– Na bycie wolontariuszem zdecydowałam się świadomie i dobrowolnie. Jadąc pierwszy raz na obóz nie przypuszczałam, że tak się to wszystko potoczy. Jedziesz z grupą ludzi, którzy są ci nieznani, dostajesz pod opiekę osobę niepełnosprawną. Miałam chęci, ale zero wiedzy, jak pomóc. Powiedziałam sobie wtedy, dobra, spróbuję… - wspomina Agnieszka Bańka z Regionalnego Centrum Wolontariatu w Krakowie.
Pobudki na wyjazdach nie należą do przyjemności – wstawanie na określoną godzinę, a przecież są wakacje. Moje poranki, jako opiekuna Lidzi są o tyle dziwne i mogą dziwić, że to nie opiekun wstaje pierwszy, ale podopieczna. I pewnie kogoś zaskoczy lub wręcz oburzy fakt, że podopieczna wstaje przed opiekunem? I ktoś pomyśli, co za opiekun? Będąc siedem razy opiekunem Lidzi znam już jej potrzeby, oczekiwania. Pierwszy raz zostałyśmy sobie przydzielone podczas obozu siedem lat temu. Nie wiedziałam nic, nie znałam Lidzi, ona jeszcze niewyraźnie mówiła, czegoś chciała, a ja nie wiedziałam czego? Płakałam. Pierwszy obóz był trudny, bo wiedziałam, że daję jej siebie, swój czas, swój charakter, ale nawet nie wiedziałam, czy to, co robię, robię dobrze?
Na bycie wolontariuszem zdecydowałam się świadomie i dobrowolnie. Jadąc pierwszy raz na obóz nie przypuszczałam, że tak się to wszystko potoczy. Jedziesz z grupą ludzi, którzy są ci nieznani, dostajesz pod opiekę osobę niepełnosprawną. Miałam chęci, ale zero wiedzy, jak pomóc. Powiedziałam sobie wtedy, dobra, spróbuję.
Lidzia jest osobą upartą, która ma swój sposób postrzegania świata. Jest osobą po dziecięcym porażeniu mózgowym. Piszę Lidzia, ale to przecież dorosła kobieta, która wie, czego chce i swoją upartością wielu potrafiłaby zaskoczyć. Traktowałam Lidzię jako Człowieka, a nie jako kalekę, biedaka życiowego czy wręcz nieudacznika, za którego wszystko należy robić. Traktowałam i traktuję ją z szacunkiem. Wiele razy byłam pełna podziwu dla jej upartości, którą forsowała swoje pomysły. Siedem lat opieki nad Lidzią w trakcie obozów pozwoliło mi wykształcić swoje sposoby na przekonywanie tej upartej panny. Jeśli zawodzą moje argumenty nie naciskam, bo to przecież Lidzia wie, czego chce i to ona ma być szczęśliwa, a nie ja. To ja jestem tam dla niej i to ja mam być takim trochę aniołem stróżem – pilnować, ale nie narzucać.
Każdy wyjazd ma swój program: śniadania, spacery, modlitwa, odpoczynek, zajęcia dodatkowe…. Przed budynkiem rozkładane są sztalugi malarskie. Tak, dziś dzień malowania. Nie liczy się talent, ale chęci, udaje mi się namówić Lidzię do malowania, a że już znam jej zdolności, robię to uparcie, aż się zgodzi. Malujemy, tworzymy, każdy według swojego pomysłu, według swojej wizji świata. Wtedy nie liczy się pociapanie farbami, rozlana woda czy to, że pędzel zrobił kleksa nie tam, gdzie trzeba. Wtedy liczy się bycie razem i radość, i to skupienie na twarzy wszystkich, i to że nie ważne, kto jak wygląda, ale to, że jest artystą – malarzem. Liczy się czas wspólnych chwil – ulotnych, niezapomnianych momentów.
Po kolacji toaleta wieczorna. Pomagam Lidzi się myć – prysznic i codzienna batalia o mycie. Batalia, bo Lidzia chce się myć sama ryzykując upadek w brodziku, poślizgnięcie się. Tłumaczę, mówię, a ona krzyczy, bo w domu nauczona jest, że myje się sama i ile chce, tyle siedzi w łazience. Co na obozie jest niemożliwie, bo pod drzwiami już słychać krzyk następnych osób, które też chcą się umyć. Odnoszę sukces. Lidzia wyraziła zgodę i prosi, by jej pomóc. Mamy przy tym niezły ubaw, bo woda zawsze chlapie na różne strony. Nauczona doświadczeniem do mycia Lidzi zakładam inne ciuchy, jak się pomoczą, trudno. A jaka radość z kąpieli. Lidzia jak każda kobieta lubi kosmetyki, dziś nałożyłam jej swoją odżywkę do włosów. Niby to nic, trochę odżywki, a jaka radość. Każdy chce czuć się piękny, ważny. To są takie chwile, które łączą dają poczucie bliskości dwóch tak różnych osób. Dają coś niezapomnianego – uśmiech drugiego człowieka.
Po kąpieli idziemy do naszego pokoju, który dzielimy z inną niepełnosprawną osobą i jej opiekunem. Lidzia kładzie się do łóżka i zawsze trochę coś opowiada. Wygłupiamy się. Uwielbiam te chwile, gdy obie śmiejemy się maksymalnie. Nadchodzi moment, że Lidzia przykryta kołdrą po same uszy mówi "idź Agnieszka, idź", co oznacza, że już idzie spać.
Idę teraz na swój dyżur. Oczywiście wcześniej informuję podopieczną, że idę sprzątać łazienki, bo oprócz opieki mam jeszcze jak inni wolontariusze dyżury. Normalna obozowa rzeczywistość, takie wspólne dbanie o wspólne dobro, ład i porządek. Dyżury są też świetną okazją do rozmów wolontariuszy między sobą. Następuje moment, mam tą chwilę, gdy mogę iść z pełną satysfakcją i zadowoleniem porozmawiać z innymi znajomymi wolontariuszami, ale i podopiecznymi. Wykonałam swoje obowiązki, kolejny dzień minął szczęśliwie. Mogę teraz porozmawiać i naładować akumulatory na nowy dzień… Bo na wolontariacie tak naprawdę rozmowy i wspólne chwile są czymś magicznym, niepowtarzalnym i wyjątkowym. Każde spotkanie z drugą osobą jest siłą i energią – nie tylko na następny dzień, ale też na cały następny rok.
Co czuję jako wolontariusz? Radość, gdy wspólnie obie dobrze się ze sobą czujemy, uśmiechamy się, Lidzia zadaje pytania i widać, że przejmuje się tym, co mówię. Czasem czuję złość, bo Lidzia mnie czymś tak zezłości, na coś się uprze i nic jej nie ruszy, bo coś sobie obmyśliła. Czasem czuję też smutek, jak mówimy o czymś smutnym, przykrym, ale i podopieczna, jako kobieta z charakterkiem potrafi też obrazić. Siedem razy opiekowałam się Lidzią.
Co czuję dziś? Zadowolenie, że tyle wspólnych chwil razem przeżyłyśmy, dumę, że udało się nam znaleźć wspólne porozumienie i wielką radość, że spotkanie które kiedyś się pojawiło rozkwitło na wiele lat. Jako wolontariusz czuję też niepokój i ciekawość – jak potoczy się ten czas, czy w tym roku będzie nam dane znowu razem śmiać się, żartować, ale i złościć, gdy zajdzie potrzeba. Jako wolontariusz doświadczyłam wielu chwil dobrych i złych. W sercu i pamięci mam te dobre, bo to one dają siłę i pokazują jak wielka moc płynie ze szczerego spotkania dwóch osób.
Wolontariusz chce innym dać swój czas, chęci, podać pomocną dłoń, ale tak naprawdę sam czerpie też mnóstwo korzyści z bycia opiekunem, pomocnikiem, ziemskim aniołem stróżem osoby niepełnosprawnej. Sama czerpię dużo korzyści z czegoś, co niektórym wydaje się dziwne, niezrozumiałe, a czasem wręcz odrażające. Ktoś, kto tego nie doświadczy na własnej skórze nie zrozumie nigdy, jak można czerpać radość z pomagania komuś, niebrania za to pieniędzy, poświęcania swojego czasu, wakacji urlopu, wykonywania czynność, które czasem są krępujące. A jednak można… Uwielbiam patrzeć na uśmiechniętą buzię Lidzi, jak czasem przytuli się do mnie, pogłaszcze, gdy ja mam gorszy dzień. Uwielbiam radość i niepewność każdego dnia obozu – nieprzewidywalność oczekiwania na spotkanie z drugim człowiekiem – nie kaleką, niepełnosprawnym, inwalidą, ale Człowiekiem mającym swoje potrzeby, oczekiwania, emocje, humory. To jest mój osobisty klucz do sukcesu, jako wolontariusza – pamiętać w każdej chwili, że osoba, którą się opiekuję to Człowiek, ma prawo być wesoły i smutny, być zły i mieć humory jak każdy z nas…..
Siedem lat wspomnień, siedem lat przeróżnych chwil, siedem lat docierania się i ciągłego poznawania się, odkrywania siebie na nowo…. Zdobyte na wolontariacie doświadczenia na długo pozostaną w mej pamięci.
Wolontariuszka: Agnieszka Bańka
Artykuł powstał w ramach projektu "Wolontariat dla każdego-promocja i rozwój wolontariatu w Małopolsce"
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego