W poszukiwaniu narracji, czyli ani ruchy nieformalne, ani ekonomia społeczna
Książka Krzysztofa Herbsta daje ciekawy przegląd różnych nieformalnych inicjatyw, ale po pierwsze nie daje odpowiedzi na to, czemu mielibyśmy te inicjatywy traktować jako elementy tego samego zjawiska, po drugie zaś - nie dostarcza obiecanych rekomendacji do polityk publicznych - recenzuje najnowszą pozycję CRZL Piotr Frączak.
Publikacja z tezą
Niewątpliwie mamy w książce bardzo ciekawy opis wielu różnorodnych inicjatyw nieformalnych (załącznik tej publikacji to kopalnia wiedzy!), jednak trudno zgodzić się, że z tych dowodów coś wynika. Szczególnie coś, co można by potraktować jako dowód w procesie stanowienia polityk publicznych.
Nowy aktywizm społeczny – bez definicji
Przesłanie zawarte w publikacji opiera się na przekonaniu, że „inicjatywy nieformalne” to nowe zjawisko. Choć autor (autorzy) we wstępie deklaruje że „współczesne inicjatywy nieformalne mają swe korzenie w wielu procesach współczesnych, historycznych i w archetypach kulturowych zakorzenionych głębiej niż dzieje pisane” (s. 7), to jednak wyraźnie widać, od opisu aż po rekomendacje, że nowość i inność są dla autorów kategoriami kluczowymi, decydującymi o sensowności tez zawartych w publikacji.
Niestety z publikacji trudno jest odczytać definicję tego co zostało uznane za ten nowy nurt w ruchach społecznych w Polsce. Badaniem objęto „inicjatywy powstające w ramach szerszego zjawiska określanego jako ‘ruchy miejskie’ i opisywanego we współczesnym piśmiennictwie socjologicznym i politologicznym (tu jednak brak jest przypisów, na jaką literaturę autor się powołuje – przyp. PF )”, wskazując jednak, na najważniejszą różnicę, jaką jest „ulotny charakter, unikanie formalnej rejestracji i funkcjonowania w ramach stabilnych struktur” (s. 13). Czy więc mamy do czynienia z kategorią „najnowszych ruchów społecznych” w kontrze do tradycyjnych XIX-wiecznych ruchów społecznych i tych "nowych ruchów społecznych" z II połowy XX wieku? Autor powołuje się na Castellsa, definiując ruchy społeczne jako samoświadome. Pytaniem pozostaje, na ile członkowie inicjatyw opisanych w załącznikach są świadomi bycia elementem tego nowego ruchu.
Nieformalna ekonomia
Jeszcze trudniejszym zadaniem jest odkrycie, ku jakiej definicji ekonomii społecznej skłania się autor. Nie wydaje mi się wystarczające stwierdzenie, że „[w] odróżnieniu od działalności gospodarczej tradycyjną ekonomię społeczną można charakteryzować jako działalność zorientowaną na członków przedsięwzięcia”. Szczególnie gdy dodamy, że celem tej działalności może być zaspokajanie np. potrzeb samorealizacji, zmiany świata, promocji wartości (s. 10).
Szerokie rozumienie ekonomii społecznej (zgodne zresztą z obecna linią prezentowaną w Krajowym Programie Rozwoju Ekonomii Społecznej), zawierające w sobie wszelką działalność społeczną, ma swoje uzasadnienie. Ma też jedną wadę – obejmując wszystko, przestaje być użyteczny w opisie rzeczywistości. Jeżeli cała nieformalna działalność społeczna to z założenia ekonomia społeczna, to wspieranie nieformalnych inicjatyw jest wspieraniem ekonomii społecznej. Nie trzeba nic udowadniać. No chyba, że okaże się, że w ekonomii społecznej chodzi jednak o coś więcej, np. zatrudnianie osób zagrożonych czy podnoszenie jakości życia. Wtedy trzeba by spróbować udowodnić, że nieformalne inicjatywy lepiej realizują te cele niż podobne formalne.
Coś nowego czy nadrabianie zaległości?
Wygląda na to, że autor książki zastosował w niej metodę polegającą na opisie bardzo różnych działań nieformalnych, którym próbuje się ex post nadać wspólną nazwę, wspólne znaczenie. Trudno nie zauważyć, że pomieszał on w opisie różne formy aktywności społecznej, w żaden szczególny sposób ze sobą nie związane.
Mamy wiec tradycyjne formy sąsiedzkiej współpracy (choćby wyprzedaże garażowe), które być może są nowością w kraju poperelowskim, ale na pewno nie są innowacyjnym instrumentem działań społecznych. Mamy typowe ruchy samopomocowe (wzajemna opieka nad dziećmi), mamy inicjatywy charakterystyczne dla działań ekstremistycznych (po lewej i prawej stronie politycznej sceny), mamy skłoty, których działalności również trudno uznać za wytwór ostatnich lat. Mamy w końcu kooperatywy spożywców, które coraz silniej odwołują się do tradycji spółdzielczości XIX wieku.
Innym problemem jest pytanie czy przytaczane przez autora jako przykłady działań nieformalnych biedaszyby, ale też, idąc dalej, zatrudnianie na czarno, nierejestrowana działalność gospodarcza, to element rozwiązań ciekawych z punktu widzenia ekonomii społecznej, czy może jednak element działań marginalizujących, wyłączających ze społeczeństwa. Dość wątpliwe jest, by można takie rozwiązania włączyć w politykę wyrównywania szans i integracji społecznej.
Element nowej polityki publicznej?
Trudno jest więc na podstawie omawianej publikacji przesądzić, które z opisywanych w publikacji inicjatyw to przejaw nowego myślenia i działania w przestrzeni publicznej, a które – tradycyjnych form samoorganizacji społecznej. W tym drugim przypadku dodatkowe pytanie brzmi: czy nieformalność inicjatyw wynika z charakteru działań – bardziej prywatnego niż publicznego, czy z wczesnego stadium rozwoju inicjatyw, dla których jednakże instytucjonalizacja będzie naturalnym, kolejnym krokiem w rozwoju.
Początek dyskusji a nie rekomendacje
Musimy w tej dyskusji odwoływać się do zweryfikowanych dowodów, aby ani publicystyka (zainteresowanie mediów ruchami miejskimi), ani oczekiwania administracji (wygoda tych, którzy będą to finansować) nie była kluczowym argumentem w podejmowaniu decyzji. Tu potrzebna jest inna narracja, która weźmie pod uwagę aspiracje obywateli. W książce Krzysztofa Herbsta mamy do czynienia raczej dopiero z początkiem tej dyskusji a nie z rekomendacjami dla władz publicznych.
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl