Moja organizacja ma biuro w mieszkaniu członka zarządu. Ma też siedzibę, gdzie prowadzi działania, ale w innej dzielnicy, więc z powodu rejonizacji wszelkich urzędów, obowiązku pilnowania papierów i konieczności stałego do nich zaglądania, członek zarządu odpowiedzialny za to, czyli ja, użyczyłam memu stowarzyszeniu przestrzeni na biuro.
Dlatego ja odbieram listy polecone. Zwykle daje
się dowód, adres się zgadza, więc list się dostaje. Ale od niedawna
ta prosta, choć wyczekana w kolejce sytuacja, skomplikowała się
nieco. Nie wiem, czy do urzędów doszła tajemnicza wytyczna,
nakazują kontrolować, czy uprawniony organ odbiera faktury
przysyłane poleconym przez Castoramę. Nie wiem, czy to element
walki ze sprzedażą internetową, przez którą poczta, podobno
(czytałam w gazecie), ponosi straty. Może to sprawa obywatelskiej
czujności pocztowych pracowników, którzy też tropią
nieprawidłowości w organizacjach pozarządowych. Naprawdę nie wiem,
bo i się dowiedzieć nie ma od kogo.
Od paru miesięcy, by list odebrać, muszę
wykazywać się KRS-em, choć gdy paczkę odbieram z firmy kurierskiej,
tych ceregieli nie ma, bo adres się zgadza i osoba przyjąć się
zgadza, i to wystarcza. Noszę więc wymiętoszony wyciąg z KRS-u w
torebce, razem z pieczątkami: stowarzyszenia i imienną, by wymogom
odebrania przesyłki pocztowej sprostać.
Lecz dziś niespodzianka: żądania rosną i pani
asystent okienka pocztowego, po minutach paru wnikliwego oglądania
KRS-u, stwierdza: nieważny jest. WIEM TO. KRS ważny jest tylko trzy
miesiące. – Jak to trzy miesiące? Na jakiej podstawie prawnej?
Gdzie jest przepis, który mówi, jak długo ważny jest odpis z KRS? –
pytam. Gdzie przepis, nie wiedziała, ale listu nie dostałam. – To
proszę mi wypłacić 30 złotych, pójdę do Sądu po nowy KRS,
przedstawię poczcie, i list odbiorę – zaproponowałam – i się będę
zgłaszać po 30 złotych co kwartał. Przyznam, chytrze liczyłam, że
argument finansowy zwycięży. Zwyciężyła jednak ludzka życzliwość
koleżanki z okienka obok :– Daj spokój, wydaj ten list, ta pani
zawsze tu przychodzi.
Uśmiechnęłam się, podziękowałam. Dziś mi się
udało. A jak życzliwej pani nie będzie? Czy roszczenia będą się
nasilały? Czy będziemy musieli we dwoje [bo reprezentację mamy
dwuosobową, co stoi jak wół w KRS-ie] odbierać listy na
poczcie?
Niepokój się zalągł i przeczucie przyszłych
komplikacji. I jeszcze te myśli, co nie dają spokoju: co siedzi w
ludziach, że gdy dać im tę odrobinę władzy, że mogą nam na coś
pozwolić lub czegoś zabronić, to budzi się w nich demon kapo – choć
w skali mniejszej i niegroźnej. Dlaczego pragnienie władania,
choćby listem poleconym, ma smak tak słodki, że warto się
sprzeniewierzyć obowiązkowi bycia uprzejmym urzędnikiem? Czy to
strach przed odpowiedzialnością i postawa „robię tylko to, co
nakazują mi przepisy”, czy też przyjemność, jaką daje nam
decydowanie o losie innych?
Źródło: inf. własna