„Zrobiłem coś niepopularnego, a sensownego w dłużej perspektywie czasu. Dzisiaj cieszę się, bo ludzie, z ust których słyszałem wiele krytyki, teraz mówią mi, że miałem wtedy rację”. Piszemy o Andrzeju Trzeciakowskim, członku Warszawskiej Rady Pożytku Publicznego i menedżerze sportowym.
Był trzeci w wyborach do Warszawskiej Rady Działalności Pożytku Publicznego z wynikiem 95 głosów, i to uważa za jeden ze swoich głównych sukcesów. Taki, jak odkrycie talentu Roberta Lewandowskiego, z czego – lepiej niż „niesportowi społecznicy” – znają go media. Prowadził intensywną kampanię, ale szczegółów zdradzić nie chce, bo to tak samo, jakby zdradzać przepis na coca-colę. Kampania polegała na rozmowach. A zwycięstwo polegało na tym, że działacz sportowy wszedł z tak wysokim wynikiem:
– Rozmawiałem z ludźmi, którzy mnie pamiętają lub którym pomogłem. Jest wiele takich osób i są to nie tylko sportowcy. Dziękuję za ich głosy. Moim trzecim wynikiem byłem mile zaskoczony. To, że znalazłem się tuż za Anną Gierałtowską i Andrzejem Mrowcem jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem – mówi w rozmowie z ngo.pl.
Zamiast boiska – kartoflisko
Paweł Lech, Przewodniczący Komisji Sportu Rady m.st. Warszawy mówi, że o Radzie rozmawiał z Andrzejem Trzeciakowskim od kilku lat:
– Środowisko sportowe zawsze miało uwagi i pretensje dotyczące tego, jak dzielone są pieniądze na sport. Tłumaczyłem, że jako radni nie mamy już wpływu na ocenę i wybór wniosków dotacyjnych i że powinni mieć swojego przedstawiciela, który będzie te interesy jednoczył. Mam nadzieję, że Andrzej dobrze wypełni tę rolę.
Trzeciakowski ma w mieście opinię skutecznego menedżera, który wyciągnął klub sportowy Delta Warszawa z ruiny. Sam uważa to za swój sukces:
– Najpierw zostałem prezesem rady nadzorczej, potem prezesem zarządu i wyciągnąłem Deltę z finansowego dołka. Kiedy przyszedłem, były tu dziury, a nie było prądu i wody. Zamiast boiska – kartoflisko. Teraz jest wiodący w Warszawie klub sportowy, a baza klubowa uchodzi za jedną z najładniejszych w mieście.
Potwierdza to Paweł Lech:
– Delta Warszawa bierze udział w Programie Rewitalizacji Klubów Sportowych i korzysta z niego bodaj najlepiej. Widać, jak zmienił się klub, którego obiekty przed programem były w stanie wskazującym na rozbiórkę. Teraz jest odnowiony – skromny, ale na przyzwoitym poziomie. Do tego Andrzej nie uprawia seniorskiej piłki zawodowej, tylko pracuje z dziećmi, co jest najważniejsze. Dobrze współpracuje ze szkołami z Mokotowa i Stegien, więc dobrze mu się wiedzie.
Klub Delta Warszawa jest stowarzyszeniem sportowym, założonym w latach 70. Na stronie czytamy, że „cele statutowe są złożone”. Klub ma rozwijać sportowo, ale Trzeciakowski podkreśla, że sport to dla niego i wychowanie, i profilaktyka zdrowotna, i pomoc społeczna, bo wyciąga na boisko dzieci i młodzież z zaniedbanych podwórek. Na Facebookowym profilu Delty – wakacje. Prezes relacjonuje obóz sportowy w Niechorzu, „tygrysy”, „wojownicy” – pisze ciepło o swoich podopiecznych. Gęsto od zdjęć – chłopcy na plaży, w stołówce i podczas zajęć sportowych, plus ruiny Warszawy z okazji rocznicy Powstania. Prezes z całego serca jest warsawianistą. „Bardzo ważną sprawą jest w naszym przypadku regionalizm, który ma być podstawą tożsamości. Warszawa i miłość do niej jest obecna we wszystkim, co robimy” – pisze na stronie internetowej klubu.
Zwolennik „mocnych bodźców”
Do Delty trafił z „dużego sportu” – Klubu Piłkarskiego Legia. Był tam dyrektorem ds. szkoleń. Wcześniej zajmował się przejęciami firm. Pamięta okres w Legii jako czas intensywnego dokształcania się – jeździł z trenerami na krajowe i zagraniczne szkolenia, pomysły wdrażał od ręki. Wymyślił Legii Akademię Piłkarską – szkółkę dla piłkarskiego narybku, za co dostał od prezesa odznaczenie „Za Serce”. Ale dwa lata wcześniej, kiedy był już prezesem rady nadzorczej Delty, echem w mediach odbiło się zwolnienie jej trenerów. Za autorytaryzm, nieprzebieranie w słowach i obniżanie motywacji młodych graczy zganiło go „Życie Warszawy”, „Warszawski Kurier Sportowy” oraz rodzice piłkarzy na internetowych forach (anonimowi, więc nieprzebierający w słowach). W odpowiedzi na zarzuty Trzeciakowski mówił w wywiadzie, że zrobił to, czego wymagał sponsor. Dodawał, że jest zwolennikiem mocnych bodźców i silnej ręki. Dziś komentuje:
– W tamtym okresie w klubie był zespół seniorski, który pochłaniał cały budżet. Zamknąłem zespół seniorski i dzięki temu w klubie rozwinęliśmy szkolenie dzieci i młodzieży, i teraz jesteśmy jednym z wiodących klubów dziecięcych. Byli tacy kibice, którym się to nie podobało i napuścili wtedy na to dziennikarzy. Dzisiaj się cieszę, bo ludzie z ust których wtedy słyszałem wiele krytyki, mówią mi, że miałem wówczas rację. Zrobiłem coś niepopularnego w tamtej chwili, a sensownego w dłużej perspektywie czasu.
Pytany, co ze sportowego i biznesowego doświadczenia przydaje się w organizacjach pozarządowych odpowiada: wszystko.
– Zysk jest wszędzie tak samo ważny, tylko inne są jego kryteria. W biznesie jest to zysk, w sporcie – wynik, a w trzecim sektorze – rezultaty społeczne. Dlatego nie cierpię, jak niektórzy aktywiści traktują ten sektor jedynie jak pracę, i to w moim przekonaniu nierzadko amatorsko wykonywaną. My musimy być tak samo skuteczni i kompetentni jak w biznesie, jeżeli chcemy mieć znaczące efekty.
Magdalena Matuszczyk z Wydziału Pomocy Społecznej współpracowała z prezesem przy zakładaniu Partnerstwa dla Mokotowa i tę zadaniowość pamięta.
– Dyskusje go męczyły, zżymał się, że z nich nic nie będzie. Ale do działań był pierwszy: a to zbiórka odzieży dla ubogich rodzin, a to wejściówki na basen – jak komuś potrzebne. Pamięta bez dzwonienia. Dobry zasób.
„Podoba mi się w mieście”
Andrzej Trzeciakowski jest entuzjastą współpracy z miastem. Kocha Warszawę: chciałby, żeby jej nie spotkała druga wojna światowa, ale skoro to już nie może się udać, to chciałby, aby przynajmniej dobrze się tu żyło. Urząd chwali za wolę współpracy, a organizacje gani w rozmowie za częstą zbytnią roszczeniowość.
– W mieście nie rządzi się poprzez dyktaturę i to mi się podoba. Władze chcą z nami rozmawiać i nas słuchają.
Pytany o swoje priorytety w Radzie Pożytku nie precyzuje, bo na razie nie ma takiej potrzeby:
– Zajmujemy się na bieżąco składanymi przez miasto projektami dokumentów strategicznych. Tworzymy zespoły tematyczne, które będą opracowywać różne bieżące sprawy. Ja mam w obszarze sportu kilka ciekawych pomysłów, mam nadzieję na ich realizację. Najpierw jednak trzeba je opracować i poznać stanowisko innych ludzi.
Wspomina jednak, że wiele kwestii uprościłby i ujednolicił, tak jak mu podpowiada doświadczenie menedżera. Teraz formularz wniosku, ogłoszenia konkursów, umowy dotacyjne – to wszystko sprawia, że uwaga Urzędu jest skupiona na formalnościach, a nie na rezultatach (to zresztą jest już przedmiotem prac ogólnopolskiej Rady Działalności Pożytku Publicznego).
Promuję „udacznictwo”
O dziadku Legioniście i ojcu Sybiraku (celowo wielkimi literami) pisze w pierwszym wersie swojego biogramu w serwisie miejskim, ale o historii rodziny rozmawia niechętnie: – To nie są moje sukcesy, tylko spuścizna, która mnie motywuje. Wiem dzięki temu, co w życiu robić, jak wychowywać syna. Nie mam szans iść na barykady, ale mam szansę coś po sobie zostawić. Mógłbym ograniczyć się wyłącznie do pilnowania czubka własnego nosa, ale mnie to nie interesuje.
Nie lubi również słowa społecznik. Uważa się za człowieka dziewiętnastowiecznego, przejawia się to głównie w sposobie myślenia: – Krzewię kulturę ciężkiej pracy, promuję „udacznictwo”. Uważam, że trzeci sektor powinien funkcjonować jak za czasów wielkich filantropów i szkoda, że nie ma już do tego powrotu.
Źródło: inf. własna ngo.pl