Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Prawo do głosu było wciąż jednym z celów ruchu kobiecego. Celem, który ciągle nie mógł być osiągnięty. W latach 1870 - 1910 podjęto 527 akcji zmierzających do przekonania ustawodawców stanowych o konieczności przedstawienia pod debatę kwestii prawa wyborczego kobiet. W nielicznych tylko wypadkach można mówić o częściowym sukcesie: 17 razy sprawa była w ogóle przedmiotem obrad. Przed 1900 rokiem tylko dwie kampanie zmierzające do przeprowadzenia referendum zakończyły się sukcesem. Referendum zostało przeprowadzone, choć jego wynik był negatywny. 19 razy ruch kobiecy podejmował próby przekonania Kongresu o konieczności wprowadzenia poprawki do Konstytucji w sprawie głosu wyborczego kobiet. 19 razy poniósł klęskę.
Ponad 300 razy
podejmowano próby uzyskania oficjalnego wsparcia od partii
politycznych. Większość z nich nie przyniosła żadnych efektów.
Tylko trzy partie zdecydowały się zaryzykować i poprzeć ideę prawa
wyborczego dla kobiet. Reszta nabierała wody w usta, ilekroć
przyszło im zająć stanowisko w tej sprawie. Jak w obliczu tak
mizernych rezultatów chciało się komuś jeszcze zabiegać o
przegraną, wydawałoby się, sprawę? A jednak ruch kobiecy wykazał
się hartem ducha i nieustępliwością. Zaczęto rozważać różne
warianty: jeden – doprowadzić do zmian na poziomie stanowym a potem
zmieniać prawo federalne, drugi – rozwiązać sprawę raz a dobrze i
zmienić od razu prawo federalne, zapewniając sukces w
poszczególnych stanach. Obydwie strategie miały swoich zwolenników,
obydwie jednak wciąż były mało skuteczne. Postanowiono spróbować
innej metody i uciec się do prostej interpretacji Konstytucji.
Argumentowano, że nie wyklucza ona prawa kobiet do głosowania.
Napisane jest bowiem, że takie prawo mają „obywatele”. A przecież
kobiety są obywatelami! Niezrażone porażkami działaczki organizacji
kobiecych podejmowały liczne próby przekonania władz federalnych,
żeby opracowały oficjalną instrukcję dla komisji wyborczych
dotyczącą rejestracji kobiet jako wyborców. Wobec braku reakcji
namawiały kobiety, żeby udawały się do lokali wyborczych i tam
domagały się respektowania swoich praw. W przygotowywanych odezwach
pisały „kiedy stanie się tak, że kobiety, które wierzą, że mają
prawo wyborcze, zaczną pojawiać się w lokalach wyborczych i
sprawdzać, czy jest ono respektowane, to może uda się wreszcie
zapewnić powszechne uznanie ich jako wyborców”. Marszowi kobiet do
lokali wyborczych towarzyszyła prasa, a co za tym idzie rozgłos, na
którym tak im zależało. Fakty były takie, że kobiety, które
zdecydowały się na pójście do lokalu wyborczego i usiłowanie
oddania głosu, musiały liczyć się ze sprawami w sądzie. I wyrokami skazującymi. Susan B. Anthony była
jedną z takich osób, które stanęły przed sądem pod zarzutem
nielegalnego udziału w głosowaniu i została uznana winną. Zanim ją
aresztowano, znana była z tego, że jeżdżąc od miasta do miasta
pytała swoich słuchaczy: Czy dla amerykańskiego obywatela
uczestnictwo w wyborach może być przestępstwem? Za to nie lubiano
jej jeszcze bardziej. Sąd zasądził karę 100 dolarów i
zwrot kosztów procesu. I choć Susan Anthony odmówiła zapłacenia
kary z powodu niewypłacalności, sąd stanowy nie zrobił już nic
więcej, uniemożliwiając jej, niestety, odwołanie się do Sądu
Najwyższego. Na tym akurat ruchowi kobiecemu zależało najbardziej.
Liczono bowiem, że ten może wydać interpretację zgodną ze
stanowiskiem organizacji kobiecych, otwierając drzwi do pełni praw
wyborczych dla kobiet. Nadzieje te jednak okazały się płonne, bo
kiedy wreszcie tak się stało, że sprawa nielegalnego udziału w
wyborach innej z kobiet trafiła przed Sąd Najwyższy, ten odrzucił
interpretację zapisów Konstytucji jako włączających kobiety w grono
obywateli uprawnionych do głosowania. Ten werdykt zakończył sprawę.
Kolejna strategia ruchu kobiecego okazała się nieskuteczna. Trzeba
było zebrać siły do dalszej walki.
na podstawie:
“Women together. A history in documents of women’s movement in
the United States”, Judith
Papachristou, 1976.
Jestem kobietą! Wydaje się, że to niewinne oświadczenie.
Wypowiedziane zwyczajnie, bez dumy, zażenowania, po prostu: jestem
kobietą. Może nawet zbędne, bo potwierdzające to, co i tak widać.
Czy zawsze było tak było? No właśnie! To ciekawy
wątek. Organizacje kobiece, a zwłaszcza feministyczne, doskonale
znają historię ruchu kobiecego. Wiedzą, ile już udało
się osiągnąć i co jeszcze zostało do zrobienia, żeby to proste
oświadczenie nie niosło ze sobą zbędnych konotacji, żeby nie
dzieliło, nie wskazywało z góry miejsca w hierarchii społecznej.
Dla pozostałych, tych, którzy mają szczęście, że są kobietą albo to
szczęście, że są mężczyzną, ale nie zajmują się tą problematyką na
co dzień, ta historia przemian świadomościowych,
nawet jeśli amerykańska, też może być ciekawa.
Przedruk, kopiowanie, skracanie, wykorzystanie tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.ngo.pl w innych mediach lub w innych serwisach internetowych wymaga zgody Redakcji portalu.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.