Wolontariusz Fundacji „Potrafię Pomóc” jedzie z Wrocławia do Ukrainy
Zaledwie tydzień po rozpoczęciu wojny do Ukrainy wyjechał wolontariusz Fundacji „Potrafię Pomóc” – Maciej Nastaga. W ciągu dwóch tygodni z terenu Ukrainy do polskiej granicy ewakuował 320, wiele z nich – z niepełnosprawnościami, z trudnościami w poruszaniu się, matki z malutkimi dziećmi – osoby zbyt słabe, by tę drogę pokonać samodzielnie. W drodze powrotnej przewoził dary. Wykonał prawie 20 kursów busem – około 5000 kilometrów. Na chwilę wrócił do Polski, by zmienić samochód na większy, bo chce i może pomóc jeszcze więcej.
Fundacja „Potrafię Pomóc”, dzięki własnym funduszom i wsparciu darczyńców, kupiła busa, który będzie mógł zapewnić transport dla około 35 osób równocześnie. Maciej planuje wyruszyć z Wrocławia w stronę Ukrainy już we wtorek, 29 marca.
Maciej Nastaga opowiada o swoich doświadczeniach w Ukrainie
3 marca 2022 roku, zaledwie tydzień po rozpoczęciu wojny, wyruszyłem do Ukrainy naszym fundacyjnym busem. Wcześniejsze zbiórki najpotrzebniejszych artykułów pomocowych dla ludności z Ukrainy przyczyniły się do tego, że nasz „bus do zadań specjalnych” był wypełniony po dach artykułami higienicznymi, pampersami, lekami, środkami opatrunkowymi, żywnością o długim terminie przydatności. To co zobaczyłem i usłyszałem na granicy, zostanie w mojej głowie już do końca. Przed wyjazdem oglądałem różne przekazy w TV, lecz ludzka tragedia, widziana z bliska, na żywo, potrafi rozmiękczyć nawet największego twardziela.
Do Lwowa dotarłem w nocy, kilka godzin po rozpoczęciu „godziny policyjnej”. Pięć godzin snu, szybka pobudka i pierwszy kontakt z uchodźcami. Jadąc do Ukrainy próbowałem zwizualizować sobie plan działania, kontakt z uchodźcami, metodykę postępowania. Na pozór łatwa sprawa. Tak – na pozór. Kilka pierwszych minut obcowania z kobietami i ich dziećmi pokazało mi, jak bardzo się myliłem. Zobaczyłem zlęknionych ludzi, płaczące dzieci oraz pożegnania z mężami, partnerami, chłopakami. Te obrazy „trawiłem” jadąc na granicę, starałem się zrozumieć sytuację. Przyjechałem z kraju, gdzie wojna jest znana z kart historii, nigdy jej nie doświadczyłem, a tutaj widzę rodziny, które mogą się już nigdy nie zobaczyć – mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat muszą zostać na miejscu z uwagi na możliwość powołania do ukraińskiej armii.
Pierwszy przewóz uchodźców ze Lwowa na granice w Korczowej – 4 marca o godzinie 6.30, temperatura odczuwalna około – 14 stopni. Nasz „bus do zadań specjalnych” formalnie może zabrać 9 osób, w tym kierowcę, lecz nieformalnie do 20! Jedziemy, cisza w samochodzie, próbuję przez wewnętrzne lusterko, raz po raz zaglądać w oczy moich pasażerów, wyczytać, o czym myślą, gdzie są, czy w samochodzie, który wiezie ich do lepszego, a przede wszystkim bezpiecznego życia, czy też w swoim mieszkaniu, które zostało zbombardowane? Bywają momenty, że nasze spojrzenia się spotykają i przez te kilka sekund pada grad pytań. Jak będzie tam w „Polszczi”, co stanie z moimi dziećmi, jak ja tam przeżyję, czy ktoś mi pomoże? Przy trzecim, czwartym kursie na granicę staram się wejść w jakąś interakcję, włączyć radio, dzieciom dać słodycze, czy też udostępnić możliwość naładowania smartfonu. Uczę się. W samochodzie zawsze mam koce, śpiwory, które rozdaję na granicy moim pasażerom. Często są zdziwieni – po co? Kiedy pokazuje im długość kolejki i mówię, ile godzin będą stali, szybko przystają na moją prośbę (średni czas przekroczenia granicy pieszo około 18 – 20 godzin, samochodowy około 4 – 5 dni). Wracając zabieram dary oraz mężczyzn, którzy wracają z różnych miejsc na świecie, aby bronić swojej Ojczyzny.
Nawiązujemy kontakt z Ukraińskim Czerwonym Krzyżem, mamy przekazać im medykamenty, środki opatrunkowe, leki przeciwbólowe. Miejsce spotkania – Winnica, oni jadą z Kijowa. Plany przeładunku zmienia ostrzał rakietowy lotniska pod Winnicą, spotykamy się na obrzeżach miasta. W trakcie przekazywania darów, alarm lotniczy, nasi koledzy z UCK – przyzwyczajeni, pracy nie przerywają. My – delikatnie rzecz biorąc – rozglądamy się po niebie. Droga powrotna do Lwowa: zabieramy 10 osób, liczne korki ciągnące się po 40 km. Pomimo, że nasz bus należy do pojazdów uprzywilejowanych – ze względu na to, że świadczymy pomoc humanitarną – i rzadko stoi w korkach, to skala zmotoryzowanych uchodźców, jaką widzimy w drodze powrotnej, powala. Przychodzi nam z pomocą policja i eskortuje, przez bez mała 40 km. Wróciliśmy na bazę, 16 godzin za kółkiem, ale szczęśliwi, że mogliśmy pomóc, padamy. Ranek – szybka kawa i w drogę na granicę, musiałem chwilowo zostawić pięć osób, pojadą drugim kursem, ładowność naszego busa po raz kolejny przekroczyła wszelkie normy. W tym dniu zabieraliśmy też ludzi z dworca we Lwowie. Gigantycznie długie kolejki do kas biletowych, zabieram 17 osób i na granicę. I tak codziennie.
Wróciłem na chwilę do Polski: wymieniam samochód na większy, na taki, którym przewiozę więcej darów i więcej ludzi.
Źródło: Fundacja "Potrafię Pomóc" na rzecz Dzieci Niepełnosprawnych z Wadami Rozwojowymi