Osadzony chodzący ulicami pośród niczego nieświadomych przechodniów… Horror, czy norma?
Temat, zdaje się medialnie, drażliwy, ale nie do uniknięcia. Polski system prawny dopuszcza, pod wieloma oczywiście rygorami, aby skazani korzystali z zezwoleń na czasowe opuszczanie jednostki. Jest to też słuszne ze społecznego punktu widzenia i praktykowane w całej Europie penitencjarnej, bowiem człowiek korzystający z przepustek stopniowo przygotowuje się do powrotu do rodziny, lokalnego środowiska, zaczyna poszukiwać pracy, lokum i to w warunkach samokontroli i nadzoru instytucjonalnego (Służba Więzienna, Policja, Służba Kuratorska, sądownictwo). Oczywiście, są skazani, którzy czas zezwoleń wykorzystują na zabawę i alkohol (byle do powrotu nic nie wydmuchać) lub do popełniania kolejnych przestępstw, ale - na szczęście - jest to znikomy odsetek, który Służba Więzienna winna wyłuskać i osadzić w warunkach pełnej izolacji.
Rzecz w tym, że z poszczególnych okręgowych inspektoratów SW, także Centralnego Zarządu Służby Więziennej i Ministerstwa Sprawiedliwości dochodzą głosy, by zdecydowanie rozprawić się z przepustkowiczami. Zabronić, ukrócić, utrudnić. Byle problem (ale jaki?) zniknął i żaden pismak nie mógł się do niczego przyczepić. Żenujące.
Ale posłużmy się przykładem. Stowarzyszenie zna wielu skazanych korzystających właściwie z przepustek. Tydzień, w tydzień budują wytrwale swoją przyszłość. Emocjonalnie, materialnie wspomagają swoich bliskich. Wielu pracuje, próbuje prowadzić własne działalności gospodarcze, odciąża partnerki, itd. I tak tydzień w tydzień (przepustki są udzielane przy weekendach). I nagle, to im się zabiera. Z dnia, na dzień, bez powodu, bez winy skazanego. A gdyby Wam, nagle, zabrano, co wcześniej w nagrodę dano i co dobrze spożytkowaliście?
Nie zapominajcie, że mowa o tych, na których nam zależy, by nie stali się recydywistami. Na tych, których uczymy, że uczciwość i praca - popłaca. Na tych, wobec których powinniśmy być… sprawiedliwi.
No właśnie, żenada.