To historia o tym, czym wolontariat pracowniczy nie jest. I o konsekwencjach zbytniego zainteresowania wizerunkiem, nie człowiekiem.
Co to w ogóle jest wolontariat pracowniczy? Czym różni się od
zwykłego wolontariatu? I dlaczego pojęcie to staje się w Polsce
coraz popularniejsze?
Najprościej mówiąc – wolontariat pracowniczy jest formą
wolontariatu, którą stymuluje i organizuje (przynajmniej do pewnego
stopnia) pracodawca. Działania te związane są z ideą społecznej
odpowiedzialności i społecznego zaangażowania w biznesie. Na
przykład pracownicy firmy Z (nie będzie kryptoreklamy) w ramach
wolontariatu pracowniczego w świetlicy środowiskowej, uczą dzieci z
ubogich rodzin obsługi komputerów, które firma Z im zasponsorowała.
Zatem oprócz wkładu finansowego (w postaci komputerów) firma Z
"oddaje" również do dyspozycji swoich pracowników, ich czas wolny,
wiedzę i zapał. Pracownicy spełniają się społecznie w pomocy innym,
a firma (w tym przypadku jest to skutek uboczny) zyskuje pozytywny
wizerunek.
Skoro wiemy już, czym wolontariat pracowniczy jest, to dowiedzmy
się teraz, czym on nie jest. Otóż firma farmaceutyczna Glaxo Smith
Kline (GSK) zapragnęła „pobawić się” w taką działalność. W skrócie
chodzi o to, że (w ramach wolontariatu pracowniczego) postanowiła
odmalować dwa pokoje w domu pomocy, który wspiera dziewczęta i
kobiety w trudnej sytuacji życiowej. Mieszkanki poodsuwały meble,
posprzątały, przygotowały się i oczekiwały na przybycie
wolontariuszy ze wspomnianej firmy farmaceutycznej.
Wolontariat ten miał się odbyć w ramach kilkudniowej konferencji
tejże firmy i trwać 3-4 godziny. Najpierw zgłosiło się prawie stu
pracowników. Jednakże im bliżej konferencji, tym liczba chętnych
spadała. W przeddzień długo oczekiwanego przez mieszkańców „eventu”
zostało tylko sześciu chętnych. W końcu nie przyszedł nikt.
Mieszkanki z powrotem wniosły meble do pokojów, pochowano plakaty
mające przywitać wolontariuszy oraz skromny poczęstunek dla nich.
No cóż – przyjdą następnym razem. Może na międzynarodowy dzień
wolontariusza?
Jak do tego doszło? Kto zawinił? Jak to możliwe, że ludzie na co
dzień odpowiedzialni za tak ważne sprawy (ale biznesowe),
menedżerowie, kierownicy, koordynatorzy itp. nie byli w stanie
wygospodarować maksymalnie 3-4 godzin (tyle miał trwać ten event) i
zrobić czegoś banalnie prostego, jak pomalowanie dwóch pokoi dla
ludzi, którym los napisał tak trudny, życiowy scenariusz?
Mieszkańcy domu pomocy o którym mowa to w większości kobiety i
dziewczęta – ofiary przemocy – bite, gwałcone, zmuszane do
prostytucji, uzależnione od szeroko pojętych środków
odurzających.
Przeszły przez piekło i w większości udało się im z tego piekła
wydostać. Dla nich takie malowanie ścian, w obrębie wolontariatu
pracowniczego, to nie tylko „event”. To coś znacznie więcej. To
poczucie, że ktoś chce im pomóc, że są dla kogoś ważne. Zwłaszcza,
że tym kimś jest człowiek odnoszący sukces zawodowy, wspinający się
po szczeblach kariery, której one prawdopodobnie nigdy nie
doświadczą. Ten ktoś miał przyjść i zrobić coś dla nich. Coś
prostego, ale wielkiego. Coś bardzo ważnego.
Firma GSK nie czuła się winna. Potraktowała wolontariat
pracowniczy jako „ot takie sobie zajęcie fakultatywne”,
nieobowiązkową część konferencji, zabawę. Coś na wzór gry
miejskiej, zwiedzania, wieczornego piwa na rynku, przerwy kawowej.
Pracownikom będzie się chciało iść albo nie. Jeśli nie pójdą – nic
się nie stanie. A jednak stało się. Oprócz tego, co stało się w
sercach mieszkańców – stało się coś jeszcze.
Pozytywny wizerunek Glaxo Smith Kline w organizacjach
pozarządowych stanął pod wielkim znakiem zapytania. Dopiero to
poważnie przeraziło firmę - wizerunek! Co tam człowiek i jego
nadzieje – liczy się to, w co wkładamy mnóstwo pieniędzy na różnego
rodzaju specjalistów. Wizerunek! Po tym straszaku (który
wystosowała biorąca udział w evencie organizacja pozarządowa) firma
GSK zobowiązała się wynagrodzić mieszkańcom ten „nietakt" przy
„następnej okazji”. No cóż – naiwnie trzymamy ich za słowo.
A teraz czas na morze słów „może”. Otóż może, gdyby pracownicy
firmy GSK wiedzieli, jak wielkich przygotowań ze strony mieszkańców
domu pomocy wymagał ten event wolontariatu pracowniczego. Może
gdyby na konferencję przybyli wszyscy ci pracownicy, którzy
zadeklarowali się wcześniej wziąć udział w wolontariacie. Może
gdyby poprzedniego dnia konferencji pracownicy nie popili i chciało
im się wstać rano (o dziesiątej!) na malowanie ścian.
Może gdyby koordynatorzy firmy GSK (a było ich wielu) bardziej
zmobilizowali swoich pracowników do tego wolontariatu, opowiedzieli
im, co i dla kogo będą robić. Może gdyby pogoda była lepsza, łóżka
hotelowe wygodniejsze, a „syndrom dnia poprzedniego” nie aż taki
silny. Może wtedy nie stałoby się to, co się stało. Może.
Na koniec chciałabym tylko – całkiem charytatywnie - dać pewną
radę firmie Glaxo Smith Kline. Jesteście firmą farmaceutyczną.
Branża farmaceutyczna boryka się z wielkim problemem wizerunkowym
(z racji charakteru tejże branży). Jeśli ktoś miałby decydować się
na wolontariat pracowniczy (i jego promowanie) – to przede
wszystkim Wy. Zatem dbajcie o swój wizerunek np. za pomocą
wolontariatu pracowniczego – to się świetnie sprawdza (to że komuś
przy tym pomożecie i wywołacie na jego twarzy uśmiech, cóż zdarza
się, skutek uboczny), ale róbcie to świadomie, rozsądnie i nie w
charakterze rozrywki fakultatywnej dla pracowników!