Odwieczny dylemat. Czy organizacje pozarządowe mają prawo zatrudniać pracowników? Oburzają pensje dla specjalistów, trenerów, dyrektorów programowych, koordynatorów itd. Słyszeliście o tym? Ja wielokrotnie – pisze Małgorzata Mroczek, koordynator projektów społecznych Fundacji „Pomoc Potrzebującym” w felietonie dla Ekonomiaspoleczna.pl
Wielu zapomina, że aby sprawnie i mądrze pomagać trzeba zatrudnić specjalistów, którzy swoją wiedzę i doświadczenie oddadzą „w służbie idei” i tylko tej służbie się poświęcą, nie szukając niczego „na boku”. Nadal jednak w wielu działaniach, na które pozyskujemy środki zewnętrzne, koszty administracyjne (w tym koordynator projektu) mogą stanowić zaledwie od 10 do 15% wartości budżetu. Dobre i to, ale trzeba zrozumieć, że prowadzenie projektu to duża odpowiedzialność związana z rozliczaniem, w dodatku „nie swoich”, pieniędzy.
Płacimy mało, bo nas nie stać
Po trzyletnim doświadczeniu pracy w korporacyjnej agencji reklamowej, gdzie słowami z kluczem były „deadline” i „klient”, uciekłam. Chciałam robić coś z sensem i dla kogoś. Znacie to? Zapewne! Takich jak ja trafiło do organizacji pozarządowych wielu. Rozczarowani sektorem biznesowym, dysponujemy „twardą” wiedzą, trochę nieprzystającą do specyfiki sektora pozarządowego.
Z chwilą podjęcia decyzji o pracy w fundacji stanęłam przed dylematem: żyć powietrzem, zmienić robotę, czy jednak nauczyć się sektora i poszukać pieniędzy – także dla siebie. Dość powiedzieć, że po pierwszych dwóch latach pracy w organizacji część moich znajomych nadal pytała: to ty zarabiasz? Traktowali moją pracę protekcjonalnie, bo przecież w fundacji się nie pracuje, świadczy się co najwyżej „bezpłatną usługę”. To się zmienia, jasne. Tyle że w przeciwnym kierunku. Teraz na powszechną wyobraźnię działa teza: wy w tych organizacjach zarabiacie miliony. Słyszeliście, prawda?
Wiele nowych osób, które przychodzą do fundacji ocenia siłę trzeciego sektora według medialnych informacji, że w organizacjach „obraca się milionami”. Jednak, czym innym jest obracanie, a czym innym zarabianie pieniędzy.
Żeby było jasne, ja nie postuluję bezradnego stosowania zasady: płacimy mało, bo nas nie stać. Dla mnie jest to właśnie argument dyskwalifikujący organizację, jako potencjalnego, wiarygodnego pracodawcę. Kieruję się dewizą: płacimy adekwatnie do umiejętności, na miarę możliwości i w odniesieniu do każdego, od pielęgniarki po trenera. Chociaż w przypadku personelu medycznego jest łatwiej, bo rozliczamy się według stawek godzinowych.
Kompetencyjne puzzle, czyli inwestycja w kadry
Zdecydowana większość osób pracujących w fundacji, łącznie ze mną, oprócz podstawowego, ma wykształcenie uzupełniające. To ścieżka rozwoju i szansa dla organizacji na realizację nowych działań, która przekłada się na wpływy i zarobki. Każdy z nas jest szeregowym pracownikiem, ale także specjalistą, często trenerem lub doradcą. Praktycznie wszystkie projekty jesteśmy w stanie zrealizować własnymi siłami.
Gdy brakowało nam trenerów terapii zastępowania agresji ART, organizacja sfinansowała szkolenie czterech pracowników, obecnie certyfikowanych trenerów tej metody. Dzięki temu, poszerzyliśmy ofertę edukacyjną o warsztaty realizowane dla tzw. przemocowców, adresowane głównie do osób odbywających karę pozbawienia wolności (zarówno kobiet jak i mężczyzn). Podobnie było z ergo terapeutą (forma terapii zajęciowej).
Model ten można nazwać kompetencyjnym puzzlem. Sprawdza się, bo możemy w ten sposób obniżyć stawki szkoleniowe i właściwie bez szkody dla finansów organizacji wpisać się w widełki wyznaczone dokumentacją projektową. Limity stawek szkoleniowych określone we wskaźnikach, są nieraz kompletnie oderwane od rzeczywistości. Na przykład psycholog/terapeuta z zakresu rozwiązywania konfliktów: 50 zł/godzinę. Znacie kogoś, kto w Warszawie będzie pracować za taką stawkę? Ja nie.
Nie samą pasją człowiek żyje
Fundacja „Pomoc Potrzebującym” prowadzi placówki opiekuńcze dla osób starszych w Warszawie. Pod naszą opieką znajduje się 180 pensjonariuszy w systemie opieki stacjonarnej. Pomoc kierujemy do dwóch grup beneficjentów: osób starszych i niesamodzielnych (wsparcie i opieka stacjonarna) i osadzonych odbywających karę pozbawienia wolności i ich rodzin (pomoc postpenitencjarna i aktywizacja).
Zatrudniamy blisko 100 pracowników. Pielęgniarki i opiekunki otrzymują przeciętną warszawską stawkę za godzinę. Czy możemy płacić więcej? Raczej nie. Dlaczego? Myśląc biznesowo, powinniśmy ustalić cenę za pobyt na poziomie gwarantującym zysk. Tylko kogo na taki wydatek byłoby stać? Obecnie cena za miesięczny pobyt w placówce to 2.200,00 zł, a i tak dla wielu jest kosztem przekraczającym możliwości budżetowe. Nawet, jeśli bierzemy pod uwagę pozornie bogaty rynek warszawski. Pozorny, bo pracując w dzielnicy Targówek aż nadto dobrze zrozumiałam wyrażenie „specyfika lokalnego rynku”.
Samym zaangażowaniem człowiek się nie wyżywi. Dlatego w fundacji płacimy tyle, by doliczając pasję działania, satysfakcja z pracy była możliwie gwarantowana. A i tak wiem, że finansowo powinna być ona większa, bo jak koordynatorowi projektu można proponować maksimum 1.000,00 zł miesięcznie, z chwilą gdy odpowiada za budżet 100.000,00 zł, a czasami nawet więcej. 1% odpowiedzialności? Trochę mało, nie uważacie?
Trudno też zrozumieć niechęć do zawierania w kosztorysach zadań publicznych kosztów administracyjnych. Koszt administracyjny to nie tylko koordynator, przy dużych projektach to także na przykład kadrowa i wszystkie inne koszty pośrednie. Po co komu materiały biurowe, gdy realizuje się projekt dla 32 osadzonych, z których żaden nie ma dostępu do zeszytu, długopisu czy zwykłych kartek? Tego już prawie żaden dysponent funduszu zrozumieć nie chce. Ale beneficjenci ankiety wypełnić muszą.
Kwestia zarządu, czyli zakłamywanie rzeczywistości
W naszej organizacji zarząd pracuje bez wynagrodzenia, także z obawy przed tym, co ludzie powiedzą. Na fali tabloidowych sensacji dotyczących „astronomicznych” wynagrodzeń Jerzego Owsiaka, przestałam się dziwić. Co z tego, że sprawozdania z działalności organizacji wiszą w internecie, skoro i tak każdy wie lepiej: ile i kto zarabia w fundacjach.
My z trudem osiągamy średnią krajową i to tylko w przypadku, gdy mamy projekt lub realizujemy jakieś zewnętrzne zlecenie szkoleniowe. Zdaję sobie sprawę, że i tak jesteśmy w dość uprzywilejowanej sytuacji, bo stały, stabilny dochód gwarantują nam placówki opiekuńcze (roczny budżet organizacji to 6,5 mln złotych).
Jestem zwolenniczką tłumaczenia, ogłaszania, informowania, że praca w trzecim sektorze to nadal praca i wymaga godnej zapłaty, bez udowadniania, że zarząd „jest czysty” i nie zarabia. Co znaczy „czysty”? Przecież każdy ma prawo zarabiać proporcjonalnie (słowo klucz) do swojej pracy, kompetencji i odpowiedzialności.
Zarabiać – pomagając
Nasza praca to zarabianie na pomaganiu. Mnie to nie obrusza. Taka jest rzeczywistość. Warto jednak pamiętać, że bez tego zarabiania nie byłoby pomocy i świetnych pomysłów. Wierzę w racjonalność sektora, także w to, że wysokość uposażeń nie jest nadmiernie pompowana. Warto też pamiętać, że pracownicy są tak dobrzy, na ile identyfikują się z organizacją i na ile można im zapewnić stabilność i pewność wynagrodzenia, by nie szukali żadnej innej propozycji współpracy. Zwłaszcza, gdy są dla nas cenni. Szkoda ich nie wynagradzać godziwie, by głowa pełna idei była wsparta bezpieczeństwem finansowym. Tylko wtedy można pracować na luzie, myśląc nie o swoich problemach, ale innych. Czyli zarabiać – pomagając.