“Miejsce sztuki jest na ulicy” - takie szablonowe napisy można zobaczyć w kilku miejscach w Lublinie. Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Co jednak jest sztuką, a co zwykłym bazgrołem? Gdzie kończy się graffiti, a zaczyna mural? I gdzie można w Lublinie trafić na naprawdę dobry street art?
To wszystko trudne pytania, które wymagają dłuższego zastanowienia się i chyba jeszcze dłuższych odpowiedzi. Przez lata ścienne malowidła na miejskich murach kojarzyły się przede wszystkim z wulgarnym pseudo-graffiti. Często chodziło, i nadal chodzi, o ofensywne, często agresywne hasła wypisywane przez kibiców. Na murach wielu miast toczy się święta wojna miedzy zwaśnionymi klubami, czego w Lublinie nie widać aż tak bardzo. Nie znaczy to, że fani klubów odpuszczają sobie ściany. Co zaskakujące, na lubelskich osiedlach często widać starannie wykonane dzieła, ozdabiające fasady sklepów czy bloków. I tak dzieje się w całej Polsce. Niejednokrotnie nanoszone są one za przyzwoleniem administracji budynków, która woli, by taki malunek nie kłuł w oczy, przynajmniej pod względem estetycznym. W innym przypadku na tej samej ścianie mógłby powstać bazgroł.
Czy to dobrze? Swoje zastrzeżenia ma Artur Wabik, aktywista i street arter. – Myślę, że pomysł oddawania ścian na malowidła o tematyce klubowej nie jest najlepszym rozwiązaniem. Oczywiście można to postrzegać jako wentyl bezpieczeństwa. Oddawanie takich miejsc miałoby zapobiegać malowaniu w innych przestrzeniach, ale wydaje mi się. że to jest nierealne. Te napisy sympatyzujące czy wrogie wobec niektórych klubów i tak będą się pojawiać, to nic nie zmieni. Z drugiej strony takie “galerie nienawiści”, bo tak to chyba trzeba nazwać, mogłyby niepokoić lokalną społeczność. Przestrzeń w ten sposób cierpi.
Kibicowskie napisy rzadko też można zaliczyć w kategorię klasycznego graffiti. To wybuchło w Polsce w latach 90., i opierało się głównie na wymyślnym liternictwie, ograniczając się do napisów i ciekawym wykorzystaniu kolorów.
Na początku ta forma sztuki ulicznej była przynajmniej półlegalna, grafficiarze jednak wygodnie rozgościli się w przestrzeniach miast na legalnych ścianach. Ich dzieła są doceniane, a dla grafficiarzy organizuje się nawet specjalne wydarzenia, oddając ściany w centrach miast.
Nie inaczej w Lublinie, gdzie przoduje Street Art Festival, organizowany przez Europejską (choć lubelską) Fundację Kultury Miejskiej. Mało tego – za jej sprawą graffiti trafia do galerii (niezwykle ciekawa Brain Damage Gallery) i na salony akademickie (za sprawą wykładów i paneli).
Czy takie przytulenie graffiti przez mainstream może ograniczyć nielegalne jego przejawy? Trudno zgodzić się z taką tezą, a i nie o to chodzi w takich działaniach. Zgadza się z tym Artur Wabik. – Jednak ideą graffiti jest funkcjonowanie w tkance miejskiej. Z jednej strony takie wydarzenia, oddawanie ścian artystom kanalizują tę potrzebę wyrazu, ale nie zrównoważą tego, co dzieje się nielegalnie. Te sprawy istnieją równolegle i nie ma co liczyć. że ściany zalegalizowane zlikwidują problem malowania w miejscach niedozwolonych.
A jeśli ktoś chciałby zobaczyć efekty pracy artystów działających legalnie, może przyjść na skwer koło Centrum Kultury lub spojrzeć przez okno autobusu, przejeżdżając obok hali Globus. Jest na czym zawiesić oko.
Gdzie kończy się więc graffiti, zaczyna street art, a w jakich sytuacjach możemy mówić o muralu? Jak mówi Cezary Hryniewicz z Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej, to trzy zupełnie różne rzeczy, choć w mediach przyjęło się je mieszać bądź nawet stosować wymiennie.
– Sprawa jest prosta – są to trzy różne sprawy. Graffiti to nielegalna działalność w przestrzeni miejskiej, opierająca się na swoiście rozumianym liternictwie. Graffiti polega na multiplikowaniu swojego imienia lub nazwy grupy w przestrzeni miejskiej. Jako aktywność regulowana zespołem zasad jest zjawiskiem hermetycznym, zamkniętym i jako takim niedostępnym dla przeciętnego człowieka.
Street art również w swej istocie jest zjawiskiem nielegalnym, z tą różnicą względem graffiti, że jest nastawione na komunikację z odbiorcą. Wyróżnikiem street artu są także stosowane narzędzia i nośniki „dzieł”, są nimi szablony, plakaty, wlepki, vlakaty…
Mural zaś to typ dzieła artystycznego, które może być wykonane w rozmaitych technikach: np. możemy mieć mural w technice szablonowej. Murale cechuje ich wielkość oraz (przeważnie) obecność w przestrzeni miejskiej. W dyskursie publicznym termin stał się na tyle nieostry, że raczej powinniśmy używać pojęcia „malarstwo wielkoformatowe”, które zdaje się pełniej oddawać istotę wszechobecnych spektakularnych malowideł w przestrzeni miejskiej.
A od kilku lat palmę pierwszeństwa w legalnym obiegu sztuki ulicznej dzierży mural. Wielkie malowidła ścienne są zamawiane przez miasta i instytucje publiczne, stały się również narzędziem reklamowym, skrzętnie kryjąc swój prawdziwy przekaz pod płaszczykiem sztuki. I to zjawisko stało się ostatnio obiektem krytyki. Niektórzy aktywiści, artyści i dziennikarze nie chcą widzieć w gruncie rzeczy punkowego nurtu sztuki, kojarzonego z niepokornymi i działającymi poza prawem artystami, w galeriach i na unijnej dotacji. Nie ma jednak wątpliwości, że powstające dzięki nim dzieła upiększają miasta, a być może przynajmniej urozmaicają ich wygląd. Hunkiewicz ocenia lubelskie murale na minus cztery.
– Jest to ocena wypadkowa, uśredniony bilans prac bardzo słabych (swą obecnością gwałcących przestrzeń miejską) oraz prac dobrych i bardzo dobrych.
A gdzie wybrać się po dobrą sztukę uliczną? Jak się okazuje, miejsc w Lublinie nie brakuje. Hunkiewicz wylicza:
– Etam Cru „Dream Catcher” (realizacja fenomenalna pod względem artystycznym, ale co równie istotne: zatopiona w bardzo ważnej dla nas społeczności ulicy Lubartowskiej w Lublinie); Peter Fuss „What cant you buy?” tym bardziej wymowna, że umiejscowiona w jednym z centrów lubelskiego konsumpcjonizmu; Mural Kaosa i Fitsa „Graffiti God” oraz mural Finera – oba są idealnym przykładem wielkoformatowych realizacji stworzonych przez twórców graffiti. Świetnie wpasowane w otoczenie, ale też fantastycznie ukazujące energię, jaką niesie ze sobą graffiti writing; Ekspozycja Kamila Kuzko w ramach galerii zewnętrznej Brain Damage – największa indywidualna praca malarska w przestrzeni Lublina i prowadząca najciekawszy dialog z bezpośrednim otoczeniem. Paweł Ryżko „Robotnice Sztuki”, praca nawiązująca do historii osiedla LSM i odbywających się tam Lubelskich Spotkań Plastycznych (1976-79). Velvet i Zoer – świetny mural, mimo że jest nie jest skończony i powstał w celach promocyjno-reklamowych.
Czy więc Lublin goni Łódź? Wiadomo już, że nie będzie Europejską Stolica Kultury. Może więc warto powalczyć o Polską Stolicę Street Artu?
Dowiedz się, co ciekawego wydarzyło się w III sektorze. Śledź wydarzenia ważne dla NGO, przeczytaj wiadomości dla organizacji pozarządowych.
Odwiedź wiadomosci.ngo.pl.
Źródło: lublin.ngo.pl