Afera ze Szkołą z TVP obnaża deficyt empatii w stosunku do osób niewinnie atakowanych oraz perwersyjną potrzebę naigrawania się z czyichś pomyłek. Zaszczutym nauczycielkom zaleca się zmianę pracy, zarzucając, że popełnione w programie błędy są nie do obronienia i jednoznacznie je dyskwalifikują do pracy w oświacie. Czy nie jest to zbyt pochopny osąd?
Internetowy trybunał wydał już wyrok. Edukatorki ze Szkoły z TVP są niedouczone, mało kompetentne, minęły się z powołaniem. Wśród zarzutów pobrzmiewają spiskowe teorie, wedle których telewizyjne pedagożki miały być podstawionymi aktorkami kompromitującymi w oczach narodu fach nauczyciela. Uderzano nawet w patetyczne tony, twierdząc, że od patrzenia na kilkunastominutowe odcinki wyrośnie pokolenie łatwych do kontrolowania i niezdolnych do myślenia ludzi.
Prawie jak zdrada stanu
Dla niektórych niefortunne lekcje mają wymiar polityczny. W ich binarnym postrzeganiu rzeczywistości każdy, kto podejmuje się współpracy z telewizją publiczną, uchodzi za aktywistę wrogiego obozu sprzeniewierzającego się racji stanu, i jako taki zasługuje na wszelkie negatywne konsekwencje. Weźmy na przykład najwyżej oceniany komentarz pod rozmową z jedną z zaszczutych nauczycielek na łamach białostockiej „Gazety Wyborczej”: „Nie ma «poglądów neutralnych». Jeśli ktoś godzi się na współpracę z gadzinową telewizją, nie powinien się dziwić, że wywołuje to także reakcje mało życzliwe. Kolaboracja z «Żołnierzem Wolności» w stanie wojennym też nie we wszystkich budziła sympatię” (608 polubień). Ktoś inny dodaje: „To był tylko i wyłącznie Pani wybór!! Dyrektor do niczego nie zmuszał , bo nie ma takiej władzy. Tym bardziej w czasach pandemii. Chciało się zostać gwiazdą TVPiS to teraz trzeba zaakceptować, że okazała się Pani po prostu trybikiem tej PiSowskiej szczujni. I jeszcze te pierniczenie o neutralnych poglądach” (370 polubień). W oczach internetowych komentatorów osławione kobiety urastają wręcz do rangi niecnych kolaborantek w politycznej wojnie, która zajęła już nawet poranne programy edukacyjne. Tymczasem, jak same przyznają, zostały wytypowane przez dyrekcję. „W naszym zawodzie, jak dyrektor prosi o wykonanie jakiegoś polecenia służbowego, to się nie odmawia. Wcale się do tego nie paliłyśmy, ale cóż było robić. Polecenia służbowe się wykonuje. Nie chciałyśmy stracić pracy, zwłaszcza w tak trudnych czasach” – powiedziały Onetowi.
Ci bardziej powściągliwi w wyrażaniu emocji twierdzą, że choć wpływ stresu i brak doświadczenia pracy przed kamerami są zrozumiałe, to nic nie broni nauczycielek, które mylą obwód ze średnicą i nie potrafią wyjaśnić, czym jest liczba parzysta. Weźmy komentarz pod jednym z popularnych postów na fejsbuku: „Uczę j. angielskiego, ale dobrze wiem, czym są liczby parzyste i czym różni się obwód od średnicy. I choćbym miał 5 minut na przygotowanie, to potrafiłbym przekazać to w prosty sposób. Nic tych kobiet nie tłumaczy, i szczerze współczuję ich uczniom” (160 lajków). Jedna z redaktorek Onetu pisze natomiast: „Nie wierzę, że to są naprawdę nauczycielki, bo nie wierzę, że – nawet zestresowane przed kamerami – popełniłaby tak kardynalne błędy”.
Bocianie gniazdo
W najbardziej rozsławionym materiale nauczycielka wyjaśnia, że liczba parzysta to taka, „która ma parę”. Chociaż zgodnie z definicją, jest to liczba, która bez reszty dzieli się przez dwa, to należy zwrócić uwagę, że zgodnie z nową podstawą programową uczniowie opanowują dzielenie z resztą w klasach IV-VI, natomiast sama lekcja była skierowana do dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Sam zaś przymiotnik „parzysty” rzeczywiście pochodzi od słowa para. W świetle tego zaprezentowane przez nauczycielki próby wyjaśnienia maluchowi pojęcia parzystości liczb, mimo nieco chaotycznego sposobu przekazu i niefortunnego doboru słów, nie są pozbawione pewnej logiki. Gdyby przedstawić to na przykładzie siedmiu jabłek, można by pokazać, że zbiór owoców faktycznie tworzy trzy pary oraz jedno jabłko, które bez tej pary pozostaje. Liczba siedem – według takiego tłumaczenia – jest zatem nieparzysta.
Także wpadka ze średnicą bocianiego gniazda jest stosunkowo łatwa do obrony. Lekcja była skierowana do trzecioklasistów. Materiał został już usunięty, więc nie wiadomo, czy kobieta mówiła o bocianach, czy o okręgu, czy o jednym i drugim. Wiadomo natomiast, że takie pojęcia jak cięciwa, średnica czy promień uczeń poznaje dopiero w dalszych etapach edukacji. Przy tym nie należy również zakładać, że nauczycielka nie potrafi odróżnić średnicy od obwodu. W trakcie lekcji kobieta mówi: „Gniazdo (…) osiąga nawet dwa metry średnicy. Teraz pokażę wam na mojej taśmie, o co chodzi ze średnicą gniazda. (…) Mam zaznaczoną długość dwóch metrów. Czyli nasze gniazdo będzie miało taką średnicę”. Cały błąd polega więc na tym, że kobieta nazywa obwód średnicą. Nie wydaje mi się jednak zupełnie niemożliwe, żeby pomyłka wynikała raczej z zamyślenia czy stresu niż z niewiedzy. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której niezamierzenie użyjemy nie tego terminu, którego chcieliśmy. Zdarza się, że po długim pobycie za granicą, gdy mówiąc po polsku omyłkowo wtrącamy obce słowa. Jest całkowicie prawdopodobne, że w trakcie nagrywania nauczycielka miała w głowie obraz okręgu z zaznaczonymi nań cięciwą, promieniem i średnicą, i pod wpływem stresu zafiksowała się na ostatnim słowie, myląc je z obwodem. Przecież z codzienności wiemy, że bywają sytuacje, w których pomylimy imię rozmówcy, bo akurat zobaczyliśmy znajomego o tymże imieniu.
Tak było w przypadku matematyczki, która wyliczyła, że -3 do potęgi piątej równa się 243 zamiast -243. Jak można dostrzec, przy wykonywaniu obliczenia nauczycielka zapisuje minus, który potem przez rozkojarzenie pomija. Sama jednak w tejże lekcji przyznaje zgodnie z prawdą, że liczba ujemna podniesiona do liczby nieparzystej pozostaje liczbą ujemną. Mamy więc do czynienia ze zwyczajną nieuwagą, a nie z lukami w wiedzy, wobec czego zarzuty o nieumiejętność potęgowania wydają się bezzasadne.
Rżący czy trujący?
Przeglądając liczne memy, szydercze komentarze i parodie, nietrudno oprzeć się wrażeniu małoduszności tej krytyki. Internauci prześcigają się w wymyślaniu coraz bardziej absurdalnych zarzutów pod adresem nauczycielek, mnożą fejki i na siłę wyszukują lapsusy (na przykład zarzucają chemiczce, że myli słowo „rżący” z „trujący”). Równie jałowym jest natrząsanie się z wypowiedzi nauczycielki, wedle której „ołów występuje na stacjach benzynowych; jest benzyna bezołowiowa”, tak jakby wypowiedzi nie można było zrozumieć w ten sposób, że skoro teraz istnieje paliwo bez ołowiu, to wcześniej na stacjach można było tankować benzynę na bazie tego trującego metalu.
Podobnie rzecz się ma z zapisem liczb po przecinku. Uwadze internautów nie umknęła lekcja o ułamkach dziesiętnych, podczas której na przygotowanym materiale matematyczka pokazuje, że 123,450 = 123,35. Jednak sam zdrowy rozsądek podpowiada, że mamy tu do czynienia z niezamierzoną pomyłką w zapisie, a nie z nieumiejętnością zaokrąglania liczb po przecinku. Analogiczna sytuacja jest z literówką w słowie „learning” wyświetlonym na ekranie telewizora w studiu. Choć widzimy tam błędny zapis „lerning”, to już na arkuszu umieszczonym nad ekranem słowo jest zapisane prawidłowo.
Z wypowiedzi jednej z nauczycielek wynika, że kobiety nie mogły liczyć na wsparcie ze strony realizatorów. „Bez żadnych prób, wsparcia, scenariusza ze strony telewizji. Dostałyśmy mikrofony i jedynie wskazówki, do której kamery mówić (…) Na przygotowanie miałyśmy tylko jeden dzień, podczas gdy do takich specjalnych lekcji przygotowujemy się przez tydzień albo i dłużej” – przyznaje w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Nagromadzenia tych niefortunnych wpadek można było uniknąć, gdyby pedagożki miały możliwość zobaczyć nakręcone materiały przed ich emisją. Te tymczasem, jak stwierdza nauczycielka, były w pośpiechu wysyłane do studia w Warszawie: „W niedzielę cały dzień, dziesięć godzin spędziłyśmy w studiu nagraniowym. Byłyśmy głodne, zmęczone. Kręcili wyrywkowo, bez prób, my już nie myślałyśmy w pewnym momencie logicznie. Nie mamy żadnego doświadczenia medialnego, działałyśmy w ogromnym stresie. Kręcili i tego samego dnia montowali odcinki. I od razu, bez sprawdzenia, wysyłali do Warszawy. My nawet nie miałyśmy możliwości sprawdzić, jak to finalnie wyszło i czy nie ma pomyłek”.
W dyskusjach na fejsbuku starałem się wziąć w obronę poniewierane kobiety, lecz każda próba kończyła się najbardziej prymitywną reakcją, czyli opatrzeniem moich komentarzy emotikonem z rozdziawioną w szyderczym grymasie twarzą. Wydaje się, że wzmożona zjadliwość kierowana pod adresem nauczycielek wynika z braku zrozumienia tego, jak na jakość pracy człowieka działają niekorzystne okoliczności oraz brak wsparcia otoczenia w wykonywaniu zajęć. O ile nie można powiedzieć, że ta audycja jest programem idealnym (sam laik dostrzeże niedociągnięcia w scenografii, użycie anachronicznych materiałów dydaktycznych, kiepskie wykonanie), to niesprawiedliwym będzie jednak obwinianie tych kobiet o błędy, które wynikały ze stresu, braku wsparcia ekipy produkcyjnej i ewidentnych zaniedbań realizatorów.
Szkoła z TVP daje nam ważną lekcję. Mimo wszystkich omyłek, program unaocznia nasz ogromny deficyt empatii wobec czyichś potknięć oraz to, jak wiele satysfakcji czerpiemy z poniżania ludzi, którzy nie mogą się obronić.