O tym, jak dzieci przejęły władzę we wsi i pokazały po co tak naprawdę mamy Fundusz Sołecki.
Kiedy dzieci bawiące się na porośniętym drzewami skwerku zatrzymały mnie podczas spaceru w mojej głowie już uruchomiła się maszyna z pomysłami.
-„Proszę pana sołtysa a czy mógłby pan nam tu postawić kosz na śmieci? Bo dorośli po nas krzyczą a przecież to nie nasza wina.” – zaczęła kilkuletnia dziewczynka.
„I jakiś stojak na rowery”
„I jakąś ławkę, bo nie ma gdzie usiąść” – przekrzykiwały się w pomysłach dzieci.
W tym momencie nie bardzo wiedziałem co zrobić. Zostałem zaskoczony i osaczony, ale za to otrzymałem szerszą perspektywę. Od wielu lat przecież inwestujemy w stary plac zabaw, na którym bawiło się wiele pokoleń. Są tam nowe huśtawki, wybrukowany plac, wiata i ławki ze stołami. Tyle, że plac zabaw graniczy z drogą krajową z jednej strony i drogą powiatową z drugiej. Obie te drogi nie mają chodników, więc głównymi odwiedzającymi są rodzice z dziećmi, młodzież przesiadująca pod wiatą i przedstawiciele lokalnych koneserów tanich trunków.
Młodsze dzieci, bawią się na lokalnej drodze, utwardzonej płytami, pomiędzy dawnym PGRem, kościołem i zabudową mieszkalną. To właśnie tam powinnyśmy przygotować dla nich miejsce! Przecież to takie oczywiste. Ruszyła machina. Fundusz sołecki uchwalony, projektant, geodeta, zgody, zezwolenia, plany… wszystko jest na dobrej drodze. Od tego czasu minął rok. Kosza dalej nie ma. Udało się „oczyścić” teren i przygotować do budowy ścieżek. Dzieci pytają czemu pan nam popsuł nasz skwerek. Jak więc mam wytłumaczyć dzieciom, że nie można ot tak zrobić sobie placu zabaw?
Mimo, że wszystkie starania były właśnie odpowiedzią na potrzeby dzieci, to one tego nie czuły, nie rozumiały co się dzieje. Nie dawało mi to spokoju. Pokazałem dzieciom zdjęcia, projekty i tłumaczyłem co się będzie działo i kiedy, że to musi potrwać ale jak już będzie zrobione to będzie pięknie. Nie wiem czy uwierzyły ale dostałem ponowny kredyt zaufania. To był ten impuls. Już wiedziałem, że nawet te kilkuletnie dzieci, te które dopiero uczą się czytać i pisać, już mają swoją wizję naszej wsi.
Zaprosiłem dzieci na spotkanie w sprawie pierwszego Dziecięcego Funduszu Sołeckiego. Udało mi się wygospodarować z diety sołeckiej 1000 zł i się zaczęło. Entuzjazm i radość dzieci przerósł moje oczekiwania. Chciałbym, żeby na zebraniach wiejskich była taka frekwencja jak na zebraniu dzieci.
Szykując się do warsztatów martwiłem się jak wytłumaczę małym dzieciom te wszystkie prawne zawiłości. Te procedury, projekty, zgody i to że „profesjonalna” huśtawka na plac zabaw kosztuje więcej niż ta zrobiona przez dziadka na podwórku przed domem. Okazało się, że niepotrzebnie.
Dzieci spontanicznie pokazały czego tak naprawdę oczekują. I to nie był plac zabaw. Nie była to też żadna z popularnych i modnych wielkich inwestycji. Dla dzieci najważniejsze było wspólne działanie. One chciały się bawić. Chciały zawody sportowe (koniecznie z medalami!), chciały pojechać razem na pizze, na basen czy do zoo. Jak już pojawiały się pomysły inwestycyjne to zawsze po coś. Jeżeli bramka to po to żeby wspólnie zagrać, jeżeli skatepark to po to żeby razem zorganizować tam zawody. To było coś ciekawego, dzieci inaczej patrzą na te same rzeczy.
Koniec końców zrobimy zawody sportowe. Zrobimy też dzień pizzy i hod dogi na naszej wyremontowanej świetlicy. Będziemy więcej czasu spędzać razem. Po prostu. Nauczmy się słuchać swoich potrzeb.
PS. Nim miną dwie kadencje te dzieci będą już pełnoletnie. Być może dzięki temu, że odkryły swoją sprawczość, zwiększy się frekwencja na zebraniach wiejskich. Być może w końcu przestaniemy narzekać, że tak mało ludzi chce się angażować.
PS.2. A skwerek skończymy. Razem. Posadzimy kwiatki, zamontujemy stojak na rowery i kosze na śmieci. Przy okazji zrobimy mały piknik, zbudujemy naszą małą lokalną wspólnotę i tyle nam wystarczy.
Szymon Medalion
Sołtys Pogorzelic
Źródło: Sołectwo Pogorzelice