Odpowiedź na artykuł autorstwa Małgorzaty Tomczak zatytułowany „Do Europy, ale razem z naszymi krwawymi rytuałami. Jak ‘brukselski dyktat’ ratuje hiszpańskie kozy”, opublikowany na łamach Oko.press.
Na łamach OKO.press ukazał się artykuł autorstwa Małgorzaty Tomczak zatytułowany Do Europy, ale razem z naszymi krwawymi rytuałami. Jak „brukselski dyktat" ratuje hiszpańskie kozy. Autorka pisze o mającej wejść w życie we wrześniu pierwszej hiszpańskiej ustawie o ochronie zwierząt. Opisuje problemy, jakie napotkała na etapie procedowania, a także te, z jakimi może się zderzyć w trakcie egzekucji. Śledzi napięcia społeczne i polityczne związane z tym aktem prawnym, osadzając go w hiszpańskiej rzeczywistości. Jakkolwiek tekst jest rzetelny i przybliża polskim czytelnikom i czytelniczkom pewne społeczne i kulturowe aspekty charakterystyczne dla tego kraju, w innych jest problematyczny. W znikomym stopniu i wybiórczo opisuje rzeczywistość zwierząt, a więc podmiotów ustawy. Autorka odtwarza zwyczajowe przeoczenia kulturowe i etyczne, nie uwzględniając w dostatecznym stopniu punktu widzenia zwierząt.
Problem hiszpańskiej ustawy widać już w samej nazwie: „Ley de Bienestar Animal”, czyli „Ustawa o dobrostanie zwierząt”. Jest ona sporym nadużyciem, bo ze względu na jej treść, powinniśmy raczej mówić o „Ustawie o dobrostanie niektórych zwierząt w niektórych sytuacjach” bądź „Ustawie o zarządzaniu przemocą wobec zwierząt”. Już w preambule ustawodawca wskazuje, że beneficjentami ochrony są właściwie wyłącznie tzw. zwierzęta towarzyszące. Zaznacza się wyraźnie, że nie obejmuje ona tzw. zwierząt hodowlanych (chyba że właściciel zwierzęcia należącego do tej kategorii zdecyduje się zarejestrować je jako „zwierzę towarzyszące”), a także laboratoryjnych, wykorzystywanych w cyrkach i oceanariach, w ramach spektakli i fiest oraz innych form pracy, na przykład w Siłach Zbrojnych.
Pod tym względem polska ustawa o ochronie zwierząt z 1997 roku jest nieco podobna: mimo że uwzględnia tzw. zwierzęta gospodarskie, wolno żyjące i laboratoryjne, również dokonuje ich kategoryzacji przyjmując jako kryterium ludzkie interesy. Asymetria ta ma źródło w nierównym sposobie traktowania czujących zwierząt różnych gatunków, bo akty prawne nie są niczym innym niż kodyfikacją norm społecznych. Tak więc np. część polskiej ustawy dotycząca tzw. zwierząt łownych to przyzwolenie na różne przemocowe praktyki wobec nich. Status zwierząt jest określany i warunkowany przez rodzaj ich relacji z nami i ich użyteczność dla nas. Ten sam kot, w zależności od tego czy jest wolno żyjący, bezdomny, domowy czy laboratoryjny będzie posiadał różne stopienie ochrony prawnej.
Kategorie stworzone przez ludzi, w które uwikłane są zwierzęta, są zmienne kulturowo, ale zawsze podporządkowane ludzkim interesom. Nietrudno zauważyć, że ochroną obejmuje się te zwierzęta, z których krzywdy nie korzysta większość społeczeństwa. W tekście Małgorzaty Tomczak widać to bardzo wyraźnie we fragmencie, w którym jej rozmówca proponuje przekształcanie przemysłu związanego z tauromachią w mięsny. To zamiana przemocy coraz częściej krytykowanej na tę, która wciąż ma stabilne poparcie społeczne.
Corrida, polowanie, walki psów bądź kogutów to formy przemocy, których udział w całkowitej puli krzywdy zwierząt jest marginalny. Krzywda na wielką skalę zaczyna się tam, gdzie rzadko kto się nią oburza, czyli w przemyśle spożywczym. Świetnie oddaje to jedna z prac Dany Ellyn, wegańskiej artystki: przedstawia mężczyznę w stroju matadora, który w stojące przed nim zwierzę mierzy nie estoque, a widelcem.
Autorka tekstu dokonuje swoistej egzotyzacji Hiszpanii: w całości jest on poświęcony typowym dla tego kraju formom przemocy wobec, zwierząt nieobecnym w Polsce. Mowa jest zatem o corridzie, ludowych fiestach z udziałem krów, cieląt, byków, kóz, indyków i gęsi, które w zależności od gatunku i regionu goni się po ulicach, zapędza do morza, zrzuca z dzwonnic, bądź ręcznie urywa im się głowy, a także znanemu na całym świecie procederowi torturowania chartów przez myśliwych. To uspokajający dla polskiego czytelnika zabieg, bo pozwala mu potępić „barbarzyńskie” zwyczaje i daje poczucie, że jest po właściwej stronie. Nie pomaga jednak dostrzec istoty prawdziwego problemu, rozbudzić świadomości własnego udziału w przemocy na nieporównywalnie większą skalę, której ofiarami padają tzw. zwierzęta hodowlane.
Hiszpańska dziennikarka Ruth Toledano nazywa ustawę „ontologiczną, polityczną i prawną kpiną”, a także określa ją jako „przestarzałą, niewystarczającą, niepełną i niejednolitą”. Rzeczywiście, ustawa jeszcze nie weszła w życie, a już jest archaiczna. W XXI wieku można oczekiwać, że w świetle aktualnego konsensusu naukowego uznającego kręgowce i wybrane bezkręgowce za istoty zdolne do odczuwania, będziemy przynajmniej podejmować próby odejścia od produkcji zwierzęcej na rzecz roślinnej i że państwa będą wykorzystywały do tego te narzędzia polityczne jakimi dysponują, jak choćby edukacja i właściwe zarządzanie dotacjami. Tymczasem hiszpański minister ds. konsumpcji, Alberto Garzón, po apelu o ograniczenie spożycia mięsa zaczął otrzymywać groźby śmierci.
Szokujące może wydawać się fetyszyzowanie przemocy wobec zwierząt, będącej częścią specyficznych hiszpańskich tradycji, podczas gdy istoty nią dotknięte to promil całkowitej liczby krzywdzonych tam zwierząt. Koza zrzucana z dzwonnicy podczas ludowej fiesty jest tylko jedną spośród ponad miliona zabijanych każdego roku w hiszpańskich rzeźniach. Byk torturowany na arenie jednym spośród dwóch i pół miliona zwierząt tego gatunku, które tracą życie dla zaspokojenia popytu tworzonego przez konsumentów. Różnica polega na tym, że miłośnicy corridy chcą widzieć swoje ofiary, konsumenci produktów odzwierzęcych swoich ofiar widzieć nie chcą.
Czy hiszpańska ustawa o dobrostanie zwierząt jest sukcesem? Nie. Jest niewielkim krokiem, obarczonym poczuciem porażki z powodu zredukowania jej beneficjentów do zwierząt kilku gatunków, a i to z wyjątkami. Zmiana przepisów prawa jest niezmiernie ważna, jednak nie jest ona jedynym dostępnym sposobem poprawy sytuacji zwierząt. Co więcej, następuje ona w wyniku zmiany normy społecznej, tak więc różne działania w obronie zwierząt, jak choćby przejście na weganizm, odmowa udziału w ich opresji, mówienie o ich krzywdzie, rozmawianie o niej z innymi, którzy być może wcześniej się nad tym nie zastanawiali, przybliżają nas do pełniejszej sprawiedliwości społecznej. Nie może być o niej mowy, jeśli nie obejmie grupy najsłabszej i najbardziej podatnej na krzywdę, czyli zwierząt. Szkoda, że artykuł Małgorzaty Tomczak nie oddaje tej perspektywy.
Joanna Wiśniewska, pełnomocniczka/wolontariuszka FUNDACJI TARA SCHRONISKO DLA KONI