Szkoła, kościół, klub sportowy, rada osiedla i patrol sąsiedzki – wszyscy korzystają z pracy społecznej i ofiarności publicznej. Mimo kryzysu Irlandia od kilku lat notuje największą w Europie liczbę filantropów i wolontariuszy obydwojga płci. Jak to robi?
W dzień św. Patryka irlandzka reklamówka zachęca do tego, żeby być tego dnia dumnym. Choćby z wyników World Giving Index – przez ostatnie pięć lat Irlandia pozostaje na pierwszym miejscu w Europie pod względem dobroczynności, liczby wolontariuszy i osób bezinteresownie pomagającym obcym osobom.
Zaglądamy do Stradbally, małego irlandzkiego miasteczka na zachodzie, 100 km od Dublina. Stradbally (którego celtycka nazwa oznacza nomen omen „jedną ulicę”) ma 1500 mieszkańców i na gigantycznym, zielonym pastwisku nieopodal organizuje jeden z największych w Europie festiwali muzycznych – Electric Picnic. Na co dzień w Stradbally organizują się mieszkańcy. Szkoła, kościół, klub sportowy, osiedle mieszkaniowe – wszyscy mają wolontariuszy i korzystają z ofiarności lokalnej. Olivia, była policjantka i przewodnicząca komitetu komunijnego w kościele twierdzi, że 80% mieszkańców świadczy w ciągu roku jakąś pracę społeczną. Jeśli pomieszkać w Stradbally przez rok – jest sporo okazji.
Klub sportowy zbiera w Tesco
Dzień św. Patryka to pełnia sezonu sportowego. Na podmokłych boiskach ćwiczą zawodnicy i zawodniczki od lat czterech – grają w nogę, irlandzki football, hokeja na trawie i hurling. Zajęcia organizuje Gealicki Związek Lekkoatletyczny, najstarsza organizacja sportowa w Irlandii. Mieszkająca w Irlandii Marta, tłumaczka, kilka lat temu zapisała na piłkę nożną 4-letnią wówczas córkę.
– Członkostwo w klubie kosztuje tylko 5 euro rocznie, ale na otwarcie sezonu dostaliśmy SMS-a, że dzieci potrzebują strojów, więc klub organizuje zbiórkę pieniędzy. GAA poprosiło każdego z rodziców, żeby zadeklarował, kiedy może zbierać pieniądze.
Zbiórka odbywała się w Tesco, rodzice mieli poświęcić minimum godzinę na pakowanie zakupów przy kasach w zamian za datek.
– W pierwszym odruchu zastanawialiśmy się, dlaczego po prostu nie poproszą rodziców o zrzutkę. Odbyliśmy też debatę, czy w ogóle iść i jak to znieść „z godnością” – śmieje się Marta. – Ważne, że dostaliśmy jasne instrukcje. I koniec końców było to bardzo przyjemne doświadczenie. GAA zebrał dzięki nam wszystkim ponad 2000 euro. Nie dalibyśmy rady uzyskać tej kwoty od rodziców.
Kluby GAA decydują się na różne formy zbiórek albo wolontariatu. Nie zatrudniają np. trenerów sportowych – młodszych trenują doświadczeni zawodnicy albo któreś z rodziców-wieloletnich graczy i członków GAA.
Szkoła prosi rodziców
Jeśli to październik, to prawdopodobnie dostaniemy list ze szkoły. Z licznymi propozycjami zaangażowania. Między innymi do udziału w programie „Reading palls”.
– Przez cały rok przychodzimy do szkoły dwa razy w tygodniu, żeby dzieci czytały nam na głos. Jest ich w klasie za dużo, żeby wszystkie czytały Ms. Hanlon, naszej nauczycielce – opowiada Marta. – Przychodzi więc około pięciorga rodziców, czasem starsze rodzeństwo, siadamy w kąciku sali i słuchamy. Do odsłuchania jest ok. piątki od cztero- do siedmiolatków każde po trzy minuty.
Pod koniec roku, dyrektor szkoły, Padraig Ashe, zaprasza rodziców na kawę i ciasto, żeby ocenić, jak projekt się udał. Ashe twierdzi, że w programie nie chodzi tylko o naukę czytania. Program ma dzieci motywować do czytania, a także uspołeczniać i budować pewność siebie (przez kontakt z kilkorgiem obcych osób w ciągu jednego semestru).
Rodzice sprzedają losy
Jeśli to nadal jesień, to szkoła zaprasza na „WOW – Walk on Wednesday”. Całoroczne piesze wycieczki do szkoły mają zachęcić dzieci do spacerowania.
– Dzieci idą wspólnie z kilku punktów zbiórek – opowiada Belinda, mama 7-letniej Aofie. – Rodzice dowożący dzieci z innych miejscowości mogą je dowieźć tylko do punktu zbiórki, na wjeździe do Stradbally. Tam odbierze je kilkoro rodziców-wolontariuszy. W ładny słoneczny dzień idzie w kolumnie nawet dwadzieścioro dzieci.
Starsze dzieci wymyśliły też, żeby za każde przejście do szkoły dziecko dostawało żeton. Oprócz nagrody „złotych butów”, klasa, która zbierze najwięcej dostaje dzień wolny w parku.
Jeśli to grudzień, szkoła zorganizuje zbiórkę. Każda rodzina dostaje pakiet dziesięciu losów na loterię. Po dwa euro każdy. Może samodzielnie kupić cały pakiet, sprzedać rodzinie albo nieznajomym.
– W zeszłym roku trzy mamy ustawiły stolik przed supermarketem – przypomina sobie Marta. – Losy rozeszły się w dwie godziny.
Nagrody w loterii sponsorują lokalni przedsiębiorcy. W grudniu 2013 do wygrania były koszyki ze słodyczami, zabawki, wizyta u fryzjera, voucher na masaż i szynka świąteczna ufundowana przez miejscowego rzeźnika. Szkoła zebrała 6000 euro. Było na remont i modernizację.
Rodzice małych dzieci mogą zaangażować jeszcze przed etapem szkoły. Na przykład w „parent and toddler group” – grupie zabawowej. Jedno spotkanie – jedno euro. Na kawę i herbatę. Salki użycza kościół. Zabawki darowują rodzice.
– Byłam sekretarz naszej grupy – wspomina Marta – co oznaczało, że zbieram euro od osoby i kupuję kawę, jak się kończy. W sumie, jak Elena była mała, pracowałam społecznie kilka godzin miesięcznie.
Mieszkańcy sprzątają The Glebe
Osoby bez dzieci mogą zaangażować się w pracę na rzecz osiedla. Społeczna rada osiedla The Glebe (48 domów, ok. 250 mieszkańców) też wysyła listy. Nowy mieszkaniec jest w liście witany, ale jeśli to wiosna dostaje też rękawiczki robocze. Raz w roku trzeba osiedle wysprzątać, więc organizowany jest z tej okazji wiosenny czyn społeczny. Frekwencja dopisuje. O trawniki i naprawy dba wynajęta złota rączka, na którego trzeba się zrzucić. Rada wyceniła, że potrzeba 300 euro rocznie i organizuje osiedlowy wieczór quizowy: 10 euro od stolika.
Od kilku lat w radzie osiedla jest Frances, energiczna fryzjerka, mama trójki dzieci. To ona wymyśliła festyn. Wynajmuje się dmuchany zamek (zostają na niego pieniądze z wieczoru quizowego), mieszkańcy przynoszą kanapki i robią użytek z trawiastego pola rozpościerającego się w samym sercu The Glebe.
"Ruszyło nas"
Olivia społecznie pracuje również w kościele. Pierwszą komunię organizuje – praktycznie w całości – komitet społeczny. Przygotowuje dzieci, pilnuje porządku i logistyki, stroi kościół, organizuje prace chóru (który oczywiście też jest społeczny).
Syn Olivii, Peter, ma zespół Aspergera, więc Olivia jest aktywną wolontariuszką i członkinią LOFFA – lokalnej organizacji na rzecz osób z autyzmem. Spotyka się z innymi rodzicami, lobbuje w irlandzkim NFZ na rzecz korzystniejszych rozwiązań, organizuje albo uczestniczy w zbiórkach. W dzień św. Patryka organizują bieg rodzinny – wpisowe pięć euro. Uczestnicy dostają koszulki, a po biegu plastikowy medal. Zbierają kilka tysięcy euro rocznie.
– Co sprawia, że jesteśmy tacy solidarni? – zastanawia się Olivia. – Bo jesteśmy młodym narodem i społeczeństwem z trudnymi doświadczeniami. Silne więzi, szczególnie w okresie wielkiego głodu, pomagały nam przetrwać. Poza tym, Irlandia, poza kilkoma dużymi miastami, składa się głównie z małych społeczności, w których więzi są bardzo ważne. Życie koncentruje się wokół kościoła, szkoły i klubu GAA, które otwarcie apelują o wsparcie, więc łatwo się zaangażować.
– Po zbiórce w Tesco mieliśmy poczucie, że zrobiliśmy coś naprawdę dobrego – wspomina Marta. – A jak pierwszy raz poszłam na „reading palls”, to stało się oczywiste, że zareagujemy na list z prośbą o zrobienie czegoś na rzecz osiedla. Z mieszkańcami Stradbally zaprzyjaźniłam się podczas sprzątania i spotkań grupy zabawowej. Nie dość, że przestaliśmy być dla innych „tą parą obcokrajowców”, to jeszcze w ogóle staliśmy się bardziej ofiarni – ponieważ praca na rzecz szkoły czy klubu jest już oczywista, to wpłacamy jeszcze na Oxfam.
Źródło: inf. własna ngo.pl