Wolontariat, co podkreśla Ewelina Cichocka, wnosi w jej życie nowe wartości, pozwala dostrzec drugiego człowieka, jego pragnienia i emocje. Ludzie niepełnosprawni, z którymi od kilku lat współpracuje nauczyli ją pokory, pokazali, gdzie szukać szczęścia i jak je odkryć w sobie.
Ewelina Cichocka, pogodna, nieco nieśmiała i sympatyczna, młoda kobieta od trzech lat współpracuje z podopiecznymi Warsztatów Terapii Zajęciowej im. ks. Prałata Kazimierza Hamerszmita w Filipowie, prowadzonych przez suwalską Fundacji Rozwoju Przedsiębiorczości.
– Zaczęło się zupełnie przypadkowo. Zadzwoniła do mnie sąsiadka, że warsztaty poszukują kogoś na krótkie zastępstwo. Pytała, czy nie byłabym zainteresowana. Byłam, i owszem, ale jakże się bałam – opowiada Ewelina. – Nie bardzo wiedziałam, czy sobie poradzę, tym bardziej, że dotychczas nie miałam kontaktu z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie. Pamiętam szalone bicie serca i przerażenie, kiedy tam wchodziłam. Dziś uważam to za szczęśliwy zbieg okoliczności, wręcz zrządzenie losu.
Ich magiczny świat
Mówi, że tysiące razy przechodziła obok tego budynku i nie zdawała sobie sprawy, co kryją mury. Dopiero w momencie przekroczenia progu budynku mogła się przekonać, jak magiczne rzeczy dzieją się tam każdego dnia.
– Ludzie niepełnosprawni wystawiają sztuki teatralne, malują cudne obrazy, w których przekazują swoje uczucia i emocje, swój własny świat. Każdy z nas może do niego wejść i zrozumieć, wystarczy tylko chcieć – podkreśla. – Ja o niczym innym nie marzyłam. Czy mi się udało? Podopieczni warsztatów mają serca jak dzieci, są ufni i potrzebują zainteresowania. Widzą wszystko, potrafią wyczuć mój gorszy dzień, cieszą się razem ze mną, kiedy jestem szczęśliwa. Tak wiele się od nich nauczyłam. Czasem zastanawiam się, czy nie dostaję od nich więcej niż sama daję. Patrząc na nich, na to jak żyją, jak sobie radzą, nabieram pokory.
Justyna Kondracka, wicedyrektorka Warsztatów uważa, że Ewelina wniosła w to miejsce ciepło, życzliwość i spokój.
– Mówi, że to jej drugi dom, w którym tętni niesamowicie wciągające życie, panuje niezwykła atmosfera. Tworzą ją pełni życia podopieczni. Zawsze powtarza, że niepełnosprawność ma w sobie coś, co dla niej zdrowej, może być ogromną lekcją życia – przekonuje.
Pejzaż „emocjonalny”
Zastępstwo trwało dwa miesiące Ewelina prowadziła zajęcia w pracowni życia codziennego i plastycznej, pojawiała się wszędzie tam, gdzie potrzebna była jej pomoc.
– Potem już trudno było się rozstać. Zostałam i jestem wdzięczna wszystkim w warsztatach, że pozwolili mi tam być, czuć się potrzebną. Dzięki warsztatom wróciłam do malarstwa – dodaje – Jest jak odpoczynek, relaks po ciężkim dniu.
Dlatego na jej płótnach najczęściej gości pejzaż, jak go nazywa „emocjonalny”. Z przyjemnością realizuje też zamówienia swoich przyjaciół. Twierdzi nawet, że działają na nią mobilizująco.
– Wolontariat Eweliny to rozmowy, drobna pomoc w małych dla niej, a dużych dla podopiecznych warsztatów problemach, trzymanie za rękę zawstydzonej, a potrzebującej ciepła Irki. Pokazanie im, że to, co namalują jest piękne i ma sens, bo pochodzi z serca, jest stanem duszy – dodaje J. Kondracka. – Ewelina uczy naszych uczestników kontaktu ze sztuką, poprzez dobieranie kolorów, przeglądanie gazet, albumów ze sztuką oraz malowania na blejtramach, kartkach, materiałach. Stara się rozbudzić zainteresowanie również w tych, którzy nigdy nie sięgnęli po pędzle albo nie wierzą w swoje umiejętności.
Bezcenne wartości
– Podopieczni czują się z nią dobrze, dzięki niej osiągają sukcesy w konkursach plastycznych – dodaje Kondracka. – Praca z nimi to także „terapia” dla niej. Uważam, że wolontariat bardzo ją uszlachetnił, rozwinął. W czasach pogoni za pieniądzem, należy przypominać ludziom, że oprócz korzyści materialnych, istnieją ważne, bezcenne wartości. Niestety, często o nich zapominamy, Ewelina pamięta.
Otwarta na ludzi
Ewelina jest mamą 7-letniej Natalii i 5-letniego Wiktora. Z mężem Piotrem prowadzą gospodarstwo rolne, specjalizujące się w produkcji mleka. Mieszkają w pięknym zakątku Suwalszczyzny nad jeziorem Rospuda.
– Mam czterech braci, ale żaden nie zdecydował się na przejęcie gospodarstwa po rodzicach. Ja też nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Rodzice nie naciskali na nas, zdawali sobie sprawę, jak trudny, odpowiedzialny i wymagający jest to zawód – opowiada Ewelina. – Ponadto marzyło mi się malarstwo, rysunek. Zdecydowałam się na studium plastyczne w Warszawie, bo na studia chyba zabrakło mi odwagi. Starałam się nie obciążać budżetu rodziców i utrzymywałam się sama. Byłam nianią, zajmowałam się też sprzątaniem mieszkań. Mogłam sobie pozwolić na obcowanie z kulturą i sztuką. To w dużym stopniu wpłynęło na kreowanie siebie i kontakt z ludźmi, otworzyłam się na nich. Ale często przyjeżdżałam do domu. Bardzo tęskniłam, brakowało mi rodzinnej atmosfery i krajobrazu Suwalszczyzny.
Zapytana o szczęście, Ewelina twierdzi, że ono jest na wyciągnięcie ręki.
– Bo dla mnie szczęście to stabilizacja uczuciowa, to śmiech moich dzieci biegających boso po trawie, to obecność moich bliskich. To też możliwość podarowania czegoś od siebie drugiemu człowiekowi – wylicza. – Marzę, aby moje dzieci wyrosły na dobrych, wrażliwych ludzi i odkryli szczęście w sobie.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)