Wirtualna puszka coraz bardziej opłacalna. O crowdfundingu po polsku
Klasyczna puszka na datki może już niedługo odejść w niepamięć. Organizacje pozarządowe nadążają za technologiami i coraz częściej szukają wsparcia w internecie. Crowdfunding, czyli fundowanie społecznościowe zwyczajnie się opłaca, a portale, które je umożliwiają biją kolejne rekordy popularności. Co decyduje o powodzeniu takich portali, jak Polak Potrafi, Zrzutka czy Się Pomaga?
Portalom crowdfundingowym w Polsce z początku łatwo nie było. Jak to często bywa, znalazły się kruczki prawne, które utrudniły życie ich założycielom. W 2012 roku, kiedy publiczne zbiórki w internecie zaczęły odbijać się szerszym echem w mediach, mogło się wydawać, że zawrotna kariera nowego sieciowego trendu będzie boleśnie krótka. Media społecznościowe zawrzały po ujawnieniu propozycji nowelizacji prawa. – Za pomocą serwisów, takich jak kickstarter.com czy indiegogo.com zbierane są rokrocznie setki milionów dolarów. W Polsce chcąc pozyskać od internautów finansowanie na rozwój start-upu, wydanie książki, organizację imprezy dobroczynnej czy dalsze prowadzenie bloga będziemy potrzebowali każdorazowo zgody ministra Boniego – komentował Piotr Trudnowski z Fundacji Republikańskiej.
Zmieniające się prawo
Regulacje, dotychczas w ogóle niebiorące pod uwagę możliwości crowdfundingu w internecie, w swojej nowej wersji miały według internautów dać urzędnikom pełną kontrolę i uniemożliwić rozwój zrzutek. Głos podnieśli między innymi autorzy portalu histmag.org, wcześniej oskarżeni o nielegalną zbiórkę: – Wyobraźmy sobie grupę studentów historii, chcących założyć forum internetowe dla kolegów z wydziału. Prowadzenie takiego serwisu związane jest z opłatami, np. za serwer. Inicjatorzy proszą więc użytkowników o wsparcie na łamach swojego forum. I tym samym łamią prawo, ryzykując karę grzywny i przepadek zebranych w ten sposób środków. Aby to zrobić legalnie, w myśl przepisów należałoby zwrócić się z wnioskiem do ministerstwa z prośbą o zezwolenie na przeprowadzenie zbiórki publicznej i spełnić kilka ustawowych warunków formalnych.
Idąc dalej – na zgody się czeka, a internet czekać nie lubi. Administratorzy serwisu wreszcie zostali uniewinnieni, a portale crowdfundingowe działają nadal – w wielu przypadkach odnotowując spektakularne sukcesy. Bo Polak – nomen omen – potrafi, i zawsze znajduje furtkę. Wyjściem z sytuacji okazało się zaoferowanie fundującym podarku w zamian za wsparcie finansowe danej akcji. W ten sposób według ustawodawcy wcale się nie zrzucamy. De facto jesteśmy kupującymi towar, który oferuje nam organizacja czy osoba szukająca wsparcia w internecie.
Do dziś właśnie tak radzi sobie większość internetowych serwisów zrzutkowych, w tym bodaj najpopularniejszy, czyli Polak Potrafi. Jednak w ubiegłym roku nadeszła zmiana przepisów, przyjęta przez internautów o wiele przychylniej niż poprzednie propozycje urzędników. Nowe regulacje ułatwiły szczególnie zbiórki charytatywne i wsparcie projektów non-profit. Dzięki temu do metaforycznego kapelusza z łatwością można było wrzucić kilka miedziaków wspierających na przykład kupno wózka inwalidzkiego czy finansujących akcję społeczną. Bo crowdfunding w Polsce wciąż kojarzy się przede wszystkim z finansowaniem szalonych pomysłów podróżniczych czy wydarzeń kulturalnych. A nowe zapisy znosiły ograniczenia i pozwalały na zrzutki bez pytania o zgodę. A więc dodatkowe fanty dla wspierających – mimo że wartościowe pod względem promocyjnym – nie są już konieczne, co maksymalnie obniża koszty akcji zbiórkowych. Nie trzeba było długo czekać, by pojawiły się pierwsze „success stories”. Również w Lublinie. Internet znosi wiele ograniczeń, a jego wszędobylskość ułatwia wiele rzeczy. Puszkę, z którą kiedyś można było stanąć na placu Litewskim, zastępuje dziś konto na odpowiednim portalu. W ten sposób świetnie radzą sobie tak organizacje pożytku publicznego, jak również przeciętni internauci, którzy dzięki sile internetu mogą przebić się ze swoimi historiami. Niektórzy z nich, zachęceni sukcesami prywatnych akcji, postanowili iść o krok dalej, zakładając własne mikroNGOsy.
Inspirujących historii dostarcza nawet pobieżne przejrzenie akcji odbywających się na przykład na portalu zrzutka.pl, który stawia mocny akcent na działalność charytatywną i pomoc organizacjom. „LGMD z YOLO, NFZ czy AGD niewiele ma wspólnego. To skrót od genetycznego chochlika, który zawzięcie inkasuje moje mięśnie, czyli dystrofii mięśniowej obręczowo-kończynowej. Dzięki wspólnemu zaangażowaniu udało się już zainkasować kwotę potrzebną na zakup aktywnego wózka inwalidzkiego, więc lada dzień będę bardziej samodzielna, wszędobylska i stylowa! Mamy zatem szansę i czas, żeby zebrać jeszcze parę groszy na rehabilitację, której roczny koszt to dla mnie ok. 40 000 zł”. Tak o swoich trudnościach napisała Katarzyna Bieżanowska, absolwentka lingwistyki stosowanej z UMCS. Poprosiła internautów o 16 tysięcy złotych. A ludzie okazali się być o wiele hojniejsi. 427 osób wrzuciło do wirtualnej „puszki” ponad 26 tysięcy złotych. Dzięki temu Katarzyna, mimo swojej niepełnosprawności, będzie mogła nadal pływać czy grać w rugby na wózkach. Na Facebooku Katarzyna funkcjonuje jako „Nie-pełnosprawna” i na profilu o takiej nazwie prosi o jeden procent. Jej zacięcie socialmediowe może zawstydzić niejednego profesjonalnego menedżera. Strona dokumentuje jej codzienne życie: widzimy rehabilitację, skoki ze spadochronu czy przeszkody dnia codziennego w rodzaju stromych schodów.
Jak mówi Tomasz Chołast z serwisu zrzutka.pl, cały czas jeszcze gonimy świat, a przede wszystkim USA. Tam korzystanie z serwisów, takich jak Kickstarter czy Indiegogo weszło wielu internautom w nawyk. W Polsce ta społeczność dopiero się buduje, a najczęściej notuje się kilkudziesięciozłotowe wpłaty: – Tymczasem w Stanach średnie składki wynoszą równowartość 550 złotych, zebrane kwoty są prawie dziesięciokrotnie wyższe – mówi nam Chołast. Założyciel serwisu zachwala jednak zalety crowdfundingu. W wielu przypadkach okazuje się, że internet jest o wiele skuteczniejszy niż tradycyjne media. Przytacza historię Piotra Radonia, chorego na anemię totalną. Chłopak urodził się bez kończyn, a jego ojciec na początku szukał pomocy w tradycyjnych mediach. Nie dało to jednak takiego skutku, jaki przyniosła akcja crowdfundingowa. – Przełom nastapił, kiedy fotoreporter Jakub Szymczuk wykonał mu zdjęcie i umieścił na małym, bo dwudziestotysięcznym fanpage'u. Jednego dnia ponad milion osób zobaczyło tam jego post. Piotr zebrał w niespełna miesiąc ponad trzysta tysięcy złotych. Telewizja, radio i prasa nie dały mu tego, co dały media społecznościowe i portal crowdfundingowy. Niestety, Piotr w końcu przegrał z chorobą, jednak internauci o nim nie zapomnieli, wysyłając przez facebooka setki wiadomości ze słowami wsparcia dla jego rodziny.
Zalety wirtualnej puszki dostrzegły też potężne NGO, które w swoich działaniach coraz częściej wspomagają się portalami w stylu Zrzutki czy Się Pomaga. Coraz śmielej w internet wchodzi Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która na zrzutce zebrała 21 tysięcy złotych. Można więc zauważyć, że dla potentatów zbiórki internetowe mogą być ciekawym gadżetem, jednak naprawdę pomocne bywają przede wszystkich dla małych organizacji i zwykłych internautów, którzy sami nie mogą przebić się w wielkich mediach. Jak widać, łatwiej jest wespół, bo internauci coraz częściej otwierają serca. I portfele.
Źródło: lublin.ngo.pl