Setki mieszkańców Londynu w trudnej sytuacji życiowej znajdują dach nad głową dzięki kooperatywom i przedsiębiorstwom społecznym. Jednym z nich jest DotDotDot Property Guardians, czyli „strażnicy nieruchomości” – pisze Paulina Wajszczak dla portalu Ekonomiaspolecza.pl.
W Wielkiej Brytanii trwa kryzys mieszkaniowy. Na skutek polityki Margaret Thatcher, w latach 90. budownictwo państwowe miało być zastąpione przez wolny rynek. Nastawiony na maksymalnie szybki zysk kapitalistyczny rynek nieruchomości zawiódł. Zamiast budować nowe domy, zaczęto podnosić ceny już istniejących. Średnia cena mieszkania w Wielkiej Brytanii, od początku tego stulecia wzrosła mniej więcej z 60 tysięcy do 160 tysięcy funtów, a rynek zdominowany jest przez 7 dużych firm, do których należy 40 procent nowych domów. Co roku powstaje ich około 100 tysięcy, gdy tymczasem zapotrzebowanie jest co najmniej dwa razy większe.
Dramatyczny Londyn
Lista oczekujących na mieszkanie w Tower of Hamlets liczy 24 tysiące osób, z których większość ma rodziny. Trudno powiedzieć ile ich dokładnie jest, mniej więcej jednak jest to 20% wszystkich gospodarstw domowych w dzielnicy. Aż 10 tysięcy z nich czeka na mieszkanie jednopokojowe; pięciuset czeka od 12 lat lub dłużej. W ciągu roku 2013 w dzielnicy zwolniło się 840 mieszkań. Pat Quinn czuje się zaszczuta. – Gdyby mogli, to by nas wszystkich zabili – mówi o urzędnikach.
Alternatywne mieszkania
W Londynie funkcjonuje cały szereg różnego rodzaju alternatywnych, niedrogich pomysłów mieszkaniowych, których celem jest zazwyczaj zapewnienie dachu nad głową osobom w szczególnie trudnej sytuacji. Kooperatywy mieszkaniowe: Mace Housing Cooperative, Sanford Cooperative, Westminster Cooperative, Phoenix Housing Cooperative, Deptford Housing Cooperative – tylko niektóre z nich przyjmują nowych członków, zazwyczaj tylko singli. Bow Arts Trust zapewnia dach nad głową praktykującym artystom, którzy chcą włączyć się w życie lokalnej społeczności.
W ramach programów Camden Cross Roads and Care2Stay można znaleźć tańsze mieszkanie w zamian za opiekę nad osobą starszą lub niepełnosprawną. Wiele firm oferuje tymczasowe lokum w opuszczonych budynkach lub mieszkaniach dla tych, którzy są elastyczni i gotowi wprowadzić się i wyprowadzić w ciągu 2 tygodni.
W samym Londynie jest około 60 tysięcy pustych mieszkań, czasem nawet całych osiedli. Przeznaczone do rozbiórki lub przebudowy, czekają na wyprowadzkę starych lokatorów lub rozpoczęcie prac budowlanych, padają łupem różnego rodzaju niepożądanych lokatorów. Aby temu zapobiec zatrudnia się tymczasowych „strażników”, którzy czuwają nad czystością i bezpieczeństwem.
Jak to działa?
Miesięczny czynsz w mieszkaniach oferowanych za pośrednictwem DotDotDot Property Guardians waha się 35 – 70 funtów tygodniowo plus rachunki, czyli niewiele, bo za wynajęcie skromnego pokoju w Londynie trzeba dziś zapłacić 350 – 400 funtów. Wielu ze „strażników” może mieszkać w jednym miejscu przez pół roku lub nawet rok, ale zdarza się, że trzeba się wyprowadzić nawet po 3 miesiącach lub szybciej. Godny zaufania, odpowiedzialny, elastyczny – taki jest idealny „strażnik”. Mieszkania czasami wymagają drobnego remontu, można za to udekorować je wg własnego gustu.
Mieszka się zazwyczaj dzieląc dom z innymi „strażnikami”, ludzie dobierają się zależnie od swoich upodobań i sympatii. Od czasu do czasu ktoś wpada, żeby sprawdzić czy przestrzegane są reguły. W tymczasowych domach nie wolno palić, trzymać zwierząt. „Strażnicy” udzielają się w lokalnej społeczności na wiele różnych sposobów: pracując na miejskich farmach, w organizacjach pomocowych, opiekując się dziećmi albo zbierając śmieci. Przy przyjmowaniu nowych strażników szczególnie liczą się właśnie tego rodzaju umiejętności i udokumentowane doświadczenie – wszelkiego rodzaju praca na rzecz społeczności. DotDotDot Property Guardians utrzymuje się z dwóch źródeł. Za pilnowanie danej nieruchomości płaci zarówno jej właściciel jak i „strażnik”, który w niej mieszka. Chętnych jest wielu.
Chroń i pilnuj
Na pomysł utworzenia DotDotDot wpadła dziennikarka Katharine Hibbert, kiedy szukała informacji na temat niewykorzystanych zasobów mieszkaniowych w Wielkiej Brytanii. Katharine wydała w 2010 roku książkę na ten temat, pisze m.in. do magazynu „The Pavement”, czyli „Chodnik” przeznaczonego dla osób bezdomnych.
– Mój współlokator uczy bezdomnych żonglowania, a dzieci programowania komputerowego. Mój sąsiad obwozi grupy mieszkańców łodzią dookoła północnego Londynu. Inni urządzają imprezy w lokalnych domach opieki i uczą młodych ludzi jazdy na rolkach. – opowiada Emma. W swoim felietonie przyznaje jednak, że aby zostać strażnikiem musiała zrezygnować z „praw lokatorskich”, czyli np. prawa do 28-dniowego okresu wypowiedzenia.
Ten fakt budzi najwięcej kontrowersji wśród komentatorów. Londyn staje się według nich miastem oligarchów, ludzie o niższym statusie ekonomicznym muszą rezygnować z podstawowych praw aby przetrwać. Krytykowana jest także zasada „przymusowego” wolontariatu. – To jedno z kryteriów naboru „strażników”. Większość osób, które mogą mieszkać na tak określonych warunkach to ludzie od dawna zaangażowani w pracę wolontariacką – broni idei Emma Howard.
Być może obowiązek „odpracowania” 16 godzin na rzecz lokalnej społeczności powinien po prostu funkcjonować jako coś w rodzaju alternatywnej waluty, w postaci godzin pracy na rzecz ogółu.
Z historii Emmy Howard wynika, że największym plusem idei „strażników” jest jej rzeczywisty pozytywny wpływ na poczucie bezpieczeństwa mieszkańców danego budynku czy osiedla. – Kiedy jedna ze „strażniczek” napisała maila, że przed jej mieszkaniem dzieje się coś niebezpiecznego, „strażnicy” z sąsiedztwa byli na miejscu w ciągu kilku minut – pisze Emma Howard.
Polscy strażnicy
Czy możliwe jest utworzenie podobnego do DotDotDot przedsiębiorstwa społecznego w Polsce? Możliwe tylko z teoretycznego punktu widzenia. Główną przeszkodą jest ogólne nastawienie wobec osób w trudnej sytuacji finansowej. Jeszcze jakiś czas temu, w niektórych spółdzielniach mieszkaniowych, np. we Włocławku można było odpracować zaległości czynszowe. Dziś jest to niemożliwe. – Mamy już naszych własnych gospodarzy domów i dłużnicy nie mają pracy – tłumaczy pani ze spółdzielni mieszkaniowej Południe. – Prezes powiedział, że taki sposób rozwiązywania problemu to zachęta dla mieszkańców osiedla, żeby nie płacili czynszu.
Paulina Wajszczak dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl