KULIK-BIELIŃSKA: Znosząc przepisy o zbiórkach, powtórzymy to, co stało się z 1%: pożytek publiczny wyparty zostanie przez interes prywatny – krewnego, przyjaciela, sąsiada, "osobę, którą znam".
W tej chwili mamy na stole następującą alternatywę: albo deregulacja w postaci ustawy opartej na założeniach wynegocjowanych w zeszłym roku z MAiC, w której pojęcie zbiórki publicznej ograniczone zostaje do zbierania ofiar w naturze i gotówce w przestrzeni fizycznej, albo brak jakiejkolwiek regulacji. Dla nas deregulacją było odejście od praktyki stosowania obecnej ustawy, która za zbiórkę publiczną uważała wszelkie zbieranie środków przez organizacje pozarządowe na realizowane przez nie cele statutowe, również zachęcanie darczyńców do wpłat darowizn na konto bankowe organizacji czy przesyłanie SMS-ów charytatywnych.
Nowy pomysł, jaki zgłoszony został na posiedzeniu Rady Ministrów, to zupełny brak regulacji. Oznacza to, że pojęcie zbiórki publicznej przestaje istnieć, a każdy podmiot: osoba fizyczna czy osoba prawna, zarówna ta działająca nie dla zysku (organizacje pozarządowe), jak i ta działająca dla zysku (firmy), może zbierać pieniądze, produkty, przedmioty i towary na co i na kogo jej się żywnie podoba. Celem zbiórki nie musi być – jak to było do tej pory – dobro publiczne; może to być każdy cel, również jak najbardziej prywatny lub nawet komercyjny.
Rozsądna regulacja chroni zbiórki
Jednym z argumentów za brakiem regulacji jest to, że za kilka lat nikt nie będzie zbierał środków w przestrzeni publicznej, że środki przekazywane będą wyłącznie bezgotówko, przelewami, a więc nie ma sensu tworzyć przepisów, które za parę lat staną się nieaktualne. Nie zgadzam sie z tym. Jestem przekonana, że zbieranie darów i datków będzie istniało tak długo, jak długo będzie istniała jakakolwiek aktywność społeczna, tak długo, jak długo ludzie będą chcieli sobie nawzajem pomagać. Zbieranie żywności, produktów, darów dla potrzebujących nie zniknie, bo w ten sposób ludzie mobilizują się do niesienia pomocy doraźnej w sytuacjach klęsk żywiołowych i katastrof, tak realizuje się najczęściej samopomoc w społecznościach lokalnych, od tego zaczynają się akcje pomocowe podejmowane przez dzieci i młodzież.
Wartością zbiórek prowadzonych w przestrzeni fizycznej – szczególnie na poziomie lokalnym, choć nie tylko – jest nie tyle kwota zebranych środków, co aktywność społeczna, jaką wyzwalają. Zbiórki prowadzone podczas targów i festynów, koncertów i wystaw, loterie i fanty, sprzedaż produktów wytworzonych przez koła gospodyń wiejskich, przedmiotów i rękodzieł wyprodukowanych przez podopiecznych warsztatów terapii zajęciowej, ośrodków pomocy, świetlic, dają ludziom poczucie solidarności z potrzebującymi, uczestnictwa w działaniach na rzecz swojej wspólnoty.
I dlatego są tym rodzajem aktywności, którą powinniśmy rozwijać i chronić.
Zepsujemy zbiórki tak, jak 1%
Projekt nowej ustawy odchodzi od wymogu pozwoleń na zbiórki, zastępując wniosek o pozwolenie zawiadomieniem o zamiarze jej przeprowadzenia (analogicznie jak w przypadku zgromadzeń publicznych). Jednak gdzieś ten zamiar prowadzenia zbiórki musi być zgłoszony, po to, żeby zapewnione było bezpieczeństwo i porządek publiczny. Nie wyobrażam sobie, że państwo "abdykuje" w sytuacji, gdy obywatele wychodzą na ulice, by w przestrzeni publicznej zbierać datki na cele służące realizacji pożytku publicznego.
W przepisach o zbiórkach publicznych państwo jest gwarantem bezpieczeństwa: zbierających, darczyńców oraz przekazanych ofiar, które zostały zebrane. Określając sposób zbierania i rozliczania ofiar występuje w roli swoistej komisji rewizyjnej, uwiarygodnia podmiot prowadzący zbiórkę i potwierdza, że zbiórka prowadzona jest w celu służącym dobru publicznemu, a nie w interesie prywatnym.
Znosząc całkowicie przepisy o zbiórkach, czyli dopuszczając możliwość zbierania anonimowych datków każdemu na wszystko, nie tylko możemy zniszczyć zaufanie obywateli do organizacji (no bo po co nam organizacje, skoro każdy może sam zbierać na każdy cel), ale podważyć samą ideę dobra publicznego. Powtórzymy to, co stało się z 1%: pożytek publiczny wyparty zostanie przez interes prywatny – krewnego, przyjaciela, sąsiada, osoby, którą znam. Bo na konkretne, pojedyncze osoby ludzie chętniej dadzą niż na organizację pomagającą anonimowym potrzebującym.
Najpierw deregulacja, potem zniesienie ustawy
Nie mówię, że jestem z góry przeciw nowemu pomysłowi i że nie należy go rozważać. Trzeba jednak poważnie zastanowić się nad konsekwencjami. O zmianę ustawy staramy się od ponad pięciu lat. Założenia liberalizujące ustawę dyskutowaliśmy w różnych gremiach dziesiątki razy. W nowym pomyśle, choć kuszącym, jest bardzo wiele znaków zapytania i niebezpieczeństw. Niewiadomych jest dużo więcej niż w krótkiej analizie prawnej przygotowanej dla MAiC, w której wskazano przepisy, jakie należałoby zmienić. Jak to rozwiązanie rzutuje na inne ustawy i przepisy? Jak wpłynie na zachowania społeczne? Co oznacza dla organizacji? Co z przepisami o praniu pieniędzy? Co z VAT? Są organizacje, które prowadzą całoroczną zbiórkę darów: ludzie przynoszą im sprzęt, stare komputery, pralki, oni je spieniężają, a za uzyskane pieniądze organizują pomoc niepełnosprawnym. W tej chwili czynności te zwolnione są z VAT, ale wyłącznie ze względu na to, że pochodzą ze zbiórki publicznej. Podobnie dzieje się z produktami i przedmiotami sprzedawanymi na lokalnych festynach. Zniesienie przepisów o zbiórkach uderzy więc w te organizacje, które w taki sposób finansują swoją działalność.
Wracając do naszej alternatywy: ograniczenie przepisów (deregulacja) lub brak regulacji, widzę dwa możliwe podejścia. Można najpierw przepisy o zbiórkach zliberalizować w kierunku, który postulowaliśmy i przyglądać się, jak to działa, a następnie przymierzyć się do zniesienia regulacji. Można też najpierw znieść ustawę, przyglądać się jak to działa, a jak pojawią się problemy, wprowadzać regulacje i obostrzenia. Boję się tylko, że w tym drugim wypadku na powrót do jakichkolwiek przepisów chroniących zbiórki będzie już za późno. Obawiam się, że w porównaniu do tego, co nas może czekać, afera Kidprotect.pl to "małe piwo". Wystarczy kilka przypadków nieuczciwości, a odium spadnie na cały sektor. Odbudować zaufanie publiczne do organizacji będzie bardzo trudno.
Dlatego jestem zwolenniczką następującej kolejności: przyjmijmy nową ustawę i sprawdźmy, jak to ułatwi nasze działania, a potem zastanówmy się, co jeszcze można poluzować. Działajmy ostrożnie, żeby ta pełna wolność nie obróciła się przeciwko nam. Sprawozdawczość i przejrzystość wciąż nie są najmocniejszą stroną wszystkich organizacji. Dlatego jestem zdania, że dla naszego dobra, dla wiarygodności organizacji, deregulacji ustawy o zbiórkach, nawet w tym kształcie, w jakim ją w ubiegłym roku zaplanowaliśmy, powinna towarzyszyć jeszcze jedna zmiana: obowiązek upubliczniania sprawozdań każdej organizacji, która korzysta z jakiejkolwiek ofiarności publicznej. Ale takich sprawozdań, które będą czytelne nie tylko dla biegłych księgowych, ale dla każdego, kto chce sprawdzić, jak organizacje wydają swoje środki. Te dwie zmiany muszą iść razem, bo bez niej już ta deregulacja może nam się odbić czkawką.
Źródło: inf. własna ngo.pl