Teraz, kiedy ustawa jest już uchwalona, pojawia się pytanie - o czym teraz będziemy rozmawiać? O co będziemy się spierać, a nawet kłócić? Oczywiście… także o Ustawę albo raczej o jej skutki - pisze Kuba Wygnański.
Nie zamierzam w tym miejscu opisywać historii powstania ustawy. Przypomnę tylko, że praca nad nią trwała siedem długich lat. Ustawa miała kilkadziesiąt wersji, kilkaset poprawek i opinii zgłaszanych przez różne osoby i instytucje. Kilka tysięcy organizacji w takiej lub innej formie uczestniczyło w dyskusjach na jej temat. Z trudem mogę sobie wyobrazić, żeby działała w Polsce organizacja, która nie słyszała o tym projekcie. Z trudem znajdziemy wśród ustaw III RP podobne przykłady. Historię ustawy zostawmy teraz historykom. Zresztą w zależności od tego, jakie przyniesie ona skutki, zapewne zmieniać się będzie lista tych, którzy ją popierali i tych, którzy byli jej przeciwni.
Przez wszystkie te lata Ustawa - jej kształt - nadzieje i obawy z nią związane były ciągłym przedmiotem debat, spotkań, apeli. Debaty wokół Ustawy stały się poniekąd częścią tożsamości całego naszego środowiska i to bez względu na to czy ustawa wzbudzała entuzjazm czy sceptycyzm. Teraz, kiedy ustawa jest już uchwalona, pojawia się zatem pytanie - o czym teraz będziemy rozmawiać? O co będziemy się spierać, a nawet kłócić? Oczywiście… także o Ustawę albo raczej o jej skutki.
Jednak w myśleniu o jej skutkach trzeba odróżnić dwa strumienie zdarzeń. Pierwszy to skutki, które od nas nie zależą i są niejako mechaniczną konsekwencją ustawy. Drugi to ten, który będzie wynikiem naszych własnych starań albo zaniechań. Ustawa ta bowiem, jak mało innych aktów prawnych, zakłada „otwarty scenariusz”. Od początku zresztą chodziło w niej nie o to, żeby „administrować” społeczeństwem obywatelskim i organizacjami, ale o to, żeby stworzyć im lepsze warunki dla działań. To, czy będziemy chcieli i umieli z nich skorzystać, zależy przede wszystkim od nas samych. Tak często narzekaliśmy na brak takich warunków. Twierdziliśmy, że moglibyśmy działać lepiej i pożyteczniej dla dobra publicznego, gdyby były one lepsze. Poniekąd czekaliśmy na punkt podparcia, bo wierzyliśmy, że pomoże nam on dźwignąć różne ciężary. No cóż, wydaje się, że mamy właśnie taki punkt podparcia, a w każdym razie możemy go stworzyć. Czy mamy jeszcze jednak dość siły, żeby z niego skorzystać? Poniekąd dopiero teraz nadszedł dla nas czas próby. Mówiąc dość brutalnie - strąciliśmy właśnie rodzaj uniwersalnego usprawiedliwienia dla różnych problemów i formalnych ograniczeń w naszej działalności. Czy coś się dzięki temu zmieni?
To zależy. Ustawa ma bardzo wiele zapisów o charakterze fakultatywnym. Innymi słowy określa, co może się zdarzyć i w oparciu o jakie warunki, ale do tego, aby coś istotnie się stało zawsze potrzebne będą intencje i działanie uczestników. Np. intencja organizacji, aby ubiegać się lub nie o status pożytku publicznego, intencje samorządów, aby wspólnie z organizacjami tworzyć jak najlepsze programy współpracy, dopasowane do lokalnego kontekstu działań, intencja podatników, aby wspierać ze swoich podatków działania organizacji itd.
Warto też jednak pamiętać, że Ustawa nie jest wyłącznie listą przywilejów i prezentów, że nakłada na organizacje pozarządowe (szczególnie te, które chcą uzyskać status pożytku publicznego) liczne wymagania. Myślę np. że pewnie ci, na których spadnie obowiązek przygotowywania i upubliczniania raportów rocznych organizacji albo ci, którzy będą mieli do czynienia z KRS, przeklinać będą pomysłodawców ustawy. Ale wierzę, że będą też sytuacje, kiedy ich pochwalą. Naiwnie może, ale wierzę też, że po latach docenią nawet dobre skutki wymogów jawności w działaniach organizacji.
Ustawa jest bardzo złożona i zarówno my, jak i administracja, będziemy się jej uczyć. Część procedur wymaga zresztą dopiero uszczegółowienia, wiele zależeć będzie od orzecznictwa, od interpretacji, od precedensów i dzielenia się przykładami. Na tym etapie bardzo ważna będzie rola Rady Działalności Pożytku Publicznego. Pewnie też będzie się okazywać, że mimo (lub może właśnie dlatego), iż prace trwały tak długo, ustawa ma jakieś usterki. Że w praktyce coś działa całkiem inaczej niż zakładano. Być może już dziś ktoś obmyśla, jak wykorzystać luki w ustawie do celów, które z pożytkiem publicznym nie mają nic wspólnego. Być może kiedyś potrzebne będą jej korekty. Być może. Mimo to jednak wierzę, że to jest dobra ustawa. Jest ustrojowo dobrze pomyślana, nowoczesna, kompleksowa.
Na koniec nieco osobiście chcę wyznać, że mimo naprawdę ogromnego zmęczenia tymi siedmioma latami, w czasie których i ja, i pewnie wielu uczestników i obserwatorów pracy nad Ustawa, traciło wiele razy wiarę, że kiedykolwiek prace nad nią zakończą się sukcesem, mam jednak wiele nadziei na dobro, które jeśli mu trochę pomóc, może wyniknąć z Ustawy. Wiec mimo tego zmęczenia - a może właśnie dlatego, że tak dużo nas to kosztowało - zamierzam wziąć „rewanż” za te lata i bez reszty wykorzystać te szanse, które ustawa daje. Namawiam do tego gorąco innych. Niech to będzie – siedem lat tłustych po siedmiu latach chudych.
Skoro jednak mowa o dobrodziejstwach, które mogą wyniknąć dla organizacji z ustawy, muszę ze skruchą wyznać, że ja sam nigdy nie myślałem o niej jako ustawie „dla” organizacji pozarządowych. To nie jest ustawa na rzecz kolejnej grupy interesów, którą w tym wypadku byłyby organizacje pozarządowe. Głównym skutkiem ustawy nie ma być przyrost liczby organizacji, nie ma być ich dostatek czy wygoda. Nie tak też chyba trzeba będzie oceniać jej skutki. Dobrze, jeśli wszystkie te dobrodziejstwa spadną na organizacje, ale celem ustawy jest tworzenie mechanizmów pomnożenia dobra i pożytku publicznego. To, czy będzie ich więcej jest prawdziwym testem na to, czy warto było trudzić się przez te wszystkie lata.
Źródło: inf. własna