Wolny dostęp do dóbr kultury jest jednym z fundamentów europejskiej cywilizacji. I chociaż niektóre działania władzy oraz innych instytucji skutecznie blokują kulturalną wolność obywateli, szczęśliwie są osoby, dla których wolna kultura to coś więcej, niż puste hasło.
Biblioteka Wolne Lektury jest projektem wyjątkowym pod każdym względem. Po pierwsze dlatego, że dostępna jest on-line. Po drugie, jest otwarta dla każdego, bez ograniczeń. Po trzecie, wreszcie, spełnia bardzo ważną rolę, gwarantując obywatelom całkowicie wolny dostęp do literatury. Tej klasycznej, ważnej, będącej podporą polskiej i europejskiej kultury. O projekcie, problemach technologicznych oraz temu, jak sobie z nimi poradzić, rozmawiamy z Jarosławem Lipszycem i Magdaleną Biernat.
Michał Jadczak, Technologie.ngo.pl: - Na początek pytanie klasyczne - skąd pomysł?
Jarosław Lipszyc, Prezes Fundacji Nowoczesna Polska: - Ha! Pomysł narodził się poniekąd przypadkiem. Ja chodziłem po mieście, opowiadałem wszystkim o wielkich planach na rewolucję w edukacji, żeby wszystkie dzieci miały dostęp do materiałów edukacyjnych za darmo i żeby te materiały były wolne, żeby nauczyciele mogli z nich korzystać w dowolny sposób i usiłowałem tym zainteresować kogokolwiek. W końcu ktoś o tym usłyszał i zaprosił mnie na spotkanie. Powiedział, że pomysł jest świetny, spytał ile to będzie kosztować i ile czasu to zajmie, na co ja powiedziałem, że będzie kosztować parę milionów złotych i zajmie dziesięć lat (śmiech).
(śmiech)
J.L.: - I powiedział, że to jest świetny plan, że to jest bardzo dobre, ale może zacząć by od czegoś skromniejszego, np. biblioteczki z lekturami szkolnymi, żeby dzieci miały lektury w Internecie. Zmartwiłem sie trochę, że nie ma tych dziesięciu milionów i dziesięciu lat, tylko jest mało pieniędzy i mało czasu...
A to jaki był pierwotny plan? Na co potrzeba było tych dziesięciu milionów i dziesięciu lat?
J.L.: - To miało być to, co obecnie zrobiło Ministerstwo Edukacji Narodowej, czyli wolne podręczniki do kształcenia ogólnego, opublikowane w Internecie na wolnej licencji. I dzięki temu, że Ministerstwo Edukacji Narodowej, zresztą przy naszym skromnym współudziale, ten projekt realizuje, zwolniło nas to z odpowiedzialności za jego realizację. Natomiast biblioteka Wolne Lektury powstała w 2007 roku, właśnie dzięki wsparciu Krzysztofa Króla, który od początku był mentorem tego projektu. Biblioteka Wolne Lektury od tego małego pomysłu rozwinęła się nad podziw i stała się główną lokomotywą Fundacji, od 2007 roku rozwijamy ją nieustannie i bijemy kolejne rekordy, zarówno jeśli chodzi o jakość digitalizacji, gdzie z przyjemnością mogę powiedzieć, że jesteśmy absolutnym liderem, jeśli chodzi o jakość przetwarzania materiałów scyfryzowanych. Nawet porównując się z wydawcami komercyjnymi, nasze publikacje są po prostu technologicznie, merytorycznie - jeśli chodzi o jakość korekty i opracowania - na najwyższym możliwym poziomie. Ale również liczba czytelników - myślę, że jesteśmy w tym momencie najpopularniejszą biblioteką internetową w Polsce.
Mhm. Technologia, którą wykorzystujecie jest wasza, czy to są zewnętrzne źródła?
Magdalena Biernat, koordynatorka projektu Wolne Lektury: Nie, nie, to wszystko - wszystkie narzędzia do opracowania lektur, prezentacji, konwersji - to nasze oprogramowanie stworzone tutaj, przez programistów, oczywiście na wolnej licencji do ponownego wykorzystania.
To rzeczywiście jest godne uwagi, bo organizacje mają problem, żeby się zaprzyjaźnić z technologiami.
MB: Myślę, że nasza Fundacja miała to szczęście, że Jarek jest i zawsze był wielkim fanem technologii, od samego początku. Zatrudnił po prostu bardzo dobrych programistów, którzy również są przekonani do idei wolności, wolnego oprogramowania, wolnego dostępu do dóbr kultury, itd. Od czterech lat tworzą oprogramowanie z wielką pasją.
J.L.: - Mieliśmy bardzo duże szczęście do ludzi. Od samego początku pojawili się ludzie, z którymi zresztą pracujemy dalej, którzy pomogli nam pójść właściwą ścieżką, kiedy podpowiedzieli: chcecie zrobić bibliotekę semantyczną, chcecie zrobić bibliotekę, która będzie future-proof, odporna na przyszłość. Teraz wchodzą nowe formaty, nowe potrzeby, nowe narzędzia, nowe media, tak? A okazuje się, że wszystkie te rzeczy, które myśmy przygotowali w 2007 roku koncepcyjnie, są odporne na przyszłość. Rewolucja czytników e-papierowych była dla nas ot tak - pstryknąć palcami i jest. Tablety - jesteśmy na to przygotowani. Aplikacje - jesteśmy na to przygotowani. Nie ma żadnego problemu dlatego, że to jest bardzo dobrze wymyślone u źródła i bardzo pilnujemy tych standardów, żeby się ich trzymać.
M.B.: - To jest tak, że większość bibliotek cyfrowych w Polsce pozostaje w miejscu, na etapie stałym. Po prostu dostępne są skany, czasami OCR, czyli tekst sczytany przez narzędzie do tego stworzone, w formacie .txt, bez poprawionych błędów. My idziemy dalej. Pliki tekstowe po OCR przygotowujemy technicznie - mamy specjalny, wypracowany przez wielu współpracujących z Fundacją ekspertów, język strukturalno-semantyczny WMXML, który zachowuje strukturę i semantykę treści, a do tego, do opracowania publikacji stworzone jest specjalne narzędzie "platforma redakcyjna", dostępne on-line, każdy może z niego skorzystać. Na tej platformie my te wszystkie teksty oznaczamy, właśnie tym językiem WMXML i dzięki temu, że one są w XML, źródłowym formacie, możemy potem bardzo łatwo dokonać konwersji na każdy format, jaki się pojawia na rynku. Natomiast, jak mówił Jarek, super-łatwe było to, że gdy pojawiły się czytniki Kindle i format .mobi, to u nas był to jeden dzień pracy naszego programisty, przestawienie konwertera i cały zasób naszych książek automatycznie został przekonwertowany na .mobi i był dostępny dla czytelników następnego dnia. Jesteśmy przygotowani na każdy nowy format, nowe wyzwanie technologiczne i to była chyba najlepsza decyzja, którą podjął Jarek ze swoimi...
J.L.: - Ja od razu powiem, że to nie była moja decyzja, wręcz przeciwnie - to było tak, że zespół tę decyzję na mnie wymusił, przy czym ja biegałem i krzyczałem, że nie mamy aż tyle czasu i aż tyle pieniędzy i żeby to zrobić najprostszą możliwą metodą, a zespół się uparł, przekroczył termin, przekroczył budżet, mieliśmy wtedy straszne kłopoty, ale dzisiaj cieszę się, że Krzysiek Urbański, Szymon Błaszczyk, Paweł Dudzik, Darek Gałecki, Marek Stępniowski - programiści - oni wszyscy od początku budowali to tak, żeby było dobrze, a nie tak, żeby było jakkolwiek. Zbudowali kawał porządnej, murowanej chałupy, a nie szopę z desek. I to jest fajne.
A nie ma problemów z technologicznym odbiorem? Czytniki i tablety nie są w każdym domu, więc jak jest z dostępem samych użytkowników?
M.B.: - Wychodzimy z założenia, że udostępniamy to, co przygotujemy we wszystkich możliwych formatach: dla tych, którzy mają czytniki i mogą sobie wgrać format .epub, .mobi, itd., to wciąż nie jest w Polsce duża rzesza, oprócz tego mamy PDF-y, które można sobie ściągnąć na komputer, wydrukować, oprócz tego mamy czytnik on-line, umożliwiający wszystkim czytanie on-line i wiele innych, fajnych funkcji, nagrywamy do naszych lektur audiobooki, mamy już sporo wersji audio naszych lektur, do tego mamy format Daisy, tzn. książka mówiona dla osób słabowidzących i niewidomych. Jakie jeszcze mamy formaty? Na razie to chyba wszystko.
J.L.: - Jedna rzecz, która jest taka istotna w tym wszystkim, to że my zawsze patrzyliśmy do przodu, a nie patrzyliśmy do tyłu. Kiedy zaczynaliśmy ten projekt wiedzieliśmy, że liczba osób, które czytają książki na ekranach, jest bardzo mała. Ale wiedzieliśmy także, że ona będzie z każdym rokiem nieustannie rosnąć. I że te ekrany będą się zmieniać, nawyki czytelnicze będą się zmieniać, że teksty trzeba inaczej prezentować, trzeba je obudować narzędziami. Natomiast wiedzieliśmy, że to jest przyszłość. Dzisiaj myślimy cały czas tak samo, zastanawiamy się nad przyszłością serwisu Wolne Lektury, nie nad tym, co będzie za kwartał, czy za rok, tylko staramy się przewidzieć, co będzie za lat pięć i za lat dziesięć. Jak na razie, dobrze nam to wychodzi. Z doświadczeniem, jakie posiadamy - a przecież zaczynaliśmy zupełnie bez doświadczenia - dobrze widzimy trendy i jesteśmy w stanie je wyprzedzać. Czy to odpowiada wszystkim potrzebom czytelniczym? W oczywisty sposób nie. Ale też nie wszystkie potrzeby czytelnicze chcemy zaspokajać. Funkcjonujemy przecież w określonym środowisku. Mamy sieć tradycyjnych bibliotek, które redefiniują teraz swoją tożsamość; mamy cały świat książki komercyjnej; mamy rozmaite wyzwania związane z korzystaniem z technologii. Wydaje mi się, że dobrze się w tym odnajdujemy - stale rosnąca liczba czytelników wskazuje na to, że ten serwis jest po prostu coraz bardziej ludziom przydatny.
Czyli opłaca się inwestować w przyszłość.
J.L.: - Chyba tylko to się opłaca. Nie wydaje mi się, żeby w dobie przemian technologicznych związanych z mediami, można było prowadzić jakąkolwiek działalność nie zahaczając o media, w tym bibliotekę internetową, patrząc w przeszłość - bo to jest ślepa uliczka.
A stojąc w miejscu?
J.L.: - Stojąc w miejscu, cofamy się.
Tak, to prawda. A jak ma się idea wolnej kultury do praw autorskich? Czy to się trochę nie wpisuje w toczącą się od paru lat globalną dyskusję dotyczącą w ogóle sensu praw autorskich i głosy wszystkich organizacji, w tym sławnych skandynawskich, głoszących potrzebę zlikwidowania praw autorskich i wolnego dostępu do całej kultury, jako takiej? Te akurat książki są z przeszłości, więc podejrzewam, że te prawa autorskie wygasły...
J.L.: - Wygasły.
...albo funkcjonują inaczej. Ale dzisiaj wciąż toczą się dyskusje na ten temat. Czy ten wolny dostęp jest przyszłością, czy to coś nieuniknionego, czy może należy z tego korzystać bardzo rozważnie?
J.L.: - Czy wolne oprogramowanie jest przyszłością... My jesteśmy ludźmi od wolnego oprogramowania, wolnej kultury i wolnej edukacji. Uważamy, że to, co jest najważniejsze, to prawa obywateli, którzy uczestniczą w kulturze. Oczywiście jesteśmy legalistami i biblioteka jest realizowana ściśle w zgodzie z literą prawa, a czasami mam wrażenie, że jesteśmy nawet zbyt ostrożni. To jest niezmiernie istotne. Biblioteka ma służyć temu, żeby nie tylko obniżać barierę dostępu do treści, ale także żeby wzmacniać wśród ludzi przekonanie, że uczestnictwo w kulturze nie może być nielegalne, krótko mówiąc. Oczywiście, jeżeli jest na to zgoda, a zaręczam, że do większości, bardzo dużej ilości treści, nie da się uzyskać zgody na udostępnienie ich tak po prostu w sieci, niezależnie od tego, jak dużą walizkę pieniędzy położymy na stole. Bo ktoś ma chociażby inny model biznesowy. Więc to jest kwestia kontroli, a nie pieniędzy. Zwracam uwagę na fakt, że domena publiczna jest fundamentem kultury, że bez domeny publicznej, bez tego ogromnego repertuaru dzieł, które stanowią kanon, są klasyką i spuścizną, nie jest możliwy dalszy rozwój kultury. I biblioteka Wolne Lektury jest w pewnym sensie pomnikiem tego kanonu. Chcemy być pomnikiem tego fundamentu, na którym zbudowana jest kultura europejska. Tylko fundamentem żywym, kolorowym, rozśpiewanym, rozczytanym, a nie martwym i zakurzonym.
A czy autorzy publikujący dzisiaj, np. poprzez self-publishing, też mogliby znaleźć miejsce na platformie? W kanon kulturowy w jakimś sensie się wpisują.
J.L.: - Mamy swoje plany. Mamy swoje plany...ale słowa nie powiemy (śmiech).
Ale jest zalążek idei.
M.B.: - Tak, tak. Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest taka: oni będą mieli swoje miejsce na platformie, ale nic jeszcze nie chcemy zdradzać, bo to jest to, o czym myślimy, to nasz plan na kilka lat w przód.
Sama idea biblioteki jest wspaniała, tylko zastanawia mnie właśnie, w którą stronę to pójdzie, jak się będzie rozwijać.
M.B.: - Zaczynaliśmy od biblioteki szkolnej. To były tylko i wyłącznie lektury szkolne, na tym się skupialiśmy, na kanonie lektur szkolnych. Mieliśmy listę lektur MEN-u i odhaczaliśmy po kolei rzeczy z domeny publicznej, przygotowując i publikując je w serwisie Wolne Lektury. Po mniej więcej trzech latach, w 2010 roku, kiedy przyszłam do Fundacji, okazało się, że tych lektur szkolnych już nie ma. Po prostu się skończyły. Wszystko, co było w domenie publicznej już wydaliśmy. To było kilkaset pozycji, a nawet może kilka tysięcy, jeśli potraktować listę bardzo szeroko - jeżeli to była poezja barokowa, to szliśmy w całą poezję barokową. No ale lektury szkolne się skończyły, więc zaczęliśmy dużą dyskusję na temat tego, co dalej? I doszliśmy do wniosku, że chcemy, aby Wolne Lektury stały się biblioteką klasyki literatury. I tak je traktujemy od czterech lat. Teraz to już nie jest kanon lektur szkolnych, ale szeroko rozumiana klasyka literatury. Oprócz tego, cały czas myśleliśmy nad różnymi nowymi funkcjonalnościami i cały czas idziemy tą ścieżką - już nie tylko lektury, już nie tylko klasyka, ale też np. obrazy. Dzięki współpracy z Muzeum Narodowym stworzyliśmy na Wolnych Lekturach galerię, na razie skromne kilkadziesiąt obrazów, jednak pod koniec roku będą to już setki obrazów, i mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie ich jeszcze więcej. Te obrazy oczywiście są również opisane semantycznie i są połączone z literaturą, więc np. jeśli wyszukujemy motyw dziecka w literaturze, pojawiają się i książki i obrazy, na których ten motyw został przez naszych historyków sztuki oznaczony. Myślimy też nad wieloma innymi rzeczami - otworzyliśmy też sekcję obcojęzyczną na Wolnych Lekturach i mamy wrażenie, że to też będzie kierunek, w którym będziemy szli w najbliższym czasie, ale nie zdradzam innych szczegółów naszych niecnych planów (śmiech). Mamy już książki, które wydaliśmy po litewsku, w porozumieniu z Uniwersytetem na Litwie, ale też po francusku, po angielsku, po niemiecku, dostarczamy również narzędzie do jednoczesnego czytania w dwóch językach. Ono może jest jeszcze niedoskonałe, ale pracujemy nad nim i do końca roku na pewno będzie super! To jest taka swoista linia Wolnych Lektur, która dba o Polonię, o tych, którzy się uczą języka polskiego, którzy nie do końca rozumieją nasz język, a chcą po polsku czytać i się go uczyć. Także mamy kilka pomysłów, bo rzeczywiście jest tak, że literatura piękna z domeny publicznej - czyli 70 lat po śmierci autora - jest oczywiście dosyć ograniczona. Staramy się pozyskiwać prawa autorskie do pewnych publikacji, co jest bardzo trudne, bo spadkobierców jest zazwyczaj dosyć dużo i np. udało się nam zdobyć prawa do kilku noweli i opowiadań Marii Dąbrowskiej, ale to bardzo czasochłonne zajęcie i wątpię, żebyśmy rozwijali to na dużą skalę.
Brakuje jeszcze platformy muzycznej, tak do kompletu.
M.B.: - Tak, nad tym też się zastanawialiśmy, dlatego, że mamy całe oprogramowanie pozwalające na słuchanie audiobooków.
Aż się prosi o bibliotekę muzyczną!
J.L.: - Oczywiście problemem, jak zawsze, są finanse. Bez środków, nie będziemy w stanie tych planów zrealizować. Więc jeśli czytają nas teraz jacyś hojni sponsorzy, to bardzo zachęcam do kontaktu z nami (śmiech), bo jesteśmy w stanie zrobić tylko tyle, na ile znajdziemy finansowanie. A niestety - muszę to stwierdzić - z biegiem czasu jest to coraz trudniejsze, a nie coraz łatwiejsze.
Dlaczego?
J.L.: - Myślę, że trochę zmienia się logika sposobów, w jakie państwo realizuje zadania publiczne, w szczególności w zakresie kultury. Coraz trudniej jest współpracować organizacjom pozarządowym z ministerstwami, pozyskiwać fundusze na duże działania. Tego typu duże działania koncentrowane są w instytucjach publicznych i to jest taka logika, którą widzimy już od jakiegoś czasu, więc tego rodzaju niezależnym inicjatywom jest po prostu coraz ciężej.
Rozumiem.
M.B.: - Jeżeli czytają nas też czytelnicy, to kilka słów - w ramach Wolnych Lektur rozwinęliśmy też własny system crowdfundingu. Mniej więcej co dwa tygodnie ogłaszamy nową książkę, którą można "uwolnić". Na stronie są wyliczenia, co ile kosztuje, jaki jest koszt wydania tej lektury; średniej wielkości książka to jest kilkaset złotych. I nasi czytelnicy naprawdę wiernie wspierają "uwolnienie" kolejnych książek, od początku tego roku udało się opublikować już kilkanaście fantastycznych pozycji, właśnie dzięki wsparciu naszych czytelników.
Informacja idzie tylko przez stronę Wolnych Lektur, czy również przez serwisy stricte crowdfundingowe?
M.B.: - Nie, nie, nie ogłaszamy się na serwisach crowdfundingowych, robimy to tylko u siebie. Mamy swój własny mechanizm podziękowań, każdy kto wpłaca pieniądze na daną lekturę jest potem wymieniany w metadanych, są podziękowania w książce, ale to jest tylko i wyłącznie nasz mechanizm - oprogramowanie jest oczywiście wolne, można je wykorzystać - ale nie robimy tego z innymi serwisami. Z niektórymi pozycjami uderzamy do środowisk, które mogą być zainteresowane wydaniem danej książki.
(w tym momencie dobiega nas hałas młota udarowego)
O, panowie z dołu chyba dają znać, że należy kończyć (śmiech).
J.L.: - No to dziękujemy za rozmowę (śmiech).
To jeszcze ostatnie pytanie - jakie są technologiczne problemy organizacji pozarządowych?
J.L.: - Technologicznych chyba nie ma, aczkolwiek mówię to z punktu widzenia instytucji, która ma te kompetencje na pokładzie. Jedna rzecz, którą mógłbym doradzić, wszelkim instytucjom pozarządowym, to żeby budowały wewnętrzne, a nie zewnętrzne, technologiczne know-how. Mieliśmy taką strategię od początku i od początku dawała nam niesłychane zyski, w każdym możliwym wymiarze. Organizacje pozarządowe mają taką tendencję do zamawiania usług z zewnątrz, na zasadzie "przyjdzie ktoś i nam wykona, a jak wykona, to jest wykonane". Nie budują technologii, nie budują rozwiązań i własnego organizacyjnego know-how związanego z technologiami. I to jest ich słabość. Natomiast organizacje, które budują ten wewnętrzny know-how, naprawdę można w Polsce policzyć na palcach jednej ręki i wydaje mi się, że to należy zmieniać. Organizacje potrzebują programistów i potrzebują ich mieć, jako stały element zespołu, a działania programistyczne powinny być po prostu wbudowane w projekty.
Może ich na to nie stać?
J.L.: - (chwila namysłu) To nie jest już aż tak drogie... Choć, oczywiście, wymaga pomyślenia. Ale na koniec dnia to się opłaci, dlatego że zwiększy możliwości działania. Czymkolwiek organizacja by się nie zajmowała, jest w stanie budować rozwiązania technologiczne wokół działań, treści, potrzeb odbiorców, które będą wspomagać jej pracę. Tego nie zrobi się zamówieniem zewnętrznym, to musi być uwewnętrznione. Wszystkie najlepsze pomysły, jakie mieliśmy, rodziły się z tego, że informatycy pili kawę z redaktorkami. Wtedy rodziły się najlepsze rozwiązania, na skutek porozumienia człowieka zajmującego się technologią z człowiekiem zajmujących się pomocą, wszystko jedno w czym, to właśnie z tego rodzą się dobre pomysły i tego się nie załatwi zamówieniem zewnętrznym.
M.B.: - Chciałabym odnieść się jeszcze do tego, czy organizacje na to stać, czy nie. Oczywiście nie mówimy o tym, żeby każda organizacja zatrudniła programistę czy programistów na pełen etat. Ale jeżeli jest ją stać na zamówienie usług na zewnątrz, to na pewno jest ją również stać na związanie ze sobą kogoś, kto stanie się elementem zespołu. Nie ważne, czy na pełen etat, czy z doskoku, ale faktycznie członka zespołu. Bo to jest ważne. Wydaje mi się, że duży sukces Wolnych Lektur opiera się właśnie na tym, o czym mówił Jarek - że programiści stykają się u nas z polonistkami. To jest totalny misz-masz, na początku było to oczywiście trudne, ale potem okazało się, że pojawia się tyle pomysłów, jest tam taka energia i taka synergia, że działa to super. Myślę, że właśnie czegoś takiego brakuje. Poza tym zamawianie zewnętrzne to problemy z aktualizacją, ze zdobyciem pieniędzy na rozwijanie tego, to są ogromne sumy.
J.L.: - Jeśli spojrzymy na projekty światowe, które osiągnęły największy sukces, zobaczymy, że są to właśnie te projekty, w których ludzie o kompetencjach programistycznych, informatycznych łączą się z ludźmi, którzy zajmują się "czymś". Uniwersalna Mapa Polski, gdzie programiści i mapowicze zaczęli wspólnie budować projekt, w skali światowej Open Street Map, z tej samej działki. Wikipedia, itd., itd., itd. Ja na początku lat 90. byłem na takim obozie szkoleniowym, astronautycznym w Krasnojarsku. Mieliśmy tam zajęcia z różnymi specjalistami od kosmosu i był wśród nich antropolog, który mówił, że jeżeli chcemy zobaczyć coś ciekawego, musimy szukać granic, szukać tam, gdzie zderzają się ze sobą różne środowiska, różne warstwy geologiczne, strefy klimatyczne, kultury. Że tam będzie to, co jest ciekawe. I z tych zderzeń rodzą się nowe pomysły, nowe idee, formy życia i formacje skalne - i że ta zasada jest uniwersalna. Dobrze działa to w naszej organizacji, gdzie staramy się budować te projekty na granicach zawodów, kompetencji, kultur i czerpać z tego siłę.