RAWŁUSZKO: Tych, którzy mogą decydować o sobie i o innych, nierówności dotyczą w najmniejszym stopniu. W kwestii edukacji i związanych z równością postaw elit – również w III sektorze – pozostaje w Polsce cały czas wiele do zrobienia.
Pierwsza i prawdopodobnie najważniejsza zmiana dotyczy prawa. Członkostwo w UE było powodem wprowadzenia do polskiego prawa pracy zakazu dyskryminacji i molestowania, w tym molestowania seksualnego. Tylko dzięki obowiązkowi wdrażania unijnych dyrektyw, posiadamy tak zwaną ustawę antydyskryminacyjną, która nakłada na rząd obowiązek realizacji Krajowego Programu Działań na rzecz Równego Traktowania. Mamy też zdefiniowanych dwóch sprzymierzeńców – o równość w Polsce mają dbać Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania oraz Rzecznik Praw Obywatelskich.
W odniesieniu do prawa od razu ważny przypis. Znaczący jest tytuł polskiej ustawy – „ustawa o wdrożeniu niektórych przepisów UE w zakresie równego traktowania”. Akt został przyjęty przez Sejm w ostatnim momencie dającym Polsce szanse na uniknięcie sankcji finansowych za niewdrożenia unijnych dyrektyw. W zgodnej opinii ponad pięćdziesięciu organizacji pozarządowych, specjalizujących się w obszarze równości, to przygotowany na kolanie bubel prawny, który bardzo mało zmienia w realnej ochronie dyskryminowanych.
Druga zmiana dotyczy nowych możliwości finansowych. Z jednej strony to fundusze unijne, mogące służyć realizacji projektów antydyskryminacyjnych, z drugiej strony to horyzontalna zasada równości szans, w tym równości kobiet i mężczyzn, będąca prawnym obowiązkiem każdej instytucji sięgającej po jakiekolwiek środki UE. Tutaj niewątpliwie był i nadal jest potencjał na równościowe zmiany. Co z jego wykorzystaniem?
Organizacji pracujących na rzecz zwalczania dyskryminacji nie ominęły problemy całego III sektora – korzystanie z funduszy dostosowane jest raczej do interesów biznesu niż do potrzeb organizacji pozarządowych. Fundusze unijne nie finansują też działań z obszaru kontroli obywatelskiej, monitoringu czy rzecznictwa, które dla przeciwdziałania dyskryminacji mają kluczowe znaczenie. To realne ograniczenia.
Horyzontalne wymogi antydyskryminacyjne sprawiły, że temat „równości” został spopularyzowany, świadomość pewnych problemów wzrosła. Ceną za to jest jednak rozmycie i fasadowość na poziomie realizacji. Niestety mało popularnym przekonaniem jest to, że przeciwdziałanie dyskryminacji to konkretna kompetencja – specjalistyczna wiedza i określone umiejętności, często zdobywane dzięki latom społecznego zaangażowania i codziennej pracy. Najmocniejsze głosy równościowe często są dyskredytowane jako „ideologicznie zaangażowane”. To znaczące, że w obszarze przeciwdziałania dyskryminacji społeczny aktywizm staje się zarzutem, a przychylność zyskują głosy umiarkowane lub zachowawcze. Wypieranie głosów najbardziej krytycznych i deprecjonowanie kompetencji merytorycznych osób zaangażowanych w ruchy emancypacyjne to zaciągnięty hamulec dla równościowych zmian.
Ważne jest jeszcze jedno ograniczenie. Dotyczy ono zarówno stosowania prawa, jak i dystrybucji środków unijnych. O prawie czy pieniądzach decydują ci, którzy mają władzę – dotyczy to wszystkich trzech sektorów. Z definicji, tych, którzy mogą decydować o sobie i o innych, nierówności dotyczącą w najmniejszym stopniu. Ich doświadczenia osobiste w tym obszarze są ograniczone, a w rezultacie, ich zainteresowanie działaniem na rzecz zmiany jest niewielkie. W kwestii edukacji i postaw elit związanych z równością, i chcę to podkreślić – również w ramach III sektora – pozostaje w Polsce cały czas wiele do zrobienia. Członkostwo w UE wspiera ten proces, ale go nie zastępuje.
Trzeci komentarz odnosi się do szerszej perspektywy myślenia o UE. Oceny wpływu polityk unijnych na położenie różnych „mniejszościowych” grup społecznych cechuje duża ambiwalencja. UE to nie tylko fundusze i prawo antydyskryminacyjne. To również konkretne polityki gospodarcze i na przykład migracyjne, mające kolosalny wpływ na nierówności społeczne, a co za tym idzie na skalę zagrożenia dyskryminacją i realne wykluczenie. Bardzo cenne głosy krytyczne dotyczące tych makro-współzależności podnoszą od kilkunastu lat choćby feministki ze „starych” krajów UE. Warto je znać i brać pod uwagę!
Nie mam wątpliwości, że bez UE bylibyśmy wszyscy w o wiele gorszej sytuacji. Równość wszystkich obywatelek i obywateli nigdy nie była politycznym priorytetem polskiej klasy rządzącej (stosunkowo niezmiennej od 10 czy raczej 25 lat). Zewnętrzne wymogi UE (podobnie jak wcześniej ONZ) oraz wytrwała praca garstki organizacji pozarządowych ratowały sytuację i dawały impuls do jakichkolwiek zmian na naszym podwórku. Standardy unijne to bardzo ważne punkty odniesienia dla osób pracujących na rzecz równości. Cały czas jednak to za mało by znacząco poprawić sytuację tych osób, które w Polsce są obywatelami i obywatelkami „drugiej kategorii”.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)