- Cyrk tradycyjny stał się aktualnie takim "chłopcem do bicia", bo tocząca się wokół problemu dyskusja jest mocno uproszczona i wiele osób nie dostrzega potrzeb środowiska, które funkcjonuje w ten sposób od bardzo dawna. Trzeba debaty z tymi ludźmi, żeby wypracować jakieś zmiany - mówi Joanna Reczek-Szwed, prezeska Fundacji Sztukmistrze. Lubelskie organizacje pozarządowe walczą, by zwierzęta zniknęły z aren cyrkowych.
– Cyrk tradycyjny stał się obecnie takim "chłopcem do bicia", bo tocząca się wokół problemu dyskusja jest mocno uproszczona i wiele osób nie dostrzega potrzeb środowiska, które funkcjonuje w ten sposób od bardzo dawna. Trzeba debaty z tymi ludźmi, żeby wypracować jakieś zmiany – mówi Joanna Reczek-Szwed, prezeska Fundacji Sztukmistrze. Lubelskie organizacje pozarządowe walczą, by zwierzęta zniknęły z aren cyrkowych.
Cyrk nowożytny wywodzi się od tresury zwierząt – prawdopodobnie dlatego wiele osób ciągle uważa, że tylko w takiej formie może być atrakcyjny. Dawniej występy człowieka wypełniały widzom jedynie przerwy między pokazami tresury i ujeżdżania koni. To właśnie im cyrki zawdzięczają m.in. okrągłą arenę. Z biegiem lat występy wzbogacano dopiero o inne formy w postaci występów klaunów, żonglerów czy różnego rodzaju przerywników.
Namiot nie jest kością niezgody
Jednym z najpopularniejszych obecnie wyobrażeń w naszym społeczeństwie jest kiepski cyrk o niskiej wartości artystycznej. Czasem podupadający, z brudnym namiotem, który jeździ z miasta do miasta. Nazwa "nowy cyrk" pojawia się krajach, które czują potrzebę rozgraniczenia tradycyjnego postrzegania od sztuki współczesnej. W Europie Zachodniej jest to już na tyle popularne i naturalne, że ta potrzeba w ogóle zniknęła. Cyrk jest dobrem narodowym dotowanym z pieniędzy ministerialnych np. we Francji. Podobnie w Niemczech – w każdym dużym mieście funkcjonuje Teatr Variete, a publiczność nie odbiera słowa "cyrk" negatywnie.
– W nowym cyrku nie stosujemy tresury zwierząt. Próbujemy też zaprezentować coś więcej niż tylko umiejętności człowieka. To nie jest zwykłe "tadam", bo artysta zrobił salto z zamkniętymi oczami lub przeżonglował 20 piłek. Istotny jest też przekaz, sposób i atmosfera. Bardzo często ukazujemy jakieś przesłanie, chociaż nie każda etiuda i nie każdy spektakl musi od razu opierać się na cierpieniu, miłości czy przemijaniu. Czasem wystarczy jedynie estetyczne i bardzo piękne przekazanie emocji. Wydaje mi się, że to już jest coś wartościowego, czego brakowało w tym typowym cyrku – wyjaśnia Joanna Reczek-Szwed, prezeska Fundacji Sztukmistrze.
Lubelska fundacja, poprzez szereg inicjatyw, stara się zmienić postrzeganie odbiorców, by w Polsce pierwsze skojarzenie z cyrkiem nie wiązało się już ze zwierzętami i tradycyjnym pokazem. W wielu miastach powstają co prawda festiwale uliczne, gdzie artyści mogą występować, jednak polska mentalność nie pozwala na nazywanie tego cyrkiem. Uliczne występy z żonglerką czy akrobatyką dla wielu są nadal zjawiskiem nienazwanym.
– Często spotykamy się z takim postrzeganiem, że nie ma namiotu, więc nie ma cyrku. A przecież nie chcemy od tego namiotu uciekać, bo to nie on jest tu kością niezgody. Nie należy upraszczać czy generalizować pewnych rzeczy. Pokazy artystów nowego cyrku to po prostu jego inna forma. Nie zamierzamy w żaden sposób deprecjonować umiejętności osób występujących w tradycyjnych cyrkach. Działamy w trochę inny sposób. Głośno mówimy, że zajmujemy się cyrkiem i nie zamierzamy uciekać od tego słowa – dodaje Joanna Reczek-Szwed.
Cyrk bez zwierząt
Jednym z najpoważniejszych problemów nie jest jednak nazwa, lecz obecność zwierząt na arenach cyrkowych. To właśnie z jej powodu od wielu miesięcy w polskich miastach toczy się batalia o rezygnację z tego typu widowisk. Jako pierwszy występy te otwarcie bojkotował Słupsk. W ślad za nim poszły również władze m.in. Warszawy, Wrocławia oraz Lublina.
– Wydaje mi się, że w cyrkach powinni prezentować się ludzie, którzy świadomie pokazują swoje umiejętności. Nie widzę uzasadnienia, by włączać w to zwierzęta, które przecież nie mogą decydować o swoim losie. Trzeba zwracać uwagę na to, że coś, co czasem nas śmieszy łączy się z cierpieniem i złym traktowaniem zwierząt. Nie bojkotujemy cyrków jako instytucji – chcemy tylko wykluczenia obecności, tresury oraz przetrzymywania zwierząt w złych warunkach – zaznacza Karolina Kochalska, koordynatorka lubelskiej grupy Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt – Viva!
Dzięki tym dążeniom powstała specjalna kampania oraz koalicja "Cyrk bez zwierząt", zawiązana przez grupę organizacji pozarządowych. Ich działania w Internecie śledzi ok. 50 tysięcy osób. Specjalną petycję o wprowadzenie ustawowego zakazu wykorzystywania zwierząt w cyrkach na terenie całego kraju podpisało prawie 30 tysięcy internautów.
– Nie widzimy estetycznego powodu czy potrzeby pokazywania zwierząt w cyrkach. Moim zdaniem to nie wprowadza zupełnie nic do wyrazu artystycznego i wartości tych widowisk. Obecność zwierząt nie jest w stanie pokazać emocji, cyrk jest piękny, niezwykły i wartościowy bez nich. Jako Fundacja Sztukmistrze mamy jednak świadomość, że problem obecności zwierząt w cyrku nie jest tak prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać – tłumaczy Joanna Reczek-Szwed.
Jak też zaznacza, największym problemem nie są tradycyjne cyrki jeżdżące, ale to, co siedzi w naszych głowach. W Polsce działa wiele grup zajmujących się żonglerką, akrobatyką czy diabolo, które są częściami składowymi nowego cyrku. Te środowiska unikają jednak mówienia o sobie w ten sposób. Czują się bardziej sportowcami lub tancerzami. Powodem może być właśnie próba ucieczki od negatywnego stereotypu postrzegania cyrków.
– Myślę, że cyrk tradycyjny stał się aktualnie takim "chłopcem do bicia", bo tocząca się wokół problemu dyskusja jest mocno uproszczona i wiele osób nie dostrzega potrzeb środowiska, które funkcjonuje w ten sposób od bardzo dawna. Trzeba debaty z tymi ludźmi, żeby wypracować jakieś zmiany. Forma jakiegokolwiek odgórnego zakazu nie rozwiąże problemu. To tak, jakby nagle powiedzieć szewcom, że od jutra nie mogą już robić jakichś butów. Ci ludzie muszą z czegoś żyć, a nawet ewentualna zmiana sposobu prowadzenia działalności nie nastąpi z dnia na dzień – mówi prezeska Fundacji Sztukmistrze.
"Gwałt na naturze i psychice każdego gatunku"
Początek wakacji to szczyt sezonu cyrkowego. W tym czasie lubelskie organizacje pozarządowe przygotowują szereg inicjatyw, którymi chcą zwrócić uwagę na problem obecności zwierząt na arenach.
– Cały czas zwracamy uwagę na akcje i bilety do cyrków rozdawane np. w szkołach. Staramy się interweniować w takich przypadkach. Ruszamy również z projektem filmowym, którym zamierzamy uświadamiać ludzi o problemie, jakim jest obecność zwierząt w cyrkach. Pojawi się tam m.in. głos naukowy, ale też inne osoby, które, mam nadzieję, dotrą do przedstawicieli różnych środowisk. Chęć zaangażowania wyraził już profesor Leszek Drozd z Wydziału Biologii i Hodowli Zwierząt na Uniwersytecie Przyrodniczym, który zajmuje się tą tematyką. Bardzo nam się spodobała jego wypowiedź, że "zwierzęta w widowiskach cyrkowych to gwałt na naturze i psychice każdego gatunku". Nagrane przez nas filmy pojawią się w Internecie, na wszystkich portalach zarówno walczących o prawa zwierząt, jak i fundacji zaangażowanych w tę sprawę. Wakacje to świetny moment, by mówić o problemie – zapewnia Karolina Kochalska, koordynatorka lubelskiej grupy Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt – Viva!
Joanna Reczek-Szwed zakochała się w cyrku dzięki niemieckim trenerom, których tłumaczyła na jednym z projektów cyrkowych w małej miejscowości na Lubelszczyźnie. Zaczęła wtedy jeździć na niemieckie konwencje żonglerskie, pracowała też w dwóch niemieckich cyrkach dziecięcych. Dzięki temu mogła poznać tamtejsze środowisko. Podobny sposób funkcjonowania zaczęła wdrażać w Lublinie i chciałaby, by cyrk był tak samo doceniany w Polsce jak na Zachodzie Europy.
– Staramy się budować markę nowego cyrku w Polsce. Robimy Żonglerską Lubelską Konwencję czyli zjazd miłośników nowego cyrku. Organizujemy też jedyny w Polsce Konkurs Etiud Nowocyrkowych Cyrkulacje oraz comiesięczne wieczory artystyczne Variete. Oprócz tego szereg warsztatów dla dzieci i dorosłych. W 2017 roku po raz drugi w naszym mieście odbędzie się Europejska Konwencja Żonglerska, czyli jedno z największych na świecie wydarzeń cyrkowych. W tym roku udało się nam też pozyskać środki na kampanię dotyczącą wizerunku nowego cyrku. Powstanie spot reklamowy, materiały dla gazet, zrealizujemy też kilka akcji np. w warszawskim metrze. Oprócz tego chcemy spotkać się z liderami środowisk cyrkowych z całego kraju, by rozmawiać o tym co i jak robimy, ale i uczyć się pozyskiwać środki czy pisać projekty. Z jednej strony musimy zmienić podejście odbiorców, ale powinniśmy też powalczyć o jakość tego, co prezentujmy – wyjaśnia prezeska Fundacji Sztukmistrze.
Joanna Reczek-Szwed wspomina też trasę po Polsce z jednym z niemieckich nowych cyrków. Pracowała wtedy tuż przy kasie, dzięki czemu miała bezpośredni kontakt z publicznością. Wielokrotnie zdarzało się, że ludzie pytali, jakie zwierzęta wystąpią. Rozczarowywały ich próby tłumaczenia, że artyści tworzą nowy cyrk, gdzie nie pokazują zwierząt. Wielu z nich zniechęcało się nawet i rezygnowało. Początkowo była tym zaskoczona, z czasem jednak – jak wspomina – zaczęła bardziej rozumieć cyrki tradycyjne. Skoro publiczność przychodzi do nich ze względu na zwierzęta, zapewne wiąże się to też z dużym dochodem. Robienie zdjęć dzieciom głaszczącym kozy czy lamy to duża część tego biznesu. Dopóki nie zmieni się nastawienie ludzi i ich oczekiwania względem cyrku, to sama sztuka cyrkowa długo jeszcze będzie drugorzędna.
– Proponowałabym wszystkim środowiskom walczącym o prawa zwierząt w cyrkach, by nie wylewać dziecka z kąpielą – zamiast banować i wytykać palcami "złe cyrki", wspierać i pokazywać alternatywę. Wspólnie walczmy o dobre imię cyrku nowego, a wtedy problem sam się rozwiąże. Są już w Polsce cyrki tradycyjne, które świadomie rezygnują ze zwierząt. Przecież ich utrzymanie i przewożenie jest dla właścicieli drogie, więc jeśli okaże się, że publiczność przyciągnie oferta pozbawiona tych elementów, to chyba nikt nie będzie na siłę wplatać zwierzaków w ofertę – mówi prezeska Fundacji Sztukmistrze.
Zysk staje się motywem przewodnim
Zdaniem Joanny Reczek-Szwed, cyrk stał się celem i wszyscy wiedzą, że zwierzęta są tam wykorzystywane i źle traktowane. A przecież nie wszędzie łamie się ich prawa. Znowu generalizujemy i upraszczamy ten problem. Dyskusja toczy się z pominięciem pewnego aspektu. Nie myślimy o ogrodach zoologicznych czy oceanariach, gdzie foki klaszczą i robią piruety. Przecież nie nauczyła ich tego matka natura, a ludzie. I publiczność takie widowiska wybiera. Tu rodzi się problem, bo nie jest to naturalne zachowanie. Podobnych przykładów znajdziemy mnóstwo, lecz właśnie cyrkowi dostaje się najbardziej.
– Aquaparki oraz ogrody zoologiczne często próbują kierować się ideą ochrony gatunków czy ratowania zwierząt. Ale możemy tam zobaczyć również te, które naturalnie nie żyją w naszych warunkach. Pamiętamy też, że pracownicy sprzedają bilety na występy lub możliwość wykonania pamiątkowych zdjęć, więc zysk staje się motywem przewodnim. Trudno mówić o jakiejkolwiek ideologii, kiedy zwierzęta są do różnych obiektów sprowadzane przez handlarzy. Jeśli chcemy je obserwować, nie musimy pozbawiać ich wolności dla uciechy widzów – do tego służą przecież podróże i odkrywanie pewnych miejsc, które są dla nich po prostu środowiskiem naturalnym. Na domiar złego w cyrkach zwierzęta się przebierane, ośmieszane i przetrzymywane w złych warunkach – to nas boli. Naszym zdaniem ich obecność na arenach nie jest w żaden sposób uzasadniona – tłumaczy Karolina Kochalska, koordynatorka lubelskiej grupy Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt – Viva!
Kluczowa jest również – jak dodaje – rola rodziców, którzy powinni uczyć dzieci szacunku do zwierząt, tak jak uczy się szacunku do innych osób. Warto wykluczyć bajki prezentujące krzywdzące zachowania i pokazać najmłodszym, że zwierzęta nie wykonują pewnych czynności jak ludzie i np. klaskanie czy odbijanie piłki nie sprawia im przyjemności.
– Wydaje mi się, że ta zmiana postrzegania i próby dojścia do kompromisu mogą potrwać bardzo długo. Z drugiej jednak strony po pięciu latach działania fundacji zrobiliśmy tak wiele w tej kwestii. Cały czas zastanawiam się, jak udało się nam tego dokonać. Szereg projektów, które na stałe wpisały się już w świadomość mieszkańców Lublina, również takie, które są rozpoznawalne w całym kraju. Wiemy, że ogólnopolskie środowisko cyrkowe nawet trochę nam tego zazdrości. Są już pierwsze osoby, które przeprowadzają się do Lublina ze względu na to, jak można się tu cyrkowo rozwijać. Mamy fajne środowisko, sale i sprzęt. Nie nastąpi rewolucja, ale jeśli przedstawimy atrakcyjną ofertę i ciekawe widowiska bez zwierząt, z czasem ich wykorzystywanie przestanie być potrzebne – mówi Joanna Reczek-Szwed.
Źródło: lublin.ngo.pl