Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
NGO.PL: Trzy głosy "przeciw" do jednego "za" padły w debacie o organizacjach-córkach. Ngo.pl podsumowuje dla was główne argumenty.
W debacie o organizacjach-córkach (czyli fundacjach i stowarzyszeniach zakładanych przez podmioty publiczne lub ich pracowników i pracowniczki) zebraliśmy głównie głosy krytyczne. Było tych głosów trzy, na cztery występujące, a zatem przewaga. Zbieramy dla Was argumenty, jakie się w nich pojawiły:
Nie są dobrowolne. Alicja Gawinek z Opolskiego Centrum Wspierania Inicjatyw Pozarządowych wspominała swoje spotkania doradcze, na których pojawiali się pracownicy instytucji publicznej delegowani tam przez jej szefa lub szefową. „Szef zlecił mi dowiedzieć się, jak wygląda proces zakładania stowarzyszenia i jak szybko można pozyskać pieniądze na działania?”, pisała Alicja Gawinek w swojej opinii. Podobne przykłady pojawiły się w tekście "Organizacje jak spółki-córki". Podawaliśmy tam przykład szkoły, w której zaangażowanie nauczycieli w prace stowarzyszenia wlicza się do oceny pracowniczej. Dokonuje jej dyrektor szkoły, „obywatelsko” – wiceprezes organizacji.
Są atrakcyjniejsze, jeśli startują w konkursach. Organizacja założona przy instytucji publicznej korzysta z jej zasobów: sali, sprzętu, prądu, obsługi księgowej. W związku z tym może napisać projekt, którego dofinansowanie jest przeznaczone „wyłącznie” na tzw. działania merytoryczne. Taki problem opisywał Piotr Choroś, pełnomocnik prezydenta Lublina ds. organizacji pozarządowych. Pisał, że komisja konkursowa ma wówczas wrażenie, że „pieniądze publiczne przeznaczane są 'tylko na zaspokajanie potrzeb mieszkańców', a ma to znaczenie przy ocenie kalkulacji kosztów”. W związku z tym…
Podkradają organizacjom pieniądze w otwartych konkursach ofert. Takie wniosek wyciągają Choroś, Gawinek oraz Piotr Frączak, prezes OFOP. Skoro ich oferta jest atrakcyjniejsza na wstępie, trudno tu o uczciwą konkurencję. Do tego dochodzi jeszcze problem nieprzejrzystości. Piotr Frączak pisał: „To, co jest zaletą działania organizacji pozarządowej (korzystanie ze środków z różnych źródeł), zazwyczaj okazuje się wadą instytucji publicznej. System konkursowy, w którym decyzje zapadają w urzędzie nadzorującym z jednej strony konkurs, a z drugiej działanie własnej organizacji-córki, musi budzić poważne wątpliwości”.
Mają uprzywilejowaną pozycję. Która wynika z łatwiejszy dostępu do wspólnotowego majątku (sal, komputerów, itp.). Dlatego Piotr Frączak zdecydowanie uważa, że „zadaniem administracji jest przypilnować, aby urzędnicy i osoby im podległe nie miały uprzywilejowanej pozycji jeśli chodzi o działalność społeczną”. Frączak nie ma nic przeciwko temu, by biblioteka na swoją działalność zbierała datki od obywateli. Wówczas to obywatele decydują, czy poszerzyć jej ofertę. Natomiast „co mają zrobić obywatele, gdy samorząd powierza swojej niewydolnej instytucji spore sumy publicznych pieniędzy na pensje, a równie spore sumy niepublicznych pieniędzy zdobywa na równie niepotrzebne zdaniem wielu działania? Nic”.
Z powodu kwestii personalnych stoją na granicy prawa. „W podległych organizacjach może dochodzić do wielu innych nieoczywistych sytuacji” – pisał Piotr Frączak. – „Czy nie będzie konfliktem interesów fakt, że pracuje się w godzinach pracy, na publicznym sprzęcie, aby zdobyć dodatkowe dofinansowanie, które zostanie wypłacone pracownikom w formie zewnętrznych wynagrodzeń?”. Piotr Choroś nie miał wątpliwości, że może to być niezgodne z prawem. Przypomniał, że art. 30.1 ustawy o pracownikach samorządowych zakazuje wykonywania przez osoby zatrudnione na stanowiskach urzędniczych zajęć pozostających w sprzeczności lub związanych z zajęciami wykonywanymi w ramach obowiązków służbowych, wywołujących uzasadnione podejrzenie o stronniczość lub interesowność.
Organizacji-córek broniła Anna Furmańska, doradczyni z łódzkiego Centrum OPUS. Podała kilka argumentów, które dla równowagi tutaj przytoczymy:
Są odpowiedzią na potrzeby lokalnych społeczności. Tam ławka kadr społeczników jest krótka, gromadzą się oni przede wszystkim przy instytucji publicznej, która jest główną i czasami jedyną instytucją zaufania publicznego dla mieszkańców. Nic dziwnego, że poszukuje ona dodatkowych możliwości, by realizować działania dla mieszkańców.
Gwarantują synergię. Wiele z prowadzonych przez bibliotekę, dom kultury czy szkołę działań nabiera rozpędu, gdy założą stowarzyszenie – przekonuje Furmańska. Jeśli nawet nie płyną za tym dodatkowe pieniądze, to nowa forma prawna gwarantuje pozwala instytucji formalnie zacząć realizować to, co nie mieści się w jej statucie.
Urzędnik też obywatel. Do tego kompetentny! Anna Furmańska wręcz namawiałaby organizacje do tego, by starały się pozyskiwać pracowników instytucji publicznych do swoich działań, bo: „gdzie można znaleźć lepiej przygotowanych ludzi, znających się na działalności edukacyjnej, kulturalnej, społecznej, na zarządzaniu, na finansach – niż właśnie w instytucjach publicznych? W szkole, bibliotece, ośrodku pomocy społecznej? Oni świetnie znają swoje środowisko, mają kompetencje i umiejętności”.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.