– Chciał zrozumieć świat i chciał innym pomóc zrozumieć świat. Rzucał mu wyzwanie, chciał odcisnąć na nim swoje piętno – mówi Ewa Kulik-Bielińska o zmarłym niedawno profesorze Wiktorze Osiatyńskim.
Profesor Wiktor Osiatyński to jeden z tych ludzi, których życie już na papierze broni się samo. Prawnik, pisarz, publicysta. Nauczyciel akademicki kilku pokoleń studentów na wielu różnych uczelniach w kilku krajach. Znawca prawa konstytucyjnego – współtwórca polskiej Konstytucji – i praw człowieka. Działacz społeczny. Propagator wiedzy o alkoholizmie i programach wychodzenia z choroby. Współtwórca wielu inicjatyw społecznych. Innowator.
Ale ta rytualna wyliczanka tak naprawdę niewiele mówi o tym, kim był. Zresztą, sam jej nie lubił. Gdy w radiowym „Klubie Trójki” dziennikarz wymieniał wszystkie tytuły i dokonania swojego gościa, profesor odparł tylko: „Wystarczy, że powie pan, że jestem alkoholikiem”.
Być może o profesorze więcej mówi historia pewnego malarza pokojowego, z którym Osiatyński regularnie się spotykał, pomagając mu wyjść z uzależnienia. Powiedział mu kiedyś: „słuchaj, teraz jesteś pijanym skurwysynkiem. Jak cię wyleczymy, to będziesz trzeźwym skurwysynkiem. A cała sztuka polega na tym, żebyś przestał być skurwysynkiem”.
Wymagający dawca skrzydeł
Bo Osiatyński rozumiał ludzi jak mało kto. Właśnie dlatego mógł tak skutecznie bronić praw człowieka, że był zainteresowany każdym z osobna. Wszyscy, którzy go znali, wspominają, że każdym był prawdziwie zaciekawiony. Choć także wymagający.
– Był bardzo ciekawy świata, życia i ludzi. Był życzliwy i ciepły, ale potrafił też być brutalny w swoim sposobie bycia, gdy uważał, że tak należy – wspomina Ewa Kulik, dyrektorka Fundacji Batorego.
– Niezwykle doceniał rozmówców. Każdy wychodził ze spotkania z nim jak na skrzydłach. Jednocześnie zawsze czułem, że przy nim nie mogę sobie pozwolić na taniość. Że gdyby odkrył, że robię coś dla kariery, blichtru, taniego poklasku, straciłbym w jego oczach – dodaje Adam Bodnar, dziś Rzecznik Praw Obywatelskich, a wcześniej wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Karolina Więckiewicz, działaczka Fundacji Trans-Fuzja oraz Stowarzyszenia Lambda Warszawa, poznała profesora Osiatyńskiego na promocji jego książki. Poszła tylko po podpis. Osiatyński zapytał jednak, kim jest i czym się zajmuje. – Tak zaczęła się dłuższa rozmowa o tym, co robię. Doświadczyłam tego, że był niezwykle zainteresowany ludźmi, których spotykał. Poświęcił mi dużo czasu i uwagi – wspomina Więckiewicz. – Miał też ogromną zdolność inspirowania. Robił to mimochodem, prawie że niechący.
Więckiewicz była wtedy doktorantką u profesor Moniki Płatek, przyjaciółki profesora. W tamtym czasie nie była jednak pewna, czy ma to sens i czy na pewno chce dalej iść w tę stronę. – Dwa tygodnie po rozmowie z profesorem Osiatyńskim otworzyłam przewód doktorski. Tyle wiary, że to, co robię, ma sens, dała mi rozmowa z profesorem – wspomina.
Feminista
Inspirował nie tylko w rozwoju naukowym, ale również w działalności społecznej. To on wymyślił Program Spraw Precedensowych w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, którego wieloletnim koordynatorem był Bodnar. To on wzmacniał Marka Lisińskiego, gdy ten zakładał Fundację „Nie lękajcie się”. To on inspirował Katarzynę Szymielewicz, gdy ta myślała o założeniu Fundacji Panoptykon. To on…
Organizacji, których działacze i działaczki przyznają, że Osiatyński miał ważny udział w ich powstaniu, jest wiele. Nie zostawiał ich potem samym sobie. Wspierał, pomagał, doradzał – zwłaszcza, gdy potrzebny był namysł nad dalszym rozwojem, wsparcie w chwili kryzysu, wzmocnienie w trudnym momencie. Do końca życia dzwonił i interesował się działaniami bliskich mu inicjatyw.
– Był bardzo ważną osobą dla Fundacji, przez długi czas członkiem zarządu, współtwórcą naszej strategii, patronem projektów, które w czasach, gdy powstawały, były uważane za bardzo odważne i nowatorskie – wspomina Kulik-Bielińska. Profesor Osiatyński wymyślił bowiem nie tylko wspomniany Program Spraw Precedensowych. To on zainicjował powstanie Komisji Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu, na bazie której powstał działający do dziś Program Przeciwdziałania Uzależnieniom prowadzony przez Fundację Batorego. Był orędownikiem programów wspierających emancypację kobiet.
Sam siebie nazwał feministą – w czasach, gdy było to dalece bardziej nieoczywiste niż dzisiaj.
„Maszerować i płacić grzywny”
Bo profesorowi nigdy nie brakowało odwagi cywilnej. Jego uczniowie i uczennice podkreślają konsekwencję, z jaką działał w życiu. Śmiałość niepoddawania się obowiązującym trendom. – Pokazywał mi, jak ważne jest to, żeby nie myśleć o tym, że czegoś „nie wypada”, że „straci się autorytet”, o tym, „co koledzy powiedzą”. To powinny być wartości nieobecne w naszej refleksji, bo blokują działania, które mogą przynieść prawdziwą, potrzebną zmianę – mówi Bodnar.
To właśnie ta śmiałość pozwoliła Osiatyńskiemu nazwać się feministą i być jednym z założycieli Partii Kobiet. To ona sprawiła, że jako jeden z pierwszych przyznał się publicznie do alkoholizmu w czasach, gdy choroba ta stanowiła temat tabu. To ona sprawiała, że przerwał zagraniczną podróż, by uczestniczyć w zakazanej przez władze miejskie Paradzie Równości w Warszawie. Działaczom i działaczkom, którzy zastanawiali się wtedy, co robić, mówił: „Maszerować i tak, łamać prawo, płacić grzywny”. Wiedział, że czasem potrzebne jest obywatelskie nieposłuszeństwo, ale wiedział też, że należy przyjąć jego konsekwencje. Tak łączył pasję obrońcy praw człowieka i konstytucjonalisty.
– Uczył nie tyle, czym jest prawo, ale po co prawo można wykorzystać. Cechowała go pewnego rodzaju łobuzeria prawnicza, odwaga do pójścia pod prąd. Jego działania zmuszały do zastanowienia się nad własną odwagą cywilną – wspomina Bodnar, a Kulik-Bielińska dodaje: – Podziwiałam jego odwagę, z jaką głosił poglądy. Podziwiałam prawość tych poglądów. Nie można było go przyłapać na żadnym krętactwie. Był integralny w myśli, słowie i czynie.
Miał czas na rzeczy najważniejsze. I na Mahlera
Również dlatego zawsze znajdował czas na rzeczy, które uważał za najważniejsze – niezależnie od tego, czy były to sprawy publiczne, czy prywatne. Jan Mencwel ze Stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze” wspomina, że jesienią zaprosił profesora na manifestację grupy „Chlebem i Solą”, pomagającej uchodźcom. – Był już bardzo chory, długo się wahał, ale ostatecznie odmówił, stan zdrowia nie pozwalał na taki wysiłek – opowiada. – Dosłownie w dniu manifestacji zadzwonił, że jednak będzie, bo sprawa jest zbyt ważna i nie może odpuścić.
Podobnej postawy profesora Osiatyńskiego niektórzy doświadczali także w swoim prywatnym życiu. – Kiedyś potrzebowałam jego pomocy, ponieważ bliska mi osoba zmagała się z problemem alkoholowym, a ja nie wiedziałam, co mam z tym zrobić – mówi Więckiewicz. – Napisałam do niego mail, choć bałam się, czy nie nadużywam jego uwagi, zwłaszcza że był w tym czasie niezwykle zajęty – cały czas podróżował.
Profesor jednak odpisał, że ma dwie godziny i jeżeli Więckiewicz przyjedzie konkretnego dnia do konkretnej kawiarni, to będzie mógł się z nią spotkać. – Czułam, że skoro kiedyś powiedział, że mogę na niego liczyć, to w chwili, gdy go potrzebowałam, zrobił wszystko, by znaleźć dla mnie czas. I było to niezwykłe spotkanie – wspomina.
Słuchając takich opowieści, trudno czasem uwierzyć, ile czasu profesor Osiatyński znajdował na twórczość własną lub zwyczajnie dla siebie. Był znanym fanem muzyki klasycznej – jego ukochanym kompozytorem był Gustav Mahler – literatury, sportu. Jeździł na turnieje tenisowe, oglądał mecze, kibicował skoczkom narciarskim. Pisał nie tylko o prawie – jego książkę „Przez Wembley do Monachium” z 1974 roku niektórzy uważają do dziś za najlepszą polską pozycję o piłce nożnej.
– Wiedział, że nie można wiecznie pracować, bo jest to wyniszczające dla człowieka. Dawał samemu sobie urlop, dbał o siebie, nie zapominał o rodzinie, pasjach. I tego uczył także mnie – wspomina Bodnar. – Do dziś, kiedy zdarzają się sytuacje, że pojawia się pokusa, by jeszcze kolejną rzecz zrobić kosztem czasu wolnego czy rodzinnego, mówię sobie: „nie no, Osiatyński chciałby, żebym teraz odpoczął”.
Ilu pomógł wygrać z nałogiem
Jego uczniowie i uczennice wspominają, że oduczył się obiecywać ludziom rzeczy, których potem nie byłby w stanie wypełnić. To ważna lekcja, jakiej udzielił mu alkohol. Bo kiedy pił, czas spędzony w ciągu starał się później nadrobić poprzez obiecywanie bliskim i przyjaciołom rozmaitych rzeczy, których później nie robił.
Świadomość własnych ograniczeń była niezwykle ważna dla powodzenia jego misji. Zwłaszcza tej dotyczącej budowy świadomości na temat alkoholizmu. – Cechowała go odwaga przyznawania się do własnych słabości bez ekshibicjonizmu. Nie były one dla niego źródłem fascynacji. Nie było w tym fałszu, mówił o nich w taki sposób, by pomagać innym – wspomina Kulik-Bielińska.
Nie sposób policzyć, czy większą liczbę osób Osiatyński zaraził pasją do obrony praw człowieka, czy uratował z nałogu. Nie sposób zliczyć świadectw ludzi, którzy twierdzą, że spotkanie z nim, czytanie jego książek, jego odwaga, połączona z głębią prostota mówienia o uzależnieniu – że to wszystko ocaliło im życie. – Myślę, że na równi kładł swoje zasługi dla konstytucjonalizmu i obrony praw człowieka oraz zasługi na rzecz ruchu anonimowych alkoholików i terapii uzależnień – mówi Bodnar. – To drugie może jest nawet bardziej namacalne. Spotkałem wielu ludzi, którzy mówią, że dzięki niemu wygrali z alkoholem.
O profesorze w czasie teraźniejszym
Również dlatego nie sposób zamknąć listy osób, którzy nazywają Osiatyńskiego mistrzem. Spotkać je można w całej Polsce – w dużych i małych miastach, na wsi. Często o emocjach, rozwiązywaniu problemów społecznych, prawach człowieka mówią tym samym językiem – noszącym znamię kontaktu z profesorem. Bodnar – jak mówi – spotyka ich nieustannie, jeżdżąc jako Rzecznik Praw Obywatelskich po Polsce. – U wszystkich ludzi dostrzegał iskrę, od której można zacząć zmianę lub dobre działanie – wspomina.
Dostrzegł ją również w samym Bodnarze, który był jego studentem na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. – Potrafił uwieść publiczność, mówić bardzo prostymi słowami o bardzo skomplikowanych rzeczach, trafiać do naszych serc – mówi. – Kiedy skończył cykl wykładów dla naszej grupy, wszyscy stali i bili mu brawo. Połowa sali, wraz z samym profesorem, płakała. Czuliśmy wielki żal, że coś ważnego się skończyło.
To samo uczucie towarzyszy przyjaciołom i przyjaciółkom, uczniom i uczennicom profesora po jego odejściu. – Chciał zrozumieć świat i chciał innym pomóc zrozumieć świat – mówi Kulik-Bielińska. – Rzucał mu wyzwanie, chciał odcisnąć na nim swoje piętno. Wierzył, że możemy świat zmieniać, chociaż wiedział, jakie mamy ograniczenia.
Profesor Osiatyński z pewnością zmienił świat – choćby przez to, ilu zmienił ludzi.
I wciąż zmienia. Adam Bodnar przez większość rozmowy – mówiąc o profesorze – wciąż używa czasu teraźniejszego. Profesor ciągle – przez to, co zostawił – uczy, mówi, wspiera, inspiruje.
Coś się skończyło, ale coś też wciąż trwa.