Więcej demokracji w samorządzie? Więcej dialogu!
SZEŚCIŁO: Wielu samorządowcom przywództwo pomyliło się z autokracją. W dodatku bez realnej kontroli, bo nie zadbano o mechanizmy rozliczania wójtów i burmistrzów z efektów ich pracy.
Najgorsze problemy sprawiają nie ci politycy, którzy w życiu nie przeczytali żadnej książki, ale ci którzy przeczytali jedną, którą traktują jak biblię. Mam nieodparte wrażenie, że wielu polskich liderów samorządowych (wójtów, burmistrzów, prezydentów miast) tak bardzo zachwyciło się książką „Przywództwo” byłego burmistrza Nowego Jorku, Rudolpha Giulianiego, że nie dostrzegają już słabości wizji silnego lidera, który ma monopol na uszczęśliwianie mieszkańców.
Jednoosobowe rządzenie
Tymczasem, od dawna już teoretycy i praktycy zarządzania, w tym zarządzania publicznego, dostrzegają zmierzch klasycznej idei przywództwa. Amerykański guru zarządzania, Henry Mintzberg, powiada, że od leadership odchodzimy w stronę communityship, czyli zarządzania kolektywnego, współdecydowania i otwartej komunikacji.
W dyskusji o zarządzaniu publicznym już kilkanaście lat temu Peter John dostrzegł ewolucję od samorządu lokalnego do lokalnego współzarządzania (from local governnment to local governance). Problem w tym, że w polskim samorządzie zaczęliśmy podążać w przeciwną stronę. Bezrefleksyjne wprowadzenie wyborów bezpośrednich wójtów, burmistrzów i prezydentów miast przestawiło samorząd lokalny na tory praktycznie jednoosobowego rządzenia. Jest to w dodatku rządzenie bez realnej kontroli, bo nie zadbano o mechanizmy rozliczania wójtów i burmistrzów z efektów ich pracy.
Utrata słuchu społecznego
Niedawna reforma prawa wyborczego, wprowadzająca jednomandatowe okręgi wyborcze, jeszcze ten system zakonserwowała, zmniejszając zróżnicowanie w składzie rad gmin. Dziś nie brakuje gmin, w których rada jest obsadzona w całości przez kandydatów komitetu wyborczego wójta.
Lokalne przyczyny, globalne skutki
Ostatnie wybory samorządowe, w których swoją obecność zaznaczyli kandydaci występujący pod umownym szyldem ruchów miejskich, pokazały rosnącą frustrację „jednoosobową demokracją” w samorządzie. Obywatele wysyłali już zresztą sygnały w toku całej poprzedniej kadencji samorządów, kiedy mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym wzrostem liczby referendów odwoławczych.
Nie wydaje się jednak, by władza zarówno na szczeblu centralnym, jak i samorządowym, potraktowała te sygnały wystarczająco poważnie. Tymczasem, szukając źródła sukcesu skrajnie populistycznych i „antysystemowych” ruchów politycznych warto spojrzeć na problem także z perspektywy lokalnej – zamknięcie, brak rozliczalności, a często buta lokalnej władzy rodzi frustrację, którą wyborcy przelewają potem również na inne polityczne wybory. Dlatego jestem zwolennikiem terapii wstrząsowej dla samorządu, a więc zmian, które zasadniczo zmienią system rządzenia zwłaszcza na szczeblu gminnym. Brak reakcji na obecne problemy boleśnie odbije się na całej dzisiejszej klasie politycznej.