Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Publicystyka
Turystyka stosowana Międzynarodówki Dysydentów - wspomnienie o Jacku Kuroniu
Mieczysław 'Ducin' Piotrowski, Rzecznik Generalny Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej
'Jacek Kuroń… Jacek Kuroń… to pana nazwisko nie jest mi obce… A tu widzę, że pan nie jest nigdzie zatrudniony!'. Na co Jacek pełen oburzenia i ekstremalnie charakterystycznym głosem odparł :'Jak to?! Przecież ja jestem PUBLICYSTĄ!'. I tu trzeba naprawdę użyć wyobraźni, aby ujrzeć iluminację na twarzy plutonowego: 'Oczywiście, panie Jacku! Ja pana znam! Znam pana z Dziennika Telewizyjnego' - wspomnieniem o Jacku Kuroniu, założycielu Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej, podzielił się Ducin - Mieczysław Piotrowski.
Solidarność
Polsko-Czechosłowacka w swej idei odwoływała się do tradycji pierwszych spotkań przedstawicieli
KOR-u i KARTY '77 w Karkonoszach. Było to w latach, kiedy jeszcze nie śniliśmy o Solidarności,
żyjąc w kraju zadekretowanego sukcesu. Przesłanie, jakie popłynęło z I Zjazdu do demoludów,
stanowiło koleiny impuls dla ludzi, którzy chcieli nadać nowy sens wyświechtanemu W JEDNOŚCI SIŁA.
Stan wojenny nie sprzyjał odnowieniu międzynarodowych kontaktów, ale już w 1984 roku do Pragi
trafili pierwsi kurierzy. Działalności SPCzS sprzyjała górska granica i znaczone wzdłuż niej
polskie, czeskie i słowackie szlaki turystyczne. Wiodąca rola we współpracy z opozycją u naszych
południowych sąsiadów przypadła dwóm ośrodkom: wrocławskiemu, kierowanemu przez Mirka Jasińskiego i
warszawskiemu, któremu liderował Zbyszek Janas. Spotkania w górach i akcje przerzutowe wydawnictw i
materiałów poligraficznych odbywały się siłami osób, które nie były kojarzone z działalnością
opozycyjną. Nad osobami tymi trzeba były rozpostrzeć "ochronny parasol" znanych nazwisk.
Służył temu zorganizowany przez Jacka Krąg Przyjaciół SPCzS.
Niemal dokładnie w
dekadę po pierwszym, choć tym razem w Sudetach Wschodnich, Jacek ponownie spotkał się ze swoimi
czeskimi i słowackimi przyjaciół. Ale po kolei...
Jako przewodnik
sudecki zadbałem o jak najlepsze uwiarygodnienie prowadzonej w góry grupy kuracjuszy z Lądka.
Blacha na swetrze, zlecenie przewodnickie w kieszeni. Stroje grupy stosowne do pięknego
sierpniowego dnia. Wraz ze Zbyszkiem Janasem i Mirkiem Jasińskim szliśmy z Lutyni w kierunku
Borówkowej Góry, wyprzedzając o kilkaset metrów resztę grupy. Polanka, kapliczka, jakiś tatrzański
redyk, który aż w Góry Złote zapędził się "za chlebem" i zmotoryzowany… plutonowy
WOP-ista. Trochę mnie zmroziło, choć nasze nazwiska nie wzbudziły jego podejrzeń, gdy postanowił
zaczekać z nami na resztę "kuracjuszy". Z lasu dobiegał już charakterystyczny głos Jacka
i w tedy poczułem, że zamiast mrożenia odczuwam wzbierającą ciepłość. Pierwszy dowód osobisty
okazał Janek Lityński. "Pan nigdzie nie pracuje!" - rzucił dzielny wojak i zadowolił się
wytłumaczeniem Lita, że jest on rencistą. Zbyszek Bujak nie zdążył nawet zareagować na podobną
kwestię, gdy usłyszał "czy pan jest bratem Janusza?". Zdębiał, podobnie, jak i my. Wszak
każdy Bujak w tych latach mógł się spodziewać pytania o koligację ze Zbigniewem, a już Zbigniew
mógł się jedynie spodziewać pytania: czy ten Bujak, to pan?
Każdy, ale nie podoficer WOP-u, który w kapowniku zapewne miał odnotowane nazwisko groźnego przemytnika, nie zaś międzynarodowego obalacza systemu. Żołnierz rozpromienił się przy legitymowaniu Józka i radośnie zameldował: "O, widzicie panowie, pan Pinior, to przynajmniej studiuje". Józek rezolutnie okazał mu legitymację ze studiów doktoranckich na KUL-u. Przy ostatnim uczestniku spodziewaliśmy się wszystkiego najgorszego, co objawiło się na moich plecach strugami zimnego potu… "Jacek Kuroń… Jacek Kuroń… to pana nazwisko nie jest mi obce… A tu widzę, że pan nie jest nigdzie zatrudniony!". Na co Jacek pełen oburzenia i ekstremalnie charakterystycznym głosem odparł :"Jak to?! Przecież ja jestem PUBLICYSTĄ!". I tu trzeba naprawdę użyć wyobraźni, aby ujrzeć iluminację na twarzy plutonowego: "Oczywiście, panie Jacku! Ja pana znam! Znam pana z Dziennika Telewizyjnego". Wszystko się zgadzało, poza kontekstem…
Ale w sumie nasz plutonowy był równie proroczy, jak rok później Adam Michnik, który w piękny lipcowy dzień rzucił do Havla: "Vašku, Ty się nie trap, ty za dwa lata będziesz prezydentem Czechosłowacji!". Obok stał drugi Vašek, Maly, katolicki ksiądz w konspiracji. Złapałem stosowny wiatr w żagle i namaściłem go na biskupa. Słowa Adam zdecydowanie wcześniej ciałem się stało. Havel nawet dwóch lat nie musiał czekać, Maly troszkę dłużej.
Kończę dygresje i wracam do wydarzeń z sierpnia 1987 roku. Zasapani i zlani potem, najkrótszą drogą, czyli bez zakosów i prosto w górę dotarliśmy na szczyt Borówkowej. Czekamy, czekamy. Wreszcie po niemal godzinie widzimy Havla prowadzącego zastęp znacznie niż nasz liczniejszy. Wita się z Jackiem. Serdecznie przeprasza za spóźnienie i jakby chcąc czynić zadość i pochwalić się znajomością polskich obyczajów politycznych, nadmienia: "No, my w Pradze dobrze wiemy, że sierpień, to jest miesiąc kiedy w Polsce wcale nie pije się alkoholu. Dlatego nie zabraliśmy ze sobą nawet jednej butelki piwa". Czy potraficie wyobrazić sobie twarze polskich delegatów?! Na szczęście Jacek zabrał ze sobą kilkulitrowy termos, który na szczyt trafił na moich plecach.
Każdy, ale nie podoficer WOP-u, który w kapowniku zapewne miał odnotowane nazwisko groźnego przemytnika, nie zaś międzynarodowego obalacza systemu. Żołnierz rozpromienił się przy legitymowaniu Józka i radośnie zameldował: "O, widzicie panowie, pan Pinior, to przynajmniej studiuje". Józek rezolutnie okazał mu legitymację ze studiów doktoranckich na KUL-u. Przy ostatnim uczestniku spodziewaliśmy się wszystkiego najgorszego, co objawiło się na moich plecach strugami zimnego potu… "Jacek Kuroń… Jacek Kuroń… to pana nazwisko nie jest mi obce… A tu widzę, że pan nie jest nigdzie zatrudniony!". Na co Jacek pełen oburzenia i ekstremalnie charakterystycznym głosem odparł :"Jak to?! Przecież ja jestem PUBLICYSTĄ!". I tu trzeba naprawdę użyć wyobraźni, aby ujrzeć iluminację na twarzy plutonowego: "Oczywiście, panie Jacku! Ja pana znam! Znam pana z Dziennika Telewizyjnego". Wszystko się zgadzało, poza kontekstem…
Ale w sumie nasz plutonowy był równie proroczy, jak rok później Adam Michnik, który w piękny lipcowy dzień rzucił do Havla: "Vašku, Ty się nie trap, ty za dwa lata będziesz prezydentem Czechosłowacji!". Obok stał drugi Vašek, Maly, katolicki ksiądz w konspiracji. Złapałem stosowny wiatr w żagle i namaściłem go na biskupa. Słowa Adam zdecydowanie wcześniej ciałem się stało. Havel nawet dwóch lat nie musiał czekać, Maly troszkę dłużej.
Kończę dygresje i wracam do wydarzeń z sierpnia 1987 roku. Zasapani i zlani potem, najkrótszą drogą, czyli bez zakosów i prosto w górę dotarliśmy na szczyt Borówkowej. Czekamy, czekamy. Wreszcie po niemal godzinie widzimy Havla prowadzącego zastęp znacznie niż nasz liczniejszy. Wita się z Jackiem. Serdecznie przeprasza za spóźnienie i jakby chcąc czynić zadość i pochwalić się znajomością polskich obyczajów politycznych, nadmienia: "No, my w Pradze dobrze wiemy, że sierpień, to jest miesiąc kiedy w Polsce wcale nie pije się alkoholu. Dlatego nie zabraliśmy ze sobą nawet jednej butelki piwa". Czy potraficie wyobrazić sobie twarze polskich delegatów?! Na szczęście Jacek zabrał ze sobą kilkulitrowy termos, który na szczyt trafił na moich plecach.
Tego dnia byłem naprawdę dumny, że mój
wysiłek nie poszedł na marne i walnie przyczyniłem się do zażegnania pierwszego konfliktu w
Międzynarodówce Dysydentów. Do żadnych kolejnych pretekstu już nie było, o czym najlepiej świadczą
dłonie Havla i Kuronia, na słynnym zdjęciu z 1988 roku, zaciśnięte w geście przyjaźni na
"starym myśliwcu".
Wrocław, 17 czerwca 2004 roku
spisał z pamięci Ducin - Mieczysław Piotrowski, Rzecznik Generalny Solidarności
Polsko-Czesko-Słowackiej
Przedruk, kopiowanie, skracanie, wykorzystanie tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.ngo.pl w innych mediach lub w innych serwisach internetowych wymaga zgody Redakcji portalu.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.