Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Dorota Komornicka, wyróżniona w konkursie Społecznik Roku 2014, mówi Katarzynie Karpie-Świderek o tym, dlaczego czasami nie warto trzymać buzi w ciup, a rączek w małżyk, czyli co daje jej siłę, by łamać bariery i pchać ludzi do działania.
Katarzyna Karpa-Świderek: - Jest Pani autorytetem w świecie bez autorytetów, po wyróżnieniu w konkursie „Społecznik Roku 2014” - także formalnym. Jak się Pani z tym czuje?
Dorota Komornicka: - Ha, ha, ha. Autorytet?!! ? Czy dzisiaj ludzie w ogóle wiedzą co to znaczy? Chciałoby się powiedzieć „fantastyka piętro wyżej”. Nie wydaje mi się, bym kimś takim była. Ja nawet nie mam takich ambicji. Po prostu lubię ludzi, grzeję się ich ciepłem i mam nadzieję, że i oni moim i mam też świadomość, że razem możemy więcej. Czasami zdarzają się momenty dla, których warto żyć. Mały liścik, a w nim zdanko „…dziękuję, że walczyła pani o moje stypendium, dzisiaj wygrałam międzynarodowy konkurs skrzypcowy”, inny „dzięki pani zobaczyłam, że świat nie jest taki beznadziejny”, albo tekst wygłaszany niby to do mnie, niby to w powietrze „jakbym nie chodził do świetlicy to pewnie dzisiaj wychodziłbym z więzienia razem z ojcem”.
Reklama
Dużo ludzi myśli o naprawianiu świata i... na tym się kończy. Jak się przełamać i zrobić pierwszy krok, widziała Pani tych momentów przejścia dużo budując pierwszy Fundusz Lokalny, a potem lokalne partnerstwa i zarażając wirusem działania nawet tych którzy nie myśleli o sobie w roli społecznika?
D.K.: - Tak naprawdę to wszyscy jesteśmy społecznikami, ale niektórzy jeszcze o tym nie wiedzą. Społecznik to ktoś taki, co rano budzi się z głową pełną pomysłów i z milionem sposobów jak poprawić lub zbawić świat. Społecznik to też ktoś taki, kto w ferworze pracy, albo z bezradności wrzeszczy, „czy ktoś widzi jak ja tu ciężko pracuję”? Jak pani pewnie wie organizacje pozarządowe powstają z trzech podstawowych powodów: 1. wściekłości - kiedy państwo nawala uznają, że zrobią to lepiej, 2. jako rodzaj towarzystwa wzajemnej adoracji lub wspólnych zainteresowań 3. Z niewiedzy i na fali entuzjazmu, że poprawimy sobie świat i będzie przy tym wesoło. My to ten trzeci przypadek.
Gdybym kiedyś miała tę wiedzę, co dzisiaj, to wcale nie jestem pewna, czy rzuciłabym się w wir takiej działalności. Bardzo ważne jednak było to, że fundusze lokalne miały wsparcie w Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce. Czasami dręczyliśmy ich pytaniami, wątpliwościami, błądziliśmy jak dzieci we mgle i mieli nas „po kokardki”, ale nigdy nie zostawili na lodzie i w momentach zwątpienia stawiali do pionu. Iwonka Olkowicz, Monika Mazurczak, Paweł Łukasiak, Tomek Bruski, Tomek Schimanek - bez Nich nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. Teraz my chcemy być takim wsparciem dla innych. Z jednej strony granty, stypendia, programy edukacyjne, świetlica środowiskowa, poradnictwo wszelkiej maści dla NGO, z drugiej zaś filantropijne potrzeby Darczyńców – od indywidualnych do instytucjonalnych. Każdy kto chce skorzystać z naszej pomocy może na nią liczyć. Jesteśmy z założenia organizacją nie wsobną, lecz odsiebną.
Co jest najtrudniejsze w budowaniu partnerstw, w waszym jest ponad 50 podmiotów - instytucje kultury, samorządy, szkoły, przedsiębiorcy, służba zdrowia, inne NGO, rolnicy.
D.K.: - Czasy wspólnego darcia pierza, czy wspólnego pędzenia bimbru minęły bezpowrotnie. Sama przyjmowałam za pewnik, że obecność drugiego człowieka jest mniej istotna w życiu współczesnych ludzi. Zmieniłam zdanie po realizacji jednego z projektów z młodzieżą bo okazało się, że kiedy zamknęliśmy młodym komórki, wywieźliśmy ich w góry, pokazaliśmy inne sposoby spędzania pożytecznie czasu, tak się nakręcili, że dzisiaj sami są realizatorami projektów. A my tylko pokazaliśmy im, że z narzekania nic nie wynika i że są znacznie więcej warci niż myślą.
W budowaniu partnerstw najważniejsza jest więc rozmowa. Nawet jak idziemy do instytucji to przecież rozmawiamy z ludźmi. Jedni są mniej wrażliwi, inni bardziej, jedni myślą schematami, inni kreatywnie, jedni widzą chęć pomagania innym, inni myślą o końcu własnego nosa. Z każdej jednak rozmowy wynosimy coś nowego. Nie można przejmować się malkontentami. Chociaż tacy nawet dobrze robią grupie - kiedy zaczyna narzekanie wszyscy rzucają się do obrony pomysłów, w ten sposób się nawzajem inspirujemy.
Trzeba wiedzieć co chce się zrobić, z kim i dla kogo. Trzeba szukać partnerów i sojuszników. Trzeba mieć świadomość, że wszystko zadziała jak dobrze naoliwiona maszyna jeśli pracując zespołowo wykorzystamy: liderów-zarządzających, ideowców-wymyślaczy, wyrobników-realizatorów pomysłów, księgowych. Czasami trzeba popatrzeć wstecz, czy nie zostawiamy za sobą gruzowiska zamiast cudnie zagospodarowanych „poletek”. Jednak nic nie jest dane raz na zawsze. Partnerstwo także. Tu trzeba podgrzewać, wznawiać i umacniać.
Które z działań sprawiły Pani największą satysfakcję, były dla Pani najważniejsze w czasie wieloletniej działalności społecznej?
D.K.: - Największym sukcesem jest fakt, że przetrwaliśmy jako organizacja 17 lat „w dobrym zdrowiu i kondycji”. Cieszy mnie fakt, że wszyscy członkowie i pracownicy naszej organizacji są przekonani, że to co robimy ma sens i służy innym. Na początku nie było to takie oczywiste. Wiem, że mogę liczyć na samorządy, szczególnie burmistrzów czterech gmin i instytucje im podległe, na szkoły, biblioteki, domy kultury, kluby sportowe, rady sołeckie i organizacje pozarządowe w wielu sprawach. I najważniejsze, że poznałam wielu wspaniałych ludzi, w różnym wieku, różnych profesji i zainteresowań. Bez nich to wszystko nie miało by sensu. Ich uśmiech i wiara w lepsze jutro warte są wysiłku i zaangażowania. Zaś prywatnie jestem dumna, że moje córki rozumieją, czym jest społeczeństwo obywatelskie i że pomaganie innym jest czymś naturalnym. Teraz, kiedy mam momenty zwątpienia, kiedy myślę, że już wszystkim wszystko powiedziałam co miałam do powiedzenia, kiedy brakuje mi pomysłów, a kreatywność jakby nie ta, Zuzanna nakręca mnie od nowa. Jest mistrzynią od wymyślania nowych tematów i motywowania mnie do pracy. Dzięki niej Fundusz jest na portalach społecznościowych, szybciej przepływają informacje, a ja na chwilę mogę „odpłynąć”.
Do czego przydały się programy Działaj Lokalnie i Lokalne Partnerstwa?
D.K.: - Fundusz Lokalny Masywu Śnieżnika był królikiem doświadczalnym we wprowadzaniu Programu „Działaj Lokalnie”. Wtedy słowo regranting było mocno podejrzane. Pamiętam, kiedy urząd skarbowy kontrolował naszą działalność to Panie nie mogły uwierzyć, że ktoś daje pieniądze na jakieś działania społeczne i nic w zamian nie chce, a do tego urząd nie ma nad nimi kontroli. „Działaj Lokalnie” to program, dzięki któremu zamiast postaw roszczeniowych zachęciliśmy ludzi ich do pracy na rzecz dobra wspólnego, uwiarygodniliśmy naszą działalność, a sami nauczyliśmy się patrzenia na lokalne sprawy inaczej. Dzisiaj to inna bajka - ludzie inspirują się wzajemnie, współpracują i rozumieją, że razem można więcej. I mam cichą nadzieję, że to ciurkające źródełko pn. „Działaj Lokalnie” będzie lało się z Warszawy szerokim strumieniem.
Co do Lokalnych Partnerstw Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, kiedy pierwszy raz zaprosiłam 20 osób do partnerstwa, a przyszło prawie 40 zrozumiałam, że ludzie chcą zmian, chcą uczestniczyć we wspólnej pracy, bo z jednej strony mogą coś załatwić , bo mają poczucie odpowiedzialności, a z drugiej czują się bezpieczniej w grupie. W efekcie w pierwszej edycji udział wzięło 50 partnerów, każdy coś dostał i każdy coś zrobił i dał. Nawet niewielkie pieniądze uruchamiają lawinę pomysłów. Nakręcaliśmy się coraz bardziej im bliżej było finału. Do dzisiaj wiszą w szkołach „taśmy czasu”, do dzisiaj wspominamy „słyszalne dymanie pod Śnieżnikiem”.
Marianna Orańska jak Pani zerknęła się z tą postacią i kim się dla Pani stała w miarę jak odkrywała ją pani i pokazywała światu?
D.K.: - Dziś nazwalibyśmy Mariannę Orańską bizneswoman i na pewno znalazłaby się na pierwszych stronach gazet. Piękna, mądra i bogata. Polubiłam ją od razu po przeczytaniu życiorysu. Smutny, pełen rozczarowań, a jednak niezwykły. Zamiast żyć w melancholii, jak to się kiedyś nazywało, trzymać buźkę w ciup, a rączki w małżyk i tolerować chamstwa swego męża po prostu rozwiodła się z nim „krwawo”, nie zważając na opinię publiczną. To było 200 lat temu! Umiała walczyć o swoje, ale i też była niezwykle wrażliwa na krzywdę ludzką.
Zakładała więc ochronki dla dzieci, fundowała stypendia dla zdolnych i pomagała ubogim rodzinom, a przy tym była niezwykle przedsiębiorcza. Dzięki niej powstała cała sieć górskich dróg (łącznie 55,29 km) i duktów, co było bodźcem do rozwoju okolicznych wsi. Na jej ziemiach pod Śnieżnikiem, założono specjalistyczną farmękrów, która stopniowo przekształciła się ona potem w schronisko turystyczne, a na terenach nizinnych kazała zakładać stawy rybne z hodowlą pstrąga, wybudowała wysoki piec hutniczy, fryszerkę i szlifiernię. Kamieniołomy marmuru w pobliżu Stronia Śląskiego to też jej dzieło, dorzućmy jeszcze 3 nadleśnictwa i 26 leśniczówek. Do tej pory stoi założona przez nią w 1864 roku huta szkła kryształowego, teraz pod nazwą "Violetta". Była kobietą, która przewyższała męża i inteligencją i wykształceniem i myślę, że Bogu trzeba dziękować, że Albrecht Pruski wyrzucił ją do Prus Wschodnich, bo dzięki temu dzisiejsza Ziemia Kłodzka ma wiele zabytków i miejsc godnych uwagi.
Zresztą to nie jedyna taka osobowość tamtego miejsca i czasu. Niezwykłą kobietą była też Daisy Hochberg von Pless – angielska arystokratka, która większą część życia mieszkała w zamku Książ i zamku w Pszczynie. Moja Mama była jej fanką i wiedziała o niej wszystko. Utrzymywała rozległe kontakty z jej rodziną.
Przez wiele lat nie mówiło się o obu paniach, bo nie były Polkami. Jednak, mimo niezbyt szczęśliwego życia, obie zostawiły niezłą schedę po sobie i wspaniałe wspomnienia.
Czy nie ma Pani wrażenia, że takich kobiecych niewidzialnych i zapomnianych bohaterów jest mnóstwo i tylko czekają żeby je odkryć odczarowując męskie myślenie o świecie i historii?
D.K.: - Tak, ma Pani absolutną rację. Kobiecych niewidzialnych i zapomnianych bohaterów jest wiele . Nawet kiedyś marzyło mi się zrobienie małego projektu o „kobietach stąd”. Może się uda.
Trzymam zatem kciuki i dziękuję za rozmowę.
Dorota Komornicka została wyróżniona w konkursie Społecznik Roku 2014. Od 1998 roku jest założycielką oraz prezesem Funduszu Lokalnego Masywu Śnieżnik., ale społecznikiem… „od zawsze”. Odkąd pojawiła się możliwość funkcjonowania NGO, angażuje się w rozmaite przedsięwzięcia poprawiające jakość życia lokalnej społeczności. Ogromny wysiłek włożyła np. w pomoc mieszkańcom, którzy ucierpieli w czasie powodzi w 1997 r., by niespełna rok później zarejestrować pierwszy w Polsce Fundusz Lokalny. Honorowa Obywatelska Stronia Śląskiego, odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia. Aktualnie z inicjatywy Doroty Komornickiej i z jej zaangażowaniem prowadzone są między innymi takie działania jak: Program Stypendialny „ Z rączki do rączki”, Świetlica Środowiskowa, Sudecki Inkubator Aktywności Społecznej, czy Fundusze Wieczyste: Marianny Orańskiej. Korzystają z nich tak najmłodsi jak i seniorzy, a młodzi uczą jak być przyszłymi liderami społecznymi.
Katarzyna Karpa-Świderek jest dziennikarką TVN 24 Biznes i Świat, a także wolontariuszką Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce.
Ten tekst został nadesłany do portalu. Redakcja ngo.pl nie jest jego autorem.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.