Okres wakacyjno‑urlopowy to nie tylko czas wypoczynku, ale także czas „gęsty” poznawczo – i to na masową skalę. Zwiedzając Polskę lub inne kraje – chcąc nie chcąc – otwieramy się na bardzo bezpośrednie doświadczenia. Czy ogólnie jest tu lepiej, czy gorzej niż tam, gdzie na co dzień żyjemy? Jak wyglądają w tym miejscu miasta, wsie, drogi, restauracje, hotele, sklepy? Jak zachowują się ludzie? Jaki jest poziom techniczny (infrastruktura) i organizacyjny różnych usług?
Oprócz własnego oglądu stykamy się też ze strumieniem okazjonalnych – zwykle bardzo szczerych – opinii ad hoc napotkanych osób – np. przyjeżdżających do nas z Europy i świata obywateli innych państw czy Polaków, którzy wyemigrowali wiele lat temu.
Czy z tego masowego procesu poznawczego – nie poprzez statystyki, ale przez oglądanie, dotykanie, słuchanie i interakcje – wyłania się jakiś obraz Polski jako całości? Gdzie jesteśmy w rozwoju na tle innych? Jak się tutaj żyje?
Polska dokonała w ostatnich 35 latach skoku rozwojowo‑cywilizacyjnego, którego sama sobie w pełni nie uświadamia. Zdecydowana większość osób przybywających po raz pierwszy do Polski z krajów Zachodu jest niezwykle zaskoczona in plus. Ładnie, czysto, zielono, świetne drogi, miła obsługa, nowoczesne technologie, usługi super jakości, a przede wszystkim – jak bezpiecznie!
Tę ostatnią kwestię podkreślają też polscy emigranci, którzy nie byli w kraju przez lata, a czasami dekady. Poznałem małżeństwo medyków, które wyprowadziło się z Polski 20 lat temu do dużego miasta na południu Francji. Odnieśli sukces zawodowy i materialny, mają wspaniałe mieszkanie w centrum miasta. Ich pasją jest codzienne wieczorne bieganie. Niestety we Francji, ze względu na obniżające się poczucie bezpieczeństwa, robią to coraz rzadziej. Po pobycie w Polsce i codziennym bieganiu po bulwarze nadmorskim w Gdyni, postanowili kupić tu mieszkanie i wrócić do ojczyzny. Polscy emigranci z Wielkiej Brytanii, krajów skandynawskich czy nawet USA często leczą się w Polsce – ceny są o wiele niższe, a jakość porównywalna albo nawet lepsza. Dość jednoznaczne są też oceny naszej obecnej pozycji na tle krajów „referencyjnych” – Czech czy Węgier, które wyprzedzały nas na początku transformacji. Węgry zostały wyraźnie w tyle, a Czechów dogoniliśmy (przy czym ich prowincja – co sami przyznają – wygląda dużo gorzej niż nasza, rozwijają się w sposób bardziej scentralizowany).
Największe zmiany nastąpiły w stosunku do krajów Europy Zachodniej. Tu jakby wektory się odwróciły. Kiedyś wjazd na autostradę niemiecką był wkroczeniem do innego, zdecydowanie bardziej zaawansowanego cywilizacyjnie świata – kolorowego, rozwiniętego, ze zdecydowanie wyższej jakości infrastrukturą i usługami. Dziś właściwie jest odwrotnie – to wjazd do Polski, na polskie autostrady z ich rozwiniętym i kolorowym zapleczem, to wjazd do kraju lepiej rozwiniętego. Ale gdyby przybysz z Niemiec zdecydował się zjechać z autostrady na polską prowincję najprawdopodobniej byłby równie zdumiony! Polska wieś, w znakomitej większości, bardzo wypiękniała. Gospodarstwa prezentują się naprawdę atrakcyjnie i świeżo, a ziemia widać, że jest intensywnie wykorzystywana do różnorodnych upraw.
Nie sposób opisać wszystkich doświadczeń turystycznych, ale na pewno uderzające dla Polaków jest swoiste zapóźnienie technologiczne w krajach zachodnich. Przykładami mogą być płatności elektroniczne, które na Zachodzie nadal nie są rozpowszechnione, czy np. brak wyświetlaczy, pokazujących ile jest wolnych miejsc na parkingu, co w Polsce jest już dość powszechnym standardem.
Po takich doświadczeniach urlopowo‑wakacyjnych trudno nie zauważyć, że w sferze symbolicznej (wyobrażeń, narracji) Polska nie jest jeszcze wystarczająco doceniania ani wśród samych Polaków, ani wśród świata zachodniego czy w ogóle zewnętrznego. Tymczasem w obecnych turbulentnych czasach potrzebujemy zbiorowego poczucia wartości, które budowałoby nasze „razem” i zdolność do współdziałania w ramach rodzimej polskiej różnorodności. Bez zrozumienia genezy polskiego sukcesu cywilizacyjno‑rozwojowego ostatnich 35 lat nie stworzymy wspólnej narracji, która by nas scalała i „niosła”. Nie stworzymy też całościowej idei Polski na przyszłość.
Dlatego warto zadać sobie pytanie: na ile nasz historyczny sukces rozwojowy zawdzięczamy polityce publicznej, państwu, elitom politycznym, a na ile samemu społeczeństwu? Czy jest to sukces dzięki, wbrew czy niezależnie od jakości polityki i państwa?
W moim przekonaniu – jako uczestnika i równocześnie obserwatora procesów transformacji w Polsce – elity postsolidarnościowe (głównie demokratyczno‑liberalnej orientacji) dały Polsce dobry początek, główne ramy ustrojowo‑regulacyjne i to zarówno na poziomie rządowym, jak i samorządowym.
Jeszcze w latach 90. można było mówić o propaństwowym etosie tych elit. Ostatnim takim wielkim reformatorem – w imię interesu wspólnego, a nie kalkulacji i targetowania wyborczego – był wywodzący się z ruchu „Solidarności” premier Jerzy Buzek i jego cztery reformy. Ogólna myśl transformacyjna miała na celu przede wszystkim uwolnienie energii i zaradności Polaków, stworzenie „pola szans” dla naszej inwencji, adaptacyjności, pracowitości, dla naszych aspiracji i dążeń do lepszego życia. W pierwszej dekadzie po 1989 r. elity polityczne, ramy systemowo‑prawne i instytucjonalne oraz polityki publiczne były wartością dodaną dla Polski. Ustawiły nasz kraj na zasadniczo korzystne tory.
Z czasem jednak etos propaństwowy, propubliczny zaczął wśród elit politycznych zanikać. Państwo zamiast tworzyć mechanizmy i narzędzia zmian na lepsze, stawało się coraz częściej „łupem”, przedmiotem eksploatacji. Zamiast dawać szansę i multiplikować naturalną energię Polaków, niejednokrotnie tworzyło nowe bariery, demoralizowało, rozmontowywało dobrze działające instytucje i mechanizmy społecznej kontroli. W tym okresie rozwój Polski coraz bardziej dokonywał się „pomimo”. Wbrew dysfunkcjom państwa, instytucji czy środowisk politycznych Polacy jako pojedynczy obywatele, ale też grupy zawodowe (przedsiębiorcy, nauczyciele czy np. pracownicy różnorodnych organizacji pozarządowych) popychali sprawy nadal w pozytywnym kierunku, ale niestety walcząc już nie tylko z charakterystycznymi dla naszych czasów wyzwaniami czy konkurencją międzynarodową, ale również z tymi wewnętrznymi dysfunkcjami.
Ostatnie lata to widoczny gołym okiem regres instytucjonalny, czas centralizacji i podporządkowania państwa oraz jego spółek interesom partii (czy nie sprzeciw wobec tych zjawisk był istotą walki z ustrojem PRL?). Na szczęście wybory 15 października ubiegłego roku były swego rodzaju czerwoną kartką dla takich zachowań, pozwoliły szereg złych zjawisk zatrzymać. Czy jednak elity polityczne dobrze odczytają sygnał wysłany przez społeczeństwo?
W gruncie rzeczy nie chodzi przecież o wymianę jednej ekipy rządzącej na drugą. Chodzi o wielki powrót do troski o interes wspólny. O przywrócenie służebnego i efektywnego państwa oraz sprawiedliwych i probodźcowych „reguł gry” (poprzez regulacje, instytucje itp.). Państwo nie może demoralizować i gorszyć – powinno dawać dobry przykład, dopingować obywateli w działaniach, które chcą podjąć, ułatwiać je. Ma tworzyć efektywne mechanizmy współpracy i wysokie jakościowo polityki publiczne. Dobrze gdyby stało się zwornikiem naszego konkurowania zbiorowego z otoczeniem zewnętrznym oraz zapewniało bezpieczeństwo.
Obywatele (przede wszystkim młodzi), idąc tak licznie do wyborów, chcieli pokazać, że pragną żyć w sensownie poukładanym kraju, gdzie ludzie nie muszą walczyć z własnym państwem udzielając się społecznie czy realizując zawodowo. Oczekują, że państwo dokona, podobnie jak w latach 90., transformacyjnego skoku, by lepiej przygotować nas na wyzwania przyszłości i nową konkurencyjność – opartą już nie na indywidualnej ale zbiorowej logice działania i dającą odpowiednią skalę dla innowacyjności i ekspansji zagranicznej.
Nasze otoczenie zewnętrzne jest coraz bardziej wymagające a partnerzy (nawet z UE) coraz bardziej asertywni. Konieczne więc będzie prowadzenie coraz bardziej świadomej i konsekwentnej gry europejskiej (np. dla ochrony polskiego rynku produkcji baterii). Do skutecznego forsowania naszych interesów w grze międzynarodowej również potrzebujemy mądrego państwa i efektywnej administracji.
Czy politycy zrozumieli tę rzeczywistość i powyborczą lekcję? Może nadal jako społeczeństwo obywatelskie nie artykułujemy tego wystarczająco głośno? Jeśli chcemy utrzymać dynamikę pozytywnych zmian (i nadal zachwycać przybywających do nas z zagranicy gości) musimy być świadomi, że nie damy rady ciągnąć rozwoju kraju sumą pojedynczych wysiłków, w dodatku „pomimo” tych systemowych przeciwności. Znów (może nawet bardziej niż w latach 90.) potrzebujemy dobrych ram, zasad oraz przywództwa dla połączenia energii i inicjatywności wszystkich Polaków.
Źródło: Kongres Obywatelski