Więcej demokracji w samorządzie? Manifest samorządowego obywatela
NOWOTARSKI: Nasz reprezentant ma obowiązek stale się tłumaczyć i rozliczać z tego, co robi. Tak wygląda odpowiedzialność władzy. I jeśli koncepcja tzw. wolnego mandatu stoi temu na przeszkodzie, trzeba ją poddać rewizji.
Potęgą samorządu są jego mieszkańcy. To tylko na pierwszy rzut oka brzmi jak truizm. Po pierwsze, w relacji ze swoim państwem, władza lokalna jest tym silniejsza, im bardziej jej niezależność jest ugruntowana w uczestnictwie mieszkańców i ich pieniędzy w zarządzaniu swoimi sprawami. Po drugie, jedno z podstawowych znaczeń słowa samorząd uzmysławia nam, że obywatel ma prawo być niereprezentowanym, wypowiadać się sam, bez reprezentantów i przedstawicieli. Po trzecie, w obszarach, gdzie jednak dokonuje delegacji władzy, musi mieć szansę czynienia tego zgodnie ze swoją pierwszą preferencją i być reprezentowanym – że się tak wyrażę - w skali prawie 1:1.
Ślepy zaułek
Zatem nie powinien być zmuszany do tzw. głosowania strategicznego, zgodnie z kolejnymi, gorszymi dla niego, preferencjami. Tymczasem moralny hazard reprezentanta, czyli podążanie za swoimi, nie reprezentowanego, interesami musi być skutecznie powściągane. Nasz reprezentant ma obowiązek stale się tłumaczyć i rozliczać z tego co robi, wreszcie liczyć się z karą lub nagrodą. Tak wygląda odpowiedzialność władzy przedstawicielskiej. I jeśli koncepcja tak zwanego wolnego mandatu stoi temu na przeszkodzie, trzeba ją poddać rewizji. Chociażby poprzez możliwość odwołania przedstawiciela między kadencjami, zakaz wielokrotnych reelekcji lub instytucje obywatelskiej interpelacji. Po czwarte wreszcie, ludzie chcący się dobrze samorządzić nie powinni już tolerować, wśród wybranych przedstawicieli zasady, że „zwycięzca bierze wszystko”. Preferencje tych, którzy wybory przegrali i zagłosowali na przedstawicieli stanowiących w radach mniejszość (np. opozycję), nie są w niczym gorsze od preferencji większości, aby uzasadniało to konieczność czekania do kolejnej, ewentualnej, zwycięskiej, kadencji. Zatem w procesie decyzyjnym samorządów ci, którzy przegrali wybory, muszą mieć także bieżący wpływ na sprawy ich dotyczące, chociażby w formie inicjatywy prawodawczej lub wymuszającego kompromisy weta.
Rodzący się w wolnej Polsce samorząd przybrał formę demokracji przedstawicielskiej. Takie było wyzwanie tworzącego się demokratycznego państwa. Nie reagowaliśmy, gdy wybierani przez nas politycy zaczęli okopywać się na pozycjach zawodowych – w wersji schumpeterowskiej – przedstawicieli, myślących głównie o swojej reelekcji i żyjących nie tyle dla, co z polityki. Co więcej, zachłysnęliśmy się w końcu ideą wójtów, burmistrzów, prezydentów miast jako menedżerów, którym, dla pomyślności gospodarczej naszego samorządu, nie powinniśmy przeszkadzać nawet przez wiele kadencji. I zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Nasi radni stali się bezradni, bo nie mieli szans, wobec siły władzy wykonawczej, stać się prawdziwie niezależną i kompetentną radą nadzorczą. Wszystko dlatego, że samorząd obywateli to nie przedsiębiorstwo, a obywatele w demokracji to nie akcjonariusze czekający tylko na podział dywidendy.
Nowszy model
Okazuje się, że na demokrację, również tę samorządową, trzeba co jakiś czas spoglądać z perspektywy obywateli. To wystarczy, aby ujrzeć większość jej mankamentów. Tak teraz zrobiliśmy i będziemy tę perspektywę kontynuować. Cztery, opisane powyżej, kwestie ułożyły się klarownie w cztery zasady samorządu obywatelskiego, a mianowicie: prawa do niezależnego samorządu, prawa do bycia niereprezentowanym (bezpośredniego udziału), prawa do bycia reprezentowanym zgodnie z pierwszą preferencją (bez wymuszania strategicznego głosowania), wreszcie, prawa do równoważnego głosu, nawet, gdy moi polityczni przedstawiciele znaleźli się w mniejszości, czyli opozycji. Jeśli zasady te uznamy za istotne prawa obywatelskie, to widać, ile już zrobiliśmy oraz ile jeszcze jest do zrobienia.
Z jakością naszej demokracji jest trochę tak, jak z samochodem. Trzyma jakość na papierze, zbudowana została zgodnie z instrukcją i nawet nieźle jedzie. Tylko w kabinie, użytkownikowi jest jakoś mało komfortowo. To znak, że trzeba wymienić na nowocześniejszy model.
Samorząd obywateli to nie przedsiębiorstwo, a obywatele w demokracji to nie akcjonariusze czekający tylko na podział dywidendy.