Aktywiści we władzach?: Dziękuję, pójdę inną drogą
GRABOWSKI: Szczerze odradzam społecznikom kandydowanie w wyborach. Obecne zasady organizacji wyborów nie służą rozwojowi, zmianie ani wyłonieniu najlepszych możliwych w danym czasie reprezentantów.
Wydaje się, że to najprostszy i najrozsądniejszy scenariusz – najpierw jest się społecznikiem, działa przez kilka lat lokalnie i w lokalnych sprawach, odnosząc sukcesy, a dalej, niejako w konsekwencji, kandyduje w wyborach samorządowych, uzyskuje mandat radnego i nadal aktywnie działa na rzecz tej społeczności. Głosy wyborców są wówczas najlepszym potwierdzeniem, że dotychczasowa działalność znalazła uznanie, zrozumienie i poparcie. Wybór do rady zamyka w życiu społecznika etap aktywności w organizacji, a otwiera etap pracy w samorządzie.
Pod takim scenariuszem „wchodzenia do polityki” przez społeczników chętnie się podpisuję. Tym chętniej, że nie potrafię sobie wyobrazić innego naturalnego porządku niż droga od lokalnego, społecznego aktywisty do samorządowca. Tyle tylko, że w naszych miejskich, powiatowych czy regionalnych samorządach taki scenariusz w zasadzie nie ma prawa się zdarzyć. Dlaczego? Z kilku powodów, które tylko lekko zarysuję.
Jako fundamentalny problem wskazałbym system wyborczy, który promuje duże struktury, „etatowo” sięgające po władzę. Chodzi tu i o progi wyborcze, jak również o system proporcjonalny. Mechanizmy te doprowadziły do takiego upartyjnienia samorządów, że zagraża on istocie samorządności. Mieszkańcy nie czują, że lokalne władze reprezentują ich interesy. Domyślają się, że chodzi wyłącznie o interesy jakiejś partii. I trudno się tym podejrzeniom dziwić, bo w efekcie wspomnianych rozwiązań wykształciły się w Polsce partie wodzowskie, które odgórnie ustalają układ list kandydatów. Społecznik uzyskałby lepszy wynik w wyborach opartych o rozwiązania jednomandatowe, a nie na tak zwanych listach wyborczych. Swoją drogą, listy wyborcze są najlepszym dowodem na słabość systemu. Bo czyż nie jest zwykłym cynizmem przedkładanie przez poszczególne komitety wyborcze list kandydatów z dwukrotnie dłuższą listą nazwisk niż liczba możliwych do zdobycia mandatów? W tym kontekście nie warto nawet wspominać o oczekiwaniu na merytoryczną dyskusję w kampaniach wyborczych, na ważenie argumentów, szukanie najlepszych rozwiązań.
Wszystko to powoduje, że szczerze odradzam społecznikom kandydowanie w wyborach i twierdzę, że obecne zasady organizacji wyborów nie służą rozwojowi, zmianie ani wyłonieniu najlepszych możliwych w danym czasie reprezentantów. Obserwuję też, z niejakim smutkiem, szybkie wygaszenie entuzjazmu tych społeczników, którzy w wyborach wystartowali i uzyskali mandat. Chcąc nie chcąc, musieli zaangażować się w spory i dyskusje nad kwestiami, które często były im obce, nie zrealizowali swoich planów (a może dokładniej: wyobrażeń o działaniu samorządu), a jednocześnie stracili kontakt z organizacjami, w których działalność byli wcześniej zaangażowani.
Czy więc społecznicy nie powinni wpływać na politykę? Powinni. Ale myślę tu o wpływaniu na polityki publiczne, na ich kształtowanie i realizację. Proponowałbym organizacjom pozarządowym raczej animowanie zmiany obecnego systemu. Duża grupa z nas angażuje się w akcje zachęcające do uczestniczenia w wyborach. Ale może właśnie nadszedł czas, aby rozpocząć pracę koncepcyjną nad zmianą systemu wyborczego? Nad odpartyjnieniem samorządów? Nad szeroką i przemyślaną edukacją obywatelską? Czy wreszcie nad przywracaniem samorządności właściwego wymiaru? Bo obecnie samorządność sprowadza się prawie wyłącznie do realizowania ustaw przez miejscowe władze. Ideą samorządności jest jednak umożliwienie gminom, żeby zarządzały same sobą.
W dyskusjach w środowisku pozarządowym brakuje mi patrzenia całościowego na problemy branżowe, lokalne czy regionalne. Brakuje mi też zrozumienia, że realizujemy w organizacjach różne elementy polityk publicznych i że tą pracą współkształtujemy samorząd. Mało nas w partycypacji, mało w konsultacjach społecznych, mało w gremiach opiniodawczych i w ciałach dialogu. Twierdzę zaś, że to jednak od tej strony powinniśmy jako społecznicy wpływać na rzeczywistość. Rady miast, powiatów czy sejmiki województw zawsze znajdą swoich amatorów, ale odważnych, zdolnych do konstruktywnego wpływania na rzeczywistość, głoszących nowe, często niepopularne rozwiązania, zawsze będzie mało. Tak, jak mało jest organizacji i społeczników. Jednak, jak zanotował Tomasz Jefferson, jeden człowiek, który ma odwagę, to większość.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)