Trzy konsultacyjne kiksy. Agnieszka Otapowicz radzi, jak nie prowadzić konsultacji społecznych
Dlaczego konsultacje społeczne się nie udają? – takie pytanie można często usłyszeć od rozczarowanych tą formą partycypacji samorządów. W konsekwencji uznają, że to nie działa, bo frekwencja jest żadna, czyli ludziom się nie chce. Ograniczają się więc do zasięgania opinii mieszkanek i mieszkańców tylko wtedy, kiedy to jest obligatoryjne i robią to bez przekonania. To pierwszy, zasadniczy błąd.
Co można poprawić
Eksperci i ekspertki jak na dłoni widzą, że niedociągnięcia popełniane są już na etapie przygotowania konsultacji, a ich wyeliminowanie może zmienić społeczne nastawienie do nich. O trzech niezadbanych wystarczająco obszarach opowiada Agnieszka Otapowicz z Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych w Białymstoku, która od lat zajmuje się tematem partycypacji i uczestniczyła w wielu procesach konsultacyjnych. W 2023 roku współprowadziła w ramach projektu „Zmiana Klimatu” akademię dla urzędników i urzędniczek oraz organizacji pozarządowych z województwa podlaskiego na temat konsultacji społecznych i mogła poznać obawy i szkodliwe przekonania dotyczące tej formy bezpośredniej demokracji.
Pierwszy kiks: I tak nic z tego nie będzie.
Było już o tym na samym początku. Zarzut ten odnosi się do fasadowości konsultacji. Zobrazować to można takim przykładem. Gmina musi (obowiązkowo) zrobić konsultacje na temat zagospodarowania jakiegoś terenu. Urzędnicy zajmujący się konsultacjami kiedyś się starali, ale na spotkania przychodziły dwie, trzy osoby. Nie liczą więc teraz na więcej. Rutynowo wieszają ogłoszenie na BIP-ie, na tablicy w urzędzie i może jeszcze na stronie internetowej. Zgodnie więc z przypuszczeniami przychodzą dwie osoby, bo nikt więcej tego komunikatu nie zobaczył. Ale nawet te dwie, które się pofatygowały nie rozumieją do końca o co są pytane. Czy można uznać konsultacje, w których uzyskano dwie opinie za wartościowe, wziąć je za głos społeczności?
Nie można, ale urzędnicy odhaczają, że konsultacje są załatwione. I tak są tylko niewiążącą opinią, więc nikt się tym nie przejmował, była to raczej przykra formalność, „sztuka dla sztuki”. Czasami nawet wszystko było już klepnięte wcześniej i nikt nie zamierzał serio brać opinii obywateli i obywatelek pod uwagę. Ci ludzie zaś, którzy przyszli porozmawiać mają poczucie, że zostali zlekceważeni, stracili tylko czas i więcej z zaproszenia gminy na konsultacje raczej nie skorzystają.
– Niestety tak to często wygląda – przyznaje Agnieszka Otapowicz z OWOP. – Konsultacje nie cieszą się poważaniem. Startujemy teraz nawet nie z poziomu zero, jesteśmy na minusie. Źle prowadzone procesy, utwierdziły przekonanie, że konsultacje są po nic. Żeby je odczarować trzeba po pierwsze jasno zakreślić ich cel, to znaczy zadać pytanie dotyczące tego, o czym naprawdę obywatele i obywatelki mogą zadecydować. Warto nad sformułowaniem tego pytania popracować i wykorzystać różne formy komunikacji (internetowe i bezpośrednie), by z nim dotrzeć do odbiorców. Na koniec mieszkańcy powinni też zostać poinformowani, które ich sugestie będą wzięte pod uwagę, a które nie. Nawet wytłumaczenie, dlaczego niektóre postulaty są niemożliwe do wprowadzenia w życie, buduje poczucie, że wypowiadający potraktowani są poważnie. Natomiast, jeśli uda się część propozycji strony społecznej zrealizować możemy mówić o sprawczości i współdecydowaniu, co jest istotą społeczeństwa obywatelskiego.
Drugi kiks: Nikt nie wie o co chodzi i dlaczego to jest ważne?
Przykład jest z życia. Jeden z ostatnich komunikatów o konsultacjach społecznych, przeprowadzonych przez Urząd Miejski w Białymstoku, zamieszczony na oficjalnym portalu, dotyczy budowy ulicy św. Jana Chrzciciela. Jest krótki i treściwy – co uznać należy za plus. Poza tematem konsultacji ratusz podaje, że skierowane są one do mieszkańców Białegostoku (mieszkanek już nie?), a opinie i uwagi można zgłosić do 5 lutego 2024 r. Można je było składać w Zarządzie Dróg, albo elektronicznie na wskazany adres (też plus). Ale jakie opinie? Czego dokładnie chce się Miasto dowiedzieć od obywateli i obywatelek. Na co mogą mieć realny wpływ, a co jest już przesądzone? Tego już się nie opisuje, wyjaśnić to pewnie ma 6 załączników o tytułach: „Tekst zarządzenia w sprawie przeprowadzenia konsultacji (do odczytu)”, „Tekst zarządzenia w sprawie przeprowadzenia konsultacji (skan)”, „Opis techniczny - projekt koncepcyjny”, „Projekt zagospodarowania terenu Arkusz I”, „Projekt zagospodarowania terenu Arkusz I”, „Przekrój podłużny”.
Z tytułów też nie wynika, o co magistrat pyta. Pierwsza intuicja, która podpowiada, gdzie tego się można dowiedzieć to zarządzenie. Tekst zaczyna się od tego, że prezydent Białegostoku zarządza konsultacje i dalej idzie tak: „Na podstawie art. 5a ust. 1 ustawy z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (Dz. U. z 2023 r. poz. 40 ze zm.), w związku z § 3 i § 13 załącznika do uchwały nr XXXVI/590/17 Rady Miasta Białystok z dnia 29 maja 2017 r. w sprawie wprowadzenia Regulaminu konsultacji społecznych Miasta Białegostoku (Dz. Urz. Woj. Podl. z 2017 r. poz. 2382) zarządzam, co następuje: (…)”. Ludzie o słabych nerwach od razu zaprzestają czytania. Ci wytrwalsi dotrą do § 2 w którym mówi się, że „Celem przeprowadzenia konsultacji jest zebranie od mieszkańców propozycji, uwag i opinii dotyczących budowy ulic wymienionych w § 1 niniejszego zarządzenia.”, co w zasadzie nic nie wyjaśnia.
– Poza tym, że napisane jest to językiem, od którego zęby bolą, z zarządzenia wynika, że mieszkaniec i mieszkanka tej ulicy może postulować o wszystko, np. żeby krawężniki były z marmuru albo o nasadzenia palm – żartuje ekspertka z Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych i dodaje: – Dlaczego poza prośbą o ogólne opinie, nie zapytać o coś konkretnego, o czym mieszkający tam ludzie naprawdę mogą się ze znawstwem wypowiedzieć, bo tą ulicą chodzą codziennie. Lepiej chyba postawić jasne pytanie w informacji o konsultacjach zamiast kierować do pdf zarządzenia. Jeśli ratusz nie jest na przykład przekonany, gdzie mają być przejścia da pieszych, powinien o to zapytać? Takie uwagi mogą pomóc przy planowaniu.
W zarządzeniach jest też zazwyczaj paragraf, że informacja o wynikach konsultacji zostanie podana do publicznej wiadomości na stronie miasta w formie raportu w terminie do 30 dni od daty ich zakończenia. I białostocki ratusz tego dopełnił. Z raportu wynika, że mieszkańcy złożyli aż 12 uwag, ale przebudowy w najbliższym otoczeniu to temat zawsze angażujący w odróżnieniu od innych, nieinwestycyjnych. W zamieszczonej na stronie tabelce prezydent się do nich odnosi powołując się na zapisy prawne i uchwały, których sprawdzenie przeciętnemu Kowarskiemu zajmie cały dzień. Przeważnie odsyła do innych instytucji. Najczęściej powtarzana fraza to taka, że postulat „nie wchodzi w zakres przedmiotowej inwestycji”.
– Może gdyby zadane były konkretne pytania, które dotyczą przedsięwzięcia, urzędnikom oszczędziłoby to pisania odpowiedzi. Moim zdaniem, lepiej było energię te przekierować w lepsze przygotowanie konsultacji, przeprowadzenie akcji czy spotkania edukacyjnego dla mieszkańców i mieszkanek, żeby zrozumieli, w jakich sprawach mogą się wypowiadać – radzi Agnieszka Otapowicz.
Z 12 zgłoszonych przez obywateli i obywateli uwag dotyczących budowy ulicy w Białymstoku (niektóre złożone są z kilku punktów) zostały uwzględnione te, które dotyczą rozmieszczenia słupów oświetleniowych i elektrycznych. Projektant ma nad nimi się ponownie pochylić. Mimo więc niesprzyjającej formy konsultacji odniosła ona pewien efekt. Idealnie by było, gdyby przedstawiciel czy przedstawicielka urzędu pojawili się przy ul. J. Chrzciciela i omówili wyniki konsultacji.
Trzeci kiks: To zabiera tyle czasu i energii
To bolączka zarówno pracowników i pracownic urzędu, jak i osób, które są zapraszane do konsultacji. Dobre zaplanowanie i przeprowadzenie konsultacji pochłania dużo czasu. Tym bardziej frustrujące jest, kiedy nikt się na nich nie zjawia. Po takich „złych doświadczeniach” urząd zaczyna iść po linii najmniejszego oporu. W zakładce na stronie www stawia się po prostu skan zarządzenia władz, wyznacza jakiś termin konsultacji (często w dzień powszedni o 11.00, gdy większość ludzi jest w pracy) i czeka na opinie lokalnej społeczności.
Warto sobie uzmysłowić, czego – przy tego typu formie konsultacji – wymaga się od „zagonionego” Kowalskiego. Że szczęśliwie trafi albo odszuka ogłoszenie, przebrnie przez biurokratyczne zapisy, znajdzie i zapozna się z podstawami prawnymi, poświęci swój czas i pójdzie na spotkanie (zamiast z dzieckiem na plac zabaw), przygotuje pismo z uwagami w odpowiednim terminie, zaniesie je do urzędu lub wyśle skan pod wskazany adres. Na koniec wgryzie się w raport, przeważnie tylko po to, by dowiedzieć się, że powinien ze swoimi uwagami iść do jakichś innych urzędów, bo „nie wchodzą w zakres przedmiotowej inwestycji”. Co więc Kowalski robi najczęściej? Macha na to ręką, bo szkoda mu „czasu i atłasu” na bezskuteczne akcje.
– I mamy rozstrzygniętą zagadkę niskiej frekwencji na konsultacjach – komentuje ekspertka OWOP Agnieszka Otapowicz. – Gdyby były one zwyczajnie przyjaźniejsze, choćby przeprowadzone w miejscach, w których mieszkańcy i mieszkanki danej społeczności pojawiają się codziennie, pewnie byłaby wyższa. Gdyby do tego dodać szybki i prosty sposób uzyskiwania opinii, np.: gotowe kartki z opcją do zaznaczenia czy wydzierania prawdopodobnie uczestników byłoby więcej. Jakby jeszcze dołożyć jakąś atrakcję, np. animacje dla dzieci, kiedy pytanie dotyczy szkół, rodzice chętniej by przyszli. Często też jedno spotkanie nie wystarcza, ludzie są zajęci. Zakłada się, że społeczność powinna mieć co najmniej trzy tygodnie na wypowiedzenie swojego zdania. Gdyby przez te 21 dni stwarzać różne możliwości, frekwencja na pewno by wzrosła.
Nie zawsze generuje to duże koszty. Pytanie podstawowe: czy samorząd naprawdę chce poznać głosy mieszkańców, czy się z nimi liczy, czy dialog jest dla rządzących ważny? Jeśli tak, to nie ma barier nie do pokonania.
Artykuł powstał w wyniku realizowanego przez Ośrodek Wspierania Organizacji Pozarządowych projektu w ramach programu "Wydział Partycypacji".
Program dofinansowany ze środków UE. Wyrażone poglądy i opinie są jedynie opiniami autora lub autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy i opinie Unii Europejskiej lub Europejskiej Agencji Wykonawczej ds. Edukacji i Kultury (EACEA). Unia Europejska ani EACEA nie ponoszą za nie odpowiedzialności.