Minęło 20 lat od momentu, kiedy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych oraz uznała, że żadna orientacja seksualna nie powinna być przez nikogo traktowana jako zaburzenie. Od tego czasu wiele udało się zrobić na rzecz zrównania praw mniejszości seksualnych, jednak równie wiele pozostało jeszcze do zrobienia.
Kilka miesięcy temu prowadząc warsztat antydyskryminacyjny podczas jednego z ćwiczeń przezentowałem różne kategorie tożsamości społecznej. Kiedy pojawiła się kategoria „orientacja seksualna”, jedna z uczestniczek uznała tą kategorię za kontrowersyjną. Zastanawiający jest fakt, że za kontrowersyjny uznawany jest element tożsamości każdego żyjącego człowieka. Każdy z nas posiada przecież orientację psychoseksualną, choć nie wiedzieć czemu wiele osób zapomina, że orientacja heteroseksualna, którą posiada większość żyjących ludzi, również się do nich zalicza.
Ogólnie rzecz biorąc wyróżniamy 3 orientacje psychoseksualne:
1. Orientacja heteroseksualna to zaangażowanie psychoemocjonalne i pociąg seksualny do osób płci przeciwnej. Jest to orientacja dominująca i posiada ją ok. 90% społeczeństwa.
2. Orientacja homoseksualna to zaangażowanie psychoemocjonalne i pociąg seksualny do osób tej samej płci. Jest to orientacja mniejszościowa posiadana przez ok. 5-8% społeczeństwa.
3. Orientacja biseksualna to zaangażowanie psychoemocjonalne i pociąg seksualny zarówno do osób tej samej płci, jak i płci przeciwnej. Jest to orientacja mniejszościowa posiadana przez ok. 3-5% społeczeństwa.
Dodatkowo o uznanie za orientację psychoseksualną walczą osoby aseksualne, czyli takie, które nie odczuwają pociągu seksualnego do żadnej płci. Liczebność takich osób waha się w granicach 1-2% społeczeństwa.
Statystycznie rzecz biorąc mniejszości seksualne stanowią ok. 10% ogólnej populacji ludzkiej. Niektórzy powiedzą, że to zbyt mało, aby zrównywać ich prawa z prawami większości. Ale przełóżmy to teoretycznie na liczby bezwzględne: ludność Polski wynosi obecnie ok. 38 mln osób. Wynika z tego, że ok. 3,8 mln Polaków to osoby należące do mniejszości seksualnych. Dla porównania 3,9 mln osób mieszka obecnie w województwach dolnośląskim i opolskim, a w samej aglomeracji warszawskiej 3,5 mln. Jednym słowem, gdyby zebrać wszystkie osoby należące do mniejszości seksualnych w jednym miejscu zajęłyby obszar zamieszkania dwóch województw, a to oznacza, że wcale nie jest ich tak mało. Dodam jeszcze, że mniejszość niemiecka w Polsce liczy ok. 150 tys. osób, a posiada swoją reprezentację w polskim parlamencie.
Odezwą się zaraz głosy sprzeciwu, że niby żądam dla gejów miejsc w sejmie. Nic z tych rzeczy. Staram się jedynie pokazać, jak liczną grupą są mniejszości seksualne w Polsce i że ignorować się ich nie da. Bo przecież geje i lesbijki tak samo jak heteroseksualiści pracują zawodowo, płacą podatki, napędzają gospodarkę poprzez zakup różnego rodzaju produktów i usług. Tak samo jak heteroseksualiści przyczyniają się do rozwoju społeczno-gospodarczego naszego kraju. Tylko dlaczego tak wiele osób odpycha osoby nieheteroseksualne od siebie uznając że nie istnieją, lub nie powinny istnieć.
Wiele osób nieheteroseksualnych decyduje się na życie w ukryciu. Jednak udając heteroseksualistów, czyli osoby, którymi nie są, zużywają w ten sposób wiele energii, którą mogliby spożytkować zupełnie inaczej, lepiej. Aby móc się w pełni realizować zarówno na polu społecznym, zawodowym jak i prywatnym, trzeba wyjść z przysłowiowej „szafy”, czyli dokonać coming out-u i powiedzieć: „tak, jestem gejem/lesbijką, ale to między innymi dzięki mnie w Polsce żyje się lepiej. Ja również przyczyniam się do rozwoju kraju, w którym mieszkam.”
Jednak sama decyzja dotycząca coming out-u nie jest wcale decyzją łatwą. Niesie za sobą szereg trudnych chwil związanych z analizowaniem potencjalnych konsekwencji tej decyzji, których w żaden sposób nie da się przewidzieć. Według naukowców badających to „zjawisko” coming-out to proces składający się z kilku etapów. Pierwszym z nich jest uświadomienie i akceptacja własnej nieheteroseksualnej orientacji oraz związane z tym przemyślenia (tzw. faza osobista). Kolejny etap, to ujawnienie własnej orientacji przed osobami, które uważamy za najbliższe i dla nas ważne (tzw. faza prywatna). Trzecia jest tzw. faza publiczna i polega ona na otwartym mówieniu o własnej nieheteroseksualnej orientacji bez przeszkód i w każdej sytuacji. Ile czasu potrzeba aby przejść z jednego z tych etapów do kolejnego – tego nie da się zmierzyć. Każdy z nas indywidualnie mierzy się z własną tożsamością i sam decyduje, kiedy nadchodzi odpowiedni moment, aby przejść do fazy kolejnej. Niewątpliwie najtrudniejszym krokiem jest przejście z fazy osobistej do prywatnej. Jest to mur oddzielający indywidualne potrzeby jednostki od tego co ogólnie przyjęte za normę społeczną. Mur, który tworzą zadawane sobie codziennie pytania i wątpliwości dotyczące własnej tożsamości. Mur, który trzeba pokonać.
Niektórzy zapytają „po co ten cały coming out??” Przede wszystkim po to, aby nie trzeba było udawać kogoś, kim się nie jest. Większość osób nieheteroseksualnych do perfekcji opanowała sztukę udawania osób heteroseksualnych. Najczęściej używają takich form gramatycznych, na podstawie których odgadnięcie przez osoby trzecie płci partnera jest niemożliwe. Niektórzy nawet wchodzą w platoniczne związki z osobami płci przeciwnej tylko po to, aby ich prawdziwe ja nie zostało odkryte. Tyle tylko, że w pewnym momencie pajęczyna kłamstw staje się tak gęsta, że trudno stwierdzić, co tak naprawdę jest prawdą. A to właśnie poprzez ciągłe kłamstwo sprawiamy, że zarówno my jesteśmy nieszczęśliwi, jak i ci, na których nam zależy.
Jednak każda osoba, która myśli o wyjściu z ukrycia, musi się nad tym bardzo poważnie zastanowić. Nikt nie jest w stanie zmusić nikogo do podjęcia tej decyzji. Trzeba bowiem do niej dojrzeć samemu i samemu się na ten krok zdecydować. Mimo, że ujawnienie orientacji nieheteroseksualnej nie niesie za sobą żadnych sankcji prawnych, to strach przed konsekwencjami towarzyskimi i społecznymi jest nadal wyjątkowo duży, znacznie większy niż rzeczywisty ich rozmiar.
Pojęcia coming out-u nie należy mylić z pojęciem outing-u. Bowiem coming out to dobrowolne i przemyślane ujawnienie własnej orientacji nieheteroseksualnej będące długotrwałym i powolnym procesem. Outing natomiast to ujawnienie orientacji nieheteroseksualnej przez osobę trzecią najczęściej wbrew woli samej osoby nieheteroseksualnej. Oznacza to, że outing może nieść za sobą dużo bardziej negatywne skutki społeczne niż coming out. Wychodząc samemu z ukrycia mamy możliwość samodzielnego decydowania o tym, kto w jakiej kolejności powinien dowiedzieć się o naszej orientacji seksualnej. W przypadku outing-u osoba nieheteroseksualna nie ma na to wpływu, a co za tym idzie, może to być dla niej sytuacja wysoce niekomfortowa, choć w niektórych przypadkach bywa motywująca.
Patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń dochodzę do wniosku, że coming out jest swego rodzaju oczyszczeniem. Cała kombinatoryka związana z ukrywaniem własnej orientacji przed innymi sprawiała, że czułem się pełny złych emocji, co wiązało się z negatywnym nastawieniem do innych. Ponadto strach przed społecznym odrzuceniem dawał poczucie, że otaczająca rzeczywistość jest o wiele gorsza niż było naprawdę. Wyjście z ukrycia pozwoliło mi całą energię, którą wcześniej zużywałem w celu ukrycia własnej tożsamości, spożytkować w inny bardziej pożyteczny sposób. I choć po 10 latach „pierwszy coming out” i całe związane z nim „podchody” wydają mi się śmieszne, wtedy było to szalenie trudne, a nawet traumatyczne przeżycie. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że wszelkie obawy związane z brakiem akceptacji okazały się nieuzasadnione, a życie łatwiejsze.
Dlatego też uważam, że organizacja w Polsce jednego Dnia Coming out-u, podczas którego heteroseksualna większość pozna nieheteroseksualną mniejszość jako zwyczajnych ludzi takich samych jak oni, przyniesie więcej korzyści niż organizacja dziesięciu „Parad Równości”. Bo moim zdaniem nie o „paradowanie” tu chodzi, ale o normalne, zwyczajne życie.
Źródło: Radosław Bednarski