Za nami 17. edycja Portu Literackiego – największej poetyckiej imprezy w kraju, która już po raz dziewiąty odbyła się we Wrocławiu. Stali bywalcy Portu przez lata zapewne zdążyli przyzwyczaić się do zmian, które niemal corocznie są wprowadzane, by uatrakcyjnić formułę obcowania z poezją. W tym roku sięgnęły one jednak jeszcze głębiej, bowiem poza otwarciem się na inne gatunki literackie, zmianie uległa struktura organizacyjna wydarzenia.
Biuro Literackie, wydawnictwo, które dotąd pełniło rolę organizatora, zostało zastąpione przez Fundację Europejskich Spotkań Pisarzy. Wszystko za sprawą literackiego projektu „Europejskie Spotkania Pisarzy 2016”.
Porzućmy jednak te organizacyjne zawirowania i skupmy się na samym Porcie Literackim Wrocław 2012. Jego oblężenie rozpoczęło się już w piątkowe popołudnie i trwało aż do niedzielnego wieczoru, kiedy to publiczność przywitała amerykańska artystka Laurie Anderson (prywatnie żona muzyka Lou Reeda), promująca swoją najnowszą książkę „Język przyszłości”. Bez wątpienia zamknięcie oraz otwarcie Portu niosło ze sobą najwięcej emocji, choć skrajnie różnych. W piątek wszystko rozpoczęło się doniośle, benefisem Krystyny Miłobędzkiej, prawdopodobnie największej z żyjących polskich poetek, którą „do ołtarza kultury” poprowadził prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Czytanie jej wierszy poprzedziło finał konkursu „Nakręć wiersz”, który w tym roku inspirowany był właśnie poezją laureatki Silesusa.
Dalsze dni w Studiu na Grobli to m.in. czytanie debiutantów z almanachu „Połów. Poetyckie debiuty 2011”; przybliżenie twórczości wielkich amerykańskich poetów: Johna Ashbery’ego i nieżyjących już Johna Cage’a czy Ezry Pounda; spotkanie z poezją wrocławianki Urszuli Kozioł czy niedzielne czytanie Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, laureata Nagrody Nike, który podczas ubiegłorocznego Portu w ostatniej chwili nie dotarł do Wrocławia.
Coraz więcej miejsca na Porcie zajmuje proza – która pod względem czytań podczas tej edycji już niemal zrównała się z poezją – stąd nie powinno dziwić, że i coraz większe nazwiska witają do Wrocławia. W sobotę sala kilkakrotnie wybuchała śmiechem podczas czytań „Historii ważnych i nieważnych” ukraińskiego pisarza Andrija Bondara, lecz niewątpliwie najwięcej osób oczekiwało na późniejsze spotkanie z Edmundem Whitem. Ten amerykański pisarz uważany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli literatury gejowskiej przyczynił się do wypełnienia sali po same brzegi.
Tegoroczny Port Literacki miał w podtytule nazwę 17. Europejskie Spotkania Pisarzy (nawiązującą do pierwszej nazwy imprezy). Mariusz Urbanek w wydanym z okazji imprezy „Dzienniku Portowym” uznał, iż to nazwa nieco na wyrost, gdyż „przez ostatnie piętnaście lat nikt o takich spotkaniach nie słyszał”. Może i faktycznie, nawet w tym roku wciąż na pierwszym planie była przecież twórczość rodzima, i słusznie, ale pod względem organizacji Port już na pewno można nazwać imprezą w pełni europejską.
Źródło: informacja wlasna serwisu wroclaw.ngo.pl