– Skoro ustawa była kilkakrotnie istotnie nowelizowana, oznacza, że jest żywa. Skoro zmieniają się organizacje i świat, to i Ustawa powinna za nimi podążać – mówi Katarzyna Łotowska z Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych w Białymstoku.
Ignacy Dudkiewicz: – Kiedy myśli pani, że Ustawa o pożytku funkcjonuje już piętnaście lat, to do której refleksji jest pani bliżej: „jak wiele się udało!” czy też „można było osiągnąć więcej”?
Katarzyna Łotowska: – Do obu. Przeważa jednak ta pierwsza. Czas szybko leci – wydawałoby się, że Ustawa wchodziła w życie całkiem niedawno… Niemniej dziś widzimy, że jest niewątpliwym sukcesem. To fantastycznie, że Ustawa o pożytku istnieje – ewidentnie uporządkowała wiele kwestii, które tego wymagały.
Jakie na przykład?
K.Ł.: – Choćby sprawy dotyczące wolontariatu, które wcześniej w ogóle nie były uregulowane. Wprowadziła porządek w sfery pożytku publicznego – wyłączając z nich na przykład działalność polityczną. Kilkanaście lat temu różne stowarzyszenia o charakterze wprost politycznym próbowały działać na tych samych zasadach co organizacje pozarządowe. To się zmieniło – i bardzo dobrze.
Ktoś mógłby przekonywać, że to wraca – choćby na poziomie zaangażowania różnych organizacji w wybory samorządowe.
K.Ł.: – Nie uznawałabym jednak ruchów miejskich, o których pan mówi, za ruchy polityczne. Nawet jeśli angażują się w działania para-polityczne, to rzadko stają się partiami politycznymi, działają za to oddolnie i obywatelsko. Przed uchwaleniem Ustawy o pożytku funkcjonowały natomiast organizacje będące ewidentnymi przybudówkami partii, które chciały korzystać z tych samych praw, co organizacje pożytku publicznego. Cieszy, że dziś nie ma sfery pożytku, w której mogłyby się zmieścić.
Powiedziała pani, że towarzyszą pani obie myśli. Co zatem można było zrobić lepiej?
K.Ł.: – Z pewnością dotyczy to kształtu i funkcjonowania jednego procenta, który poszedł w innym kierunku, niż tego oczekiwała większość organizacji. Odpis podatkowy na OPP stał się narzędziem prywatnego i indywidualnego wsparcia, a nie wspierania działalności organizacji pozarządowych. By sobie z tym poradzić, potrzeba zmian w świadomości społecznej – wyjaśnienia istoty tego mechanizmu – a być może także kolejnych nowelizacji ustawy.
Marzę o chwili, kiedy jeden procent będzie wspierał organizacje, a nie bezpośrednio ich podopiecznych.
Ktoś mógłby zapytać, co to za różnica. Ano taka, że często podopieczni jednej organizacji, znajdujący się w podobnym stanie zdrowotnym, mogą być w skrajnie różnej sytuacji. Ci pochodzący z lepiej zarabiających rodzin, mający bogatszych znajomych, na swoje leczenie zbiorą znacznie więcej środków niż inni – równie potrzebujący. Gdyby te same środki trafiały prosto do organizacji, która zajmowałaby się ich dzieleniem, mogłaby je efektywniej wykorzystać z pożytkiem dla większej liczby osób.
Co Ustawa zmieniła we współpracy NGO z administracją publiczną?
K.Ł.: – Dzięki niej współpraca się rozwija i jest lepiej uporządkowana. Po pierwsze, uregulowała zasady działania Rad Pożytku Publicznego. Po drugie wprowadziła większy ład w kwestiach dotyczących nadzoru nad organizacjami.
A jeśli chodzi o system zlecania zadań?
K.Ł.: – W Ustawie system został opisany, ale nie wprowadziło to rewolucji. Już wcześniej zlecanie musiało działać na podobnych zasadach ze względu na silne uzależnienie sposobu jego funkcjonowania od Ustawy o finansach publicznych.
Może zbyt silne? Nie potrzebujemy większej elastyczności w ramach współpracy finansowej NGO z administracją?
K.Ł.: – Jasne, fajnie byłoby, gdyby istniała większa swoboda i większe finansowanie. Z drugiej strony staram się rozumieć dyscyplinę finansów publicznych. Zlecanie zadań nie dotyczy wydatkowania abstrakcyjnych środków z niejasnych źródeł, tylko pieniędzy publicznych – należących do nas wszystkich. Ograniczenia, jakie obowiązują samorząd przy ich wydawaniu, muszą też dotyczyć organizacji – niezależnie od ich dobrej woli, pomysłowości i wszystkich fantastycznych rzeczy, które robią. Nie można się tu spodziewać cudów.
Pojawiały się pomysły wprowadzenia rozliczania rezultatów, a nie faktur. Tyle tylko, że również niektóre organizacje się przed tym bronią. Na poziomie idei to bardzo słuszny pomysł, ale bardzo trudny do wcielenia w życie – zarówno dla urzędników, jak i dla NGO.
Czy świadomość urzędników, że warto współpracować z NGO, zlecać im realizację zadań publicznych, wzrosła dzięki Ustawie?
K.Ł.: – Pewnie, że tak. Dwadzieścia lat temu osoba, która miała oficjalny tytuł Pełnomocnika do spraw organizacji pozarządowych w jednym z samorządów na Podlasiu, pytała, co to w ogóle są „te NGO-sy”. Taka – niekiedy wręcz anegdotyczna – była świadomość wielu samorządowców. Przez ostatnie piętnaście lat to się zmieniło. Pomogła w tym też Ustawa: zapisy o tworzeniu Rad Pożytku Publicznego czy o funkcji pełnomocnika do spraw współpracy z organizacjami… NGO funkcjonują znacznie mocniej w świadomości samorządowców każdego szczebla.
I rzeczywiście udaje nam się odchodzić od myślenia o organizacjach w kategoriach albo „ubogiego krewnego”, albo niewygodnego partnera, który patrzy na ręce, oczekuje i dopomina się?
K.Ł.: – Na pewno takie spojrzenie na partnerstwo wciąż się zdarza. Ale to nie wynika z Ustawy, tylko z kultury i praktyki współpracy, podejścia poszczególnych osób, ich osobistego nastawienia. Dotyczy to zresztą obu stron – nie jest tak, że są źli samorządowcy i dobre organizacje. Wciąż po obu stronach pokutuje pojęcie „pieniędzy na działalność organizacji”, a to przecież realizacja zadań zleconych gminy, a nie wsparcie statutowych działań w NGO. Odpowiedniej kultury współpracy nie ureguluje żadna ustawa.
Prawo może jednak tworzyć mechanizmy, które pomagają ją budować.
K.Ł.: – I to się dzieje. Model współpracy, programy współpracy, karty etyczne – to wszystko pomaga. Ale nie wystarczy i nie załatwi tego za ludzi, którzy muszą tę kulturę współpracy wypracować, a nie tylko poddać się regulacjom.
Jak różni się perspektywa patrzenia na Ustawę o pożytku w miastach wojewódzkich i mniejszych ośrodkach?
K.Ł.: – Praktyka wskazuje, że im mniejsza gmina, tym mniejszy kawałek Ustawy w niej funkcjonuje. Najłatwiej policzalnym wskaźnikiem są w tym przypadku Rady Pożytku Publicznego, które w małych gminach najzwyczajniej w świecie nie powstają. Organizacje nie widzą potrzeby ich powoływania, skoro wszystkich ich jest osiem i nie potrzebują Rady, by spotkać się z wójtem i porozmawiać. Widać to też w sferze zlecania zadań – w małych gminach pula środków przeznaczana w ten sposób organizacjom jest mniejsza, często ogranicza się na przykład tylko do wspierania działań sportowych.
Ustawa jest ostatecznie skrojona w taki sposób, by każdy mógł z niej wyjąć tyle, ile potrzebuje. To dobra konstrukcja.
Teraz rząd chce wspierać te organizacje – uboższe i z mniejszych ośrodków.
K.Ł.: – Na poziomie deklaratywnym to świetny pomysł, żeby w większym stopniu wspierać tych, którzy mają trudniejszy dostęp do pieniędzy. Jako ośrodek wsparcia większość działań podejmujemy na ich rzecz – silni i bogaci potrzebują naszej pomocy znacznie mniej. To, że państwo widzi potrzebę wsparcia słabszych, to dobry sygnał. Zobaczymy jednak, jak będzie się to odbywało w praktyce. Może być bardzo różnie.
A sama idea powołania Narodowego Instytutu Wolności panią przekonuje?
K.Ł.: – Nie. Nie jestem przekonana do tworzenia kolejnych centralnych instytucji. Przez wiele lat budowaliśmy system oparty o samorządność i decentralizację. Pójście w stronę powoływania centralnych instytutów nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Ale być może działania tej instytucji będą w stanie mnie przekonać. Poczekajmy na efekty.
Wróćmy do samej Ustawy. Czy któreś z narzędzi w niej opisane jest wciąż niewystarczająco wykorzystywane?
K.Ł.: – Na pewno dotyczy to niedawno wprowadzonego regrantingu. Cieszę się, że pojawił się w Ustawie. Od kiedy się w niej znalazł, samorządy próbują go używać. Jeszcze kilka lat temu była to ogromna rzadkość. Dziś – nawet jeśli nieśmiało, tylko w niektórych miejscach, być może na początku przeznaczając w ten sposób niewielkie sumy – to się dzieje. To zresztą – nawiązując do poprzedniego pytania – świetne narzędzie wspierania mniejszych i słabszych organizacji.
Myślę, że skoro ustawa była kilkakrotnie istotnie nowelizowana, skoro pojawiają się w niej nowe elementy, oznacza to, że jest żywa. Jeśli jakieś prawo działa przez wiele lat bez zmian, to znaczy, że zapewne nikomu nie wadzi, ale też, że nie odpowiada na nowe wyzwania i zmieniającą się rzeczywistość. W przypadku Ustawy o pożytku to życie jest. Istnieją środowiska i organizacje zainteresowane wnoszeniem o kolejne zmiany, ze strony rządu i samorządu jest gotowość do wysłuchania nowych propozycji. To dobry sygnał. Jeśli w następnych latach czekają nas kolejne nowelizacje, to też dobrze. Skoro zmieniają się organizacje i świat, to i Ustawa powinna za nimi podążać.
Katarzyna Łotowska – od 1994 roku związana z ruchem pozarządowym. Realizowała program rozwoju społeczeństwa obywatelskiego DIALOG w Białymstoku i współtworzyła projekty z zakresu aktywizacji obywatelskiej. Specjalistka z zakresu zarządzania zespołem, budowania zasad współpracy samorządu terytorialnego i organizacji pozarządowych, tworzenia koalicji i partnerstw. Od 2000 roku prezeska Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych w Białymstoku. Ekspertka w zakresie animacji środowiskowej i dialogu obywatelskiego, jest współtwórczynią standardów działania Rad Działalności Pożytku Publicznego. Członkini Zarządu Sieci SPLOT.
Ustawa jest skrojona w taki sposób, by każdy mógł z niej wyjąć tyle, ile potrzebuje. To dobra konstrukcja.