porównać to, co zobaczyli tam z tym co zobaczą na naszych pokazach – dodaje Dam Van Anh.
Po pierwsze niezależność
Choć Festiwal Pięć Smaków od początku odbywa się przy współpracy z Urzędem Miasta St. Warszawy, nie wszystkie instytucje z siedzibą w Warszawie są mu przychylne.
Wiele z krajów azjatyckich to nadal państwa komunistyczne dodatkowo uwikłane w skomplikowane spory. Impreza taka jak ta doskonale sprawdziłaby się jako propagandowa tuba dyplomacji tych krajów. Nic więc dziwnego, że w historii festiwalu pojawiały się mniejsze lub większe naciski na organizatorów a to, żeby zrezygnowali z pokazu któregoś filmu albo w ogóle zagrali to, co wskaże ambasada.
– Kiedyś ciekawa sytuacja miała miejsce jeśli chodzi o Ambasadę Wietnamu i tamtejsze Ministerstwo Informacji. Gdy za którymś razem zaproponowaliśmy im współpracę, to oni w odpowiedzi odesłali nam listę filmów, które mamy pokazać i już. Oczywiście na to się nie zgodziliśmy – wspomina J. Królikowski.
Dla odmiany są jednak takie placówki i takie państwa, które we współpracę z festiwalem wchodzą chętnie, choć nie bez obaw.
– Na przykład Centrum Kultury Korei jest instytucją, która z własnej inicjatywy współpracuje z nami od ubiegłego roku. Mają swoje obawy, ale dają nam kredyt zaufania i szanują nasze decyzje – mówi J. Królikowski.
Festiwal dla organizatorów jest też ważną okazją, by wskazywać pewne problemy, nazywać je po imieniu i je omawiać. W tym roku fokus zostanie skierowany na Tajwan – wyspę, która dla większości świata jest jedynie częścią Chińskiej Republiki Ludowej. Z państw europejskich tylko dla Watykanu jest odrębnym państwem.
– To wyspa formalnie należąca do Chin, która istnieje od 100 lat i tyle właśnie czasu walczy o niepodległość. Poza tym ma bardzo ciekawe kino – mówi. Jakub K. – Niestety na większości festiwali filmy z tego regionu podpisywane są metką „Chińskie Taipei”. My napiszemy „Tajwan” – dodaje.
Źródło: inf. własna ngo.pl